Alfabet ATP 2017

Zdjęcie główne: flickr.com, mirsashaCC BY-NC-ND 2.0

A jak Australian Open,

czyli turniej, który okazał się odzwierciedleniem całego sezonu ATP i był symbolem odrodzenia dwóch wielkich legend. Mowa oczywiście o Rogerze Federerze i Rafaelu Nadalu, którzy w Melbourne zagrali między sobą po raz dziewiąty w finale imprezy wielkoszlemowej. Tym razem po trzech godzinach i 38 minutach zaciętej walki, prawdziwej sinusoidy dyspozycji i mentalnej wojny, górą był Szwajcar, który pokonał swojego odwiecznego rywala premierowy raz na australijskich kortach. „Fedex” odniósł 18. wielkoszlemowy triumf, przerywając tym samym niemal pięcioletnią posuchę w wiktoriach w turniejach tej rangi, mimo że rozstawiony był z dopiero z numerem siedemnastym! Prawdziwą wisienkę na torcie tej konfrontacji stanowi wymiana, jaką panowie rozegrali w ósmym gemie piątego seta. Tamta impreza udowodniła także, że tak uwielbiany przeze mnie jednoręczny backhand jeszcze nie zginął, bowiem na czterech półfinalistów tylko Nadal operował dwuręcznym wariantem tego uderzenia.

B jak Baby Federer

W ostatnich latach można było odnieść wrażenie, że ten przydomek bardziej przeszkadzał niż pomagał Grigorowi Dimitrowowi we wskoczeniu na najwyższy pułap. Bułgar w końcu rozwinął skrzydła i rozegrał najlepszy sezon w karierze, wygrywając cztery turnieje, w tym premierowy z cyklu Masters 1000 w Cincinnati. Jednak ukoronowaniem sezonu była dla niego wiktoria odniesiona w Londynie, gdzie wygrał kolejnych pięć meczów, w sensacyjnym finale pozostawiając w pokonanym polu Davida Goffina z Belgii (7:5, 4:6, 6:3). W 2018 roku Grigor będzie świętował 27. urodziny i wydaje się, że to ostatni dzwonek, aby w końcu swój wielki potencjał przekuć na pierwszy wielkoszlemowy tytuł.

C jak chorwacka mentalność,

której zabrakło Marinowi Ciliciowi w finale Wimbledonu. Jak wiadomo sportowcy z Półwyspu Bałkańskiego to z reguły krewkie charaktery, które nie poddają się do ostatnich chwil. Na takiego wyglądał również Marin, który do wielkiego finału wszedł z groźną miną i bojowymi okrzykami „Ajde!”. Animuszu 29-latkowi z Umagu starczyło jednak tylko na pół seta, bo potem przypominał już rozkapryszone dziecko, któremu ktoś przed chwilą zabrał zabawkę, a w tym przypadku raczej perspektywę triumfu na kortach All England Law Tennis and Criquet Club. W efekcie zostaliśmy świadkami jednego z najsłabszych finałów wielkiego szlema od ładnych paru lat, gdzie Federer ani przez chwilę nie czuł się zagrożony i ani przez moment nie musiał wrzucić piątego biegu.

D jak Denis Shapovalov

Embed from Getty Images

Urodzony w Tel Awiwie 18-letni Kanadyjczyk do tej pory kojarzył się kibicom tenisa z incydentem, do jakiego doszło podczas spotkania Kanada – Wielka Brytania w rozgrywkach Pucharu Davisa. Jednak od sierpnia bieżącego roku Denis sprawił, że teraz mówi się o nim tylko i wyłącznie w kwestiach sportowych. Najpierw przedzierając się przez kwalifikacje, zanotował niesamowity rajd prosto do półfinału turnieju ATP Masters 1000 w rodzimym Montrealu, wyrzucając za burtę między innymi Rafę Nadala, a następnie również z pozycji kwalifikanta dobrnął do IV rundy wielkoszlemowego US Open. Szturmem wdarł się do pierwszej pięćdziesiątki rankingu ATP, zgarniając przy tym nagrodę „Most Improved Player of the Year”. To gracz, którego losy z pewnością będę śledził w najbliższym sezonie. Kanadyjczyk o rosyjskich korzeniach potrafi kreować grę zarówno z forehandu, jak i z backhandu, dysponuje znakomitym serwisem i nie boi się także wycieczek do siatki. Dla mnie absolutny all-rounder, czujący się komfortowo w każdej strefie kortu i prawdopodobnie przyszły triumfator wielkich imprez ATP.

E jak Evgeny „Donkey” Donskoy

Embed from Getty Images

27-letni Rosjanin został sprawcą jednej z największych, o ile nie największej sensacji minionego już sezonu. W II rundzie turnieju na bardzo szybkiej nawierzchni w Dubaju w pokonanym polu zostawił świeżo upieczonego mistrza Australian Open, Rogera Federera. Żeby podkreślić za jak anonimową postać w świecie tenisa uważany był przed konfrontacją z Federerem Rosjanin, warto zacytować zszokowanych amerykańskich fachowców, którzy na gorąco podsumowali mecz słowami: <<Federer blows three golden opportunities in stunning loss to Donkey in Dubai>>. W tym spotkaniu na miano „osła” zasłużył bardziej Federer, który w sobie tylko znany sposób zmarnował trzy piłki meczowe w tie-breaku drugiego seta, a następnie prowadzenie 5:2 w secie trzecim. Donskoy sprawił też niezłego psikusa znanej brytyjskiej dziennikarce i byłej tenisistce Annabel Croft, która przed tie-breakiem drugiego seta udała się już do kuluarów aby przygotować się do wywiadu z Rogerem. Zwycięstwo nie okazało się jednak dla moskwianina katapultą do wyższych miejsc w rankingu. Dość powiedzieć, że w całym sezonie zdołał uzbierać zaledwie 5 wygranych przy 14 porażkach.

F jak Francja

Reprezentacja Trójkolorowych po raz dziesiąty w historii wygrała Puchar Davisa – największe na świecie zawody tenisowe drużyn męskich, dokonując tej sztuki w składzie: Jo-Wilfried Tsonga, Lucas Pouille, Pierre-Hugues Herbert, Richard Gasquet. „Fantastycznej czwórce” kapitanował ostatni, francuski triumfator wielkiego szlema w rozgrywkach singlowych (French Open 1983), Yannick Noah. Francuzi triumfowali w tym turnieju po raz pierwszy od 2001 roku. W ekipie rywali Les Bleus, Belgów, dwoił się i troił David Goffin, który mimo dopingu licznie zebranych fanów gospodarzy (finał turnieju odbywał się na stadionie piłkarskim Stade Pierre-Mauroy w Lille) zdobył dla swojej reprezentacji 2 punkty, pokonując nadzwyczaj łatwo w trzech setach Pouille’a i Tsongę. Jednak drugi singlista Czerwonych Diabłów, Steve Darcis, jak i belgijski debel rozczarowali na całej linii, a decydujący punkt na wagę pucharu zdobył dla gospodarzy Lucas Pouille oddając Darcisowi zaledwie 4 gemy.

G jak grecki cherubinek

Embed from Getty Images

Grecja to raczej miejsce, które kojarzy nam się z bankructwem, lenistwem, mitologią czy piękną pogodą, a nie asami serwisowymi czy efektownymi smeczami. Dość powiedzieć, że największe sukcesy grecki tenis zanotował jeszcze w XIX wieku! Wówczas, w 1896 roku, podczas igrzysk olimpijskich w Atenach, para Dimitrios Kasdaglis – Dimitrios Petrokokinos dotarła do finału gry podwójnej, zdobywając srebrny medal. Pierwszy z Dimitriosów dołożył także srebrny krążek w singlu. Teraz pewien 19-latek o wyglądzie cherubinka z pewnością pragnie przywrócić modę na tenis w swoim kraju. Mowa, rzecz jasna, o Stefanosie Tsitsipasie, który w październiku wkroczył do elitarnego grona najlepszych 100 tenisistów globu. W belgijskiej Antwerpii pokonał rozstawionego z jedynką Davida Goffina i osiągnął półfinał imprezy ATP. Stefanos w 2016 roku zdobył koronę juniorskiego Wimbledonu w deblu, a w latach 2014-2015 zostawał finalistą prestiżowego turnieju Orange Bowl. Pochodzi ze sportowej rodziny – jego dziadek był mistrzem olimpijskim w piłce nożnej (w barwach ZSRR) natomiast matka, także Rosjanka lokowała się w pierwszej dziesiątce radzieckiego tenisa. Stefanos operuje jednoręcznym backhandem, dysponuje także bardzo dobrym serwisem i znakomicie czuję się przy siatce (tytuł w deblu nie był z pewnością przypadkiem). Kto wie, czy tenis z Hellady nie przeżywa właśnie renasansu, gdyż w rozgrywkach WTA ze znakomitej strony pokazała się także 22-letnia Maria Sakkari, która potrafiła dojść nawet do 48. pozycji kobiecego rankingu.

H jak Haasa ostatnie słowo

Były wicelider światowych list, a także srebrny medalista igrzysk z Sydney, Tommy Haas, zdecydował się zakończyć karierę w wieku 39 lat. Znany z bardzo eleganckiego stylu gry Niemiec swój pożegnalny mecz rozegrał w austriackim Kitzbühel, gdzie w I rundzie uległ swojemu rodakowi Janowi Lenardowi Struffowi. Hamburczyk triumfował łącznie w 15 turniejach rangi ATP, zaliczając także półfinały Australian Open, Rolanda Garrosa i Wimbledonu. Jako jeden z pięciu śmiałków może się także pochwalić tym, że pokonał w tym sezonie Rogera Federera.

I jak Ivo

Ivo Karlović i as serwisowy to para niemal tak dobrana jak Pat i kot. Podczas zawodów w Hertogenbosch olbrzym z Zagrzebia, który raczej nie zna określeń takich jak „wymiana powyżej pięciu uderzeń”, jako pierwszy tenisista w historii przekroczył barierę 12 tysięcy asów zaserwowanych w trakcie kariery! Na ten moment licznik zatrzymał się dokładnie na 12 tysiącach i 302 asach. Czy Ivo dobije do szczęśliwej trzynastki? Ciężko przewidzieć, pamiętajmy, że ma już 38 lat.

J jak Jacek Skarpeta

Konia z rzędem temu, kto przed startem turnieju w paryskiej hali Bercy przewidział, że Jack Sock upiecze dwie pieczenie na jednym ogniu, wygrywając całe zmagania oraz zapewniając sobie awans do ATP World Tour Finals w Londynie. 25-latek z Lincoln przerwał też fatalną passę tenisistów ze Stanów Zjednoczonych, bowiem ostatnim Amerykaninem, jaki wygrał mecz w kończącym sezon turnieju, był w 2007 roku Andy Roddick! Na dokładkę Jack awansował też do półfinału w Londynie, ulegając dopiero po zaciętej batalii przyszłemu zwycięzcy Grigorowi Dimitrowowi. Muszę przyznać, że nigdy nie byłem admiratorem talentu tego zawodnika, ale nie podlega wątpliwości, że poprawił on znacznie grę z backhandu (zwłaszcza return), która z resztą od lat jest bolączką tenisistów rodem z USA.

K jak Kevin

Choć święta zbliżają się wielkimi krokami i pewnie jedynym Kevinem, o jakim myślicie, jest ten „sam w domu”, to nie należy zapominać o wspaniałych dwóch tygodniach tenisa, jaki zaprezentował Kevin Anderson na kortach Flushing Meadows w Nowym Jorku. Sympatyczny Afrykaner w wieku 31 lat osiągnął życiowy sukces, sensacyjne meldując się w finale US Open – turnieju, który był jednym z najdziwniejszych i chyba najsłabiej obsadzonych od dawna. W decydującym meczu stanowił już niestety tło dla Rafy Nadala, którego nie przełamał choćby raz. Po sezonie niespodziewanie rozstał się z trenerem Nevillem Goodwinem, kończąc tym samym ich czteroletnią współpracę. Tegoroczne wyniki Andersona oraz jego awans z 79. na 14. pozycję rankingową sprawił, że 42-letni szkoleniowiec został jednak doceniony przez fachowców i uzyskał nominację dla najlepszego trenera sezonu.

L jak Luksemburczyk

Embed from Getty Images

Losy Gillesa Mullera są prawdziwym dowodem na to, że historie rodem z „Never Back Down” mogą się jednak zdarzyć. Historia Luksemburczyka to istny American dream! Najpierw, w latach tenisowej młodości, wdarł się na sam szczyt juniorskiego rankingu, w 2001 roku wygrywając US Open i docierając do finału Wimbledonu. Pewnie mało kto pamięta, że później w 2008 zanotował awans do ćwierćfinału na kortach Flushing Meadows i uległ dopiero Federerowi, który w cuglach wygrał tamtą edycję rozgrywek. Pokazanie pełnego potencjału uniemożliwiały Mullerowi kontuzje, a najpoważniejsza z nich przytrafiła mu się w 2012 roku. Uraz łokcia, zakończony operacją mógł być synonimem zakończenia przygody z tenisem, jednak Gilles po raz kolejny pokazał niezwykły charakter. Nie załamał się spadkiem do czwartej setki rankingu ATP i mozolnie, przedzierając się przez challengery, wrócił do pierwszej setki. Ten rok okazał się dla Luksemburczyka przełomowym: Muller wygrał pierwszy turniej rangi ATP, w styczniu triumfując w Sydney, następnie zanotował swój pierwszy finał na nawierzchni ceglanej w portugalskim Estoril, aby w końcu zdobyć też tytuł na swojej ulubionej trawie, w holenderskim Hertogenbosch. Zwieńczeniem życiowego sezonu 34-latka była wygrana na kortach Wimbledonu nad Rafą Nadalem. Nieznośnie wręcz przeciągający się piąty set, okraszony 28 rozegranymi gemami zapisany został na konto Mullera przy wyniku 15:13! Zawsze byłem fanem ryzykownego i bardzo efektownego stylu tenisisty z Luksemburga, zwłaszcza jego urozmaiconego serwisu i znakomitego czucia przy siatce, bo to coś, czego po prostu nie da się do końca wyćwiczyć. Takie historie to także świetna inspiracja dla amatorskich tenisistów, aby z pokorą przyjmowali porażki i cierpliwie dążyli do wyznaczonego celu. Na usta aż ciśnie się cytat z noweli Samuela Becketta Worstward Ho, który wytatuował sobie na lewym przedramieniu Stan Wawrinka: Ever tried. Ever failed. No Matter. Try again. Fail again. Fail better.

M jak miłość

Embed from Getty Images

Jak wiemy, tenis nie kończy się tylko na odbijaniu piłki, posyłaniu winnerów i zgarnianiu tytułów! W ostatnich latach mogliśmy obserwować liczne przykłady związków pomiędzy graczami ATP i zawodniczkami WTA. W tym roku strzała z łuku amora dosięgła także Dominica Thiema i Kristinę Mladenović, i to właśnie do nich, bez cienia wątpliwości, trafia tytuł tenisowej pary roku! Plotki na temat ich miłości Austriak potwierdził podczas turnieju ATP Finals w Londynie, kiedy czujne oko reporterów wyłapało Francuzkę, kibicująca bardzo zagorzale w jego boksie!

N jak Next Gen Finals

Embed from Getty Images

Pod tą tajemniczą nazwą kryje się turniej dla najlepszych tenisistów do lat 21. Kto w Mediolanie, skądinąd jednej ze światowych stolic mody, spodziewał się szyku, elegancji, truskawek z szampanem czy teatralnej ciszy na trybunach, srogo się przeliczył. Od teraz promujemy pełną swobodę w postaci wchodzenia i wychodzenie w trakcie wymian! Zwolennicy kilkugodzinnych batalii też mogli poczuć się rozczarowani, gdyż sety grane były w systemie do czterech wygranych gemów, a przy stanie 3:3 losy seta rozstrzygały tie-breaki. Nie dochodziło także do przeciągających się w nieskończoność gemów, ponieważ przy równowadze decydowała tzw. „nagła śmierć”. Rafa Nadal z pewnością nie należałby do fanów limitu 25 sekund przeznaczonych na wykonanie serwisu. Górę bierze także automatyzacja – sędziowie liniowi zostali bowiem uznani za przeżytek i zastąpieni przez system Hawk Eye. Prawie zapomniałbym o lansowaniu „świń”, czyli innymi słowy likwidacji netu przy serwisie. Nie będę ukrywał, że mnie te wszystkie innowacje nie przekonały. Krótki czas trwania setów i świadomość, że gramy tylko do czterech wygranych gemów, może niekorzystnie wpływać na psychikę graczy. Rozbrykana publiczność też nie wydaje się dobrym rozwiązaniem, brakuje jeszcze tylko cheerleaderek, albo pań prezentujących swoje wdzięki w przerwie pomiędzy gemami (coś na wzór boksu). A jak się okazuje może od tego nie dzieli nas wcale tak daleka droga. Na ceremonii otwarcia turnieju ośmiu młodych, zdolnych (i bez wątpienia zakłopotanych taką sytuacją) „wilczków” wybierało jedną z modelek, aby dowiedzieć się, do jakiej grupy trafią! Hyeon Chung musiał nawet w tym celu zdjąć zębami rękawiczkę z dłoni jednej z nich… Może to przyniosło mu szczęście, bo już od czysto sportowej strony okazał się najlepszy, zostając pierwszym mistrzem rozgrywek Next Gen Finals.

O jak operacje,

którym poddał się Jerzy Janowicz w celu zwojowania światowego touru w nadchodzącym roku. JJ szumnie zapowiada, że 2018 musi być jego, ale póki co nie daje nam powodów, aby tak myśleć. Pocieszającym faktem jest to, że Jurek po prostu posiada solidne argumenty, by dokonać comebacku na wysokie pozycje (forehand, atomowy serwis i przede wszystkim znakomite jak na tak wysokiego zawodnika poruszanie się po korcie). Jak jednak wiadomo, to regularność stanowi klucz do okupowania wysokich lokat, a tej Janowiczowi brakuje w ostatnich latach. Potrafi pokonać topowych tenisistów takich jak Dimitrow, Shapovalov czy Pouille, jednocześnie przegrywając z tak anonimowymi postaciami jak Michael Mmoh czy Goncalo Oliveira.

P jak plaga kontuzji

Dawno nie pamiętam sezonu, w którym tak wielu czołowych graczy zakończyło przedwcześnie swój udział w rozgrywkach. Murray, Djoković, Nishikori, Raonić, Wawrinka, Berdych, Almagro, Kyrgios czy Tipsarević – ta lista niestety wygląda doprawdy imponująco, a nie zapominajmy, że w końcu pech dotknął także Nadala, który wycofał się z ATP Finals po pierwszym meczu fazy grupowej. Urazy dotyczyły różnych części ciała, m.in. biodra w przypadku Andy’ego Murraya czy kolana – Stana Wawrinki. Zawrotne tempo rozgrywek sprawiło, że byliśmy świadkami wyjątkowo lichego US Open czy ATP Finals w nieco eksperymentalnym składzie.

R jak Rofael Fedal

Nie mogąc zdecydować się, któremu z panów przyznać tytuł dla najlepszego gracza sezonu, postanowiłem połączyć ich w całość (ostatnio to nawet modne, bowiem Roger i Rafa w końcu zagrali razem w deblu podczas rozgrywek Laver Cup w Pradze, ku uciesze znacznej większości kibiców). Panowie zafundowali nam prawdziwą podróż wehikułem czasu, przywracając porządek, jaki panował w tourze dekadę temu. Obaj wygrali razem aż 13 turniejów z cyklu ATP (siedem Szwajcar, sześć Hiszpan), dzieląc między siebie turnieje wielkoszlemowe, a także zgarniając pięć z dziewięciu skalpów prestiżowych imprez Masters 1000. Takiego scenariusza nie przewidział chyba nikt. Kto wie, jakie nastroje towarzyszyły obu panom w końcówce 2016 roku, który był dla obu pasmem niepowodzeń i kontuzji. Wydawało się, że wobec słabnącej formy skupią się raczej na innych biznesach, jak np. otwarcie akademii przez Rafę na rodzinnej Majorce. Nic bardziej mylnego! To, co w obu graczach możemy podziwiać najbardziej, to niebywale profesjonalne podejście i nieustanna chęć samodoskonalenia się, mimo że w tej dyscyplinie sportu osiągnęli już niemal wszystko. Roger w latach tenisowej hegemonii był graczem częściej operującym na linii końcowej, jednak z biegiem czasu zdał sobie sprawę, że musi zmienić nieco styl gry, gdyż nie jest już w stanie wytrzymać tak dużej ilości długich wymian z głębi kortu. Teraz stara się częściej wchodzić w kort i skracać grę. Ten sezon stał pod znakiem niemal perfekcyjnego balansu między prędkością a dokładnością jeśli chodzi o serwis Szwajcara, który bardzo rzadko dochodził do 200 km/h, jednak jego urozmaicenie kierunkowe często sprawiało rywalom kolosalne kłopoty. Nie możemy zapominać także o backhandzie „Fedexa”, bo to uderzenie okazało się kluczowe w triumfie w Australian Open oraz w czterech kolejnych zwycięstwach nad Nadalem. Wcześniej Federer nie potrafił rozpracować Hiszpana, próbował cofać się na końcową linię i stamtąd odbierać jego potężne świdry. Kończyło się to nieustannym obijaniem jego backhandowej strony, a w konsekwencji coraz to krótszymi odpowiedziami Federera i wchodzeniem w bezpiecznego slajsa, co stanowiło wodę na młyn dla Rafaela. „Fed” zdecydował się zmienić taktykę na bardziej agresywną, wcześniej wchodząc na piłkę i przez to nie pozwalając Hiszpanowi na złapanie jego rytmu gry. Jestem zdania, że nigdy wcześniej podczas swojej kariery Federer nie grał backhandem tak skutecznie jak w roku 2017.
Rafa także pokazał niezwykłą świadomość konieczności zmian w swoim tenisie, czego apogeum mogliśmy podziwiać podczas tegorocznego US Open. Wiktoria Nadala na kortach Flushing Meadows w tym sezonie bardzo przypominała mi tę z 2010 roku, kiedy to również serwował znacznie mocniej i bardziej płasko niż w pierwszych latach kariery. Symbolem ewolucji Rafy była dla mnie piłka meczowa w finale przeciwko Kevinowi Andersonowi, zakończona przez Hiszpana akcją serve and volley, co kiedyś byłoby wprost nie do pomyślenia! Często wdając się w debatę pod tytułem „Który z nich zasługuje na miano GOAT”, zapominamy o wyjątkowości tych zawodników oraz przede wszystkim o różnicach osobowości i stylu gry pomiędzy nimi, co, według mnie, czyni tę rywalizację najbardziej elektryzującą w historii. Powinniśmy cieszyć się każdym meczem z ich udziałem, bo ich obecność w światowym tourze nie potrwa niestety wiecznie, a póki co próżno wypatrywać godnych następców.

S jak strzał w dziesiątkę

Podsumowując sezon 2017 nie mogę nie wspomnieć o najwybitniejszym osiągnięciu w historii męskiego tenisa. Rafael Nadal 11 czerwca pokonując w 3 setach Stana Wawrinkę (6:2,6:3,6:1), zdobył upragnioną „La Decimę”, czyli 10. tytuł na kortach Rolanda Garrosa. Wcześniej Hiszpan triumfował w paryskim wielkim szlemie w latach 2005-2008 oraz 2010-2014. Czy Rafa pójdzie śladem swojego ulubionego zespołu Realu Madryt i w najbliższych sezonach sięgnie po „Undecimę” i „Duodecimę”? Jest to bardzo prawdopodobny scenariusz, bowiem nie widać zawodników, którzy mogliby zdetronizować króla mączki. Dominic Thiem ze swoimi potężnymi rotacjami jest w stanie dojść do finału French Open, ale jakoś nie potrafię sobie wyobrazić, że może zagrozić Rafie w bezpośrednim starciu do trzech wygranych partii. Na obecną chwilę 31-latek z Majorki legitymuje się w Paryżu kosmicznym wręcz bilansem 79 zwycięstw przy zaledwie dwóch porażkach i kto wie, czy w przyszłości nie dobije do 100 wygranych spotkań.

T jak Tandil

Nazywany „Wieżą z Tandil” Argentyńczyk Juan Martin Del Potro przypomniał wszystkim, że nie należy go jeszcze skreślać z walki o najwyższe cele. Uwielbiany przez wielu fanów tenisa Delpo zanotował znakomity finisz sezonu (docierając nawet do półfinału US Open) i otarł się nawet o udział w turnieju Finals. W ostatnich kilku latach 29-latka trapiły kontuzje nadgarstka, ale miejmy nadzieję, że najgorsze już za nim. W tym roku Del Potro miał ogromnego pecha, trafiając często w premierowych rundach na czołowych zawodników rankingu (batalie z Djokoviciem czy Federerem), jednak tego rodzaju sytuacje nie powtórzą się w przyszłym, z uwagi na potężny awans Argentyńczyka w rankingu ATP (sezon zaczynał na 38. pozycji, a zakończył na 11.). Bardzo kibicuję Juanowi w jego walce o najwyższe laury, jego forehand uderzany bardzo wcześnie przed sobą to prawdziwa uczta dla oczu.

U jak upadek,

który stał się udziałem dwóch najlepszych tenisistów sezonu 2016 czyli Andy’ego Murraya i Novaka Djokovicia. Taki obrót spraw może dziwić, jednak należy wziąć pod uwagę niezwykle intenstywne ostatnie lata obu panów w zawodowym cyklu. Brytyjczyk miał fantastyczną passę 5 wygranych turniejów w końcówce 2016 roku, a Djoković w latach 2014-2016 zgarnął 6 tytułów wielkiego szlema i aż 14 Masters 1000! Zmęczenie materiału musiało kiedyś nadejść i po kilku tłustych latach obaj musieli zakończyć swój udział w rozgrywkach z powodu kontuzji. Serb zaliczył piewszy od siedmiu lat sezon bez tytułu wielkoszlemowego, natomiast „Muzza” zdołał triumfować jedynie w Dubaju. ATP potrzebuje jednak obu tych graczy, aby podnieść poziom rywalizacji i przywrócić funkcjonowanie terminu „wielka czwórka”, jaką Djoković i Murray tworzyli przez ostatnie lata z Federerem i Nadalem.

W jak wino

Nie tylko Roger i Rafa są niczym wino – im starsi tym lepsi. Takie wnioski możemy wyciągnąć, patrząc na pierwszą dwudziestkę rankingu ATP, której połowę stanowią zawodnicy po trzydziestce! Kolejnych trzech – Roberto Bautista-Agut, Juan Martin Del Potro i Marin Cilić zamienią dwójkę na trójkę z przodu już w przyszłym roku. To pokazuje, że świadomość dbania o własne ciało, profesjonalne podejście i postęp medycyny sprawia, że średnia wieku sportowców stale się wydłuża (możemy to także zaobserwować w innych dyscyplinach sportu, na przykładzie choćby Cristiano Ronaldo, który po 30. roku życia zaliczył dwa najlepsze sezony w dotychczasowej karierze). Pointa może brzmieć także inaczej – jesteśmy świadkami słabej ery tenisa, a żaden z zawodników młodego pokolenia póki co nie potrafi wejść na poziom pozwalający na zdetronizowanie starych mistrzów.

Z jak Zverev Brothers

Pozostając przy temacie młodego pokolenia tenisistów – może nie jest ono do końca skazane na niepowodzenie, dzięki Alexandrowi Zverevowi. Niemiec rosyjskiego pochodzenia wygląda na śmiałka, który w przyszłości może wygrywać największe imprezy, bo w przeciwieństwie do wielu swoich zdolnych kolegów (Kyrgios czy Corić), potrafi trzymać nerwy na wodzy i z mechaniczną czasami regularnością rozgrywać swoje spotkania. Aspektami, które „Sascha” musi poprawić w przyszłości, są z pewnością przygotowanie fizyczne i tzw. „mała gra”, (mam tu na myśli grę na małe kara, dobieganie i skuteczne odgrywanie skrótów), w której na chwilę obecną Niemiec wygląda jak dziecko we mgle. Jego równo dekadę starszy brat Mischa, prezentujący zanikający w dzisiejszych czasach styl gry serve and volley, także ma za sobą bardzo udany rok, okraszony między innymi ćwierćfinałem Australian Open, IV rundą US Open oraz finałem turnieju w Genewie.

Dodaj komentarz