Diego Corrales vs. José Luis Castillo

Zdjęcie główne: Diego Corrales (flickr.com, BяetCC BY 2.0, B&W effect added)

Rok 2005 w światowym boksie obfitował w wiele znakomitych i dramatycznych pojedynków. Do historii przeszły starcia m.in. Erika Moralesa z Mannym Pacquiao, Kelly’ego Pavlika z Fulgencio Zunigą czy w końcu sensacyjny triumf Ronalda „Winky’ego” Wrighta nad Felixem Trinidadem. Z patriotycznego punktu widzenia tamten rok stał też pod znakiem wielkiej wiktorii Tomasza Adamka, który po dwunastu niezwykle zaciętych rundach pokonał australijskiego zawodnika Paula Briggsa w pojedynku o pas mistrza świata federacji WBC (World Boxing Council) w kategorii półciężkiej. Pikanterii całej sprawie dodawał także fakt, że Góral na cztery tygodnie przed walką, podczas jednego ze sparingów złamał nos! Już w II rundzie kontuzja ta została mocno pogłębiona, jednak na polskim czempionie nie zrobiło to wielkiego wrażenia i po niejednogłośnym werdykcie sędziów (jeden z nich punktował remis 114-114) odniósł on jedno z najpiękniejszych zwycięstw w całej karierze.

Jednak to nie od pojedynku Adamek – Briggs chciałbym rozpocząć cykl Legendarne walki. Konfrontacja, jakiej poświęcę dziś uwagę, została oficjalnie uznana za najlepszą walkę 2005 roku przez słynny magazyn The Ring, który tego rodzaju tytuły przyznaje już od lat dwudziestych XX wieku. Aby przywołać wspomnienia tej wielkiej ringowej wojny, musimy cofnąć się do 7 maja, kiedy to w słynnym Mandalay Bay w Las Vegas Meksykanin José Luis „El Temible” Castillo rzucił rękawicę amerykańskiemu bokserowi pochodzenia meksykańsko-kolumbijskiego, Diego „Chico” Corralesowi. Stawką były pasy niezwykle prestiżowych organizacji WBC i WBO (World Boxing Organization), a także miano niekwestionowanego króla wagi lekkiej. Za nieznacznego faworyta uchodził urodzony w Empalme, o cztery lata starszy Castillo, za którym przemawiało odrobinę większe doświadczenie i przede wszystkim fakt, że jako jedyny był w stanie nawiązać walkę z absolutnym hegemonem tej dyscypliny sportu P4P (Pound for pound, bez podziału na kategorie wagowe), Floydem Mayweatherem. Ich konfrontacja zakończyła się zwycięstwem „Pretty Boya” w stosunku 2-1, jednak wielu obserwatorów twierdzi, że wówczas El Temible został okradziony ze zwycięstwa (swoją drogą, nie mówilibyśmy teraz o pobiciu rekordu Rocky’ego Marciano przez Mayweathera). W bezpośrednim starciu z tym samym rywalem, Corrales wyglądał jak dziecko we mgle. „Money” aż pięciokrotnie zafundował Chico randkę z deskami i w dosyć brutalny sposób obnażył jego braki defensywne. Jak jednak mawiają Amerykanie, style makes fights, więc nie można było się sugerować jedynie tym, jak obaj zawodnicy wypadli na tle dominatora światowych ringów.

Embed from Getty Images

Choć pojedynek ten nie został okraszony tym, co w boksie podziwiam najbardziej, czyli rotacyjnymi unikami, lotnymi nogami czy długim lewym prostym, bez dwóch zdań uznaję go za najlepszy, jaki widziałem do dziś. Od pierwszego gongu obaj zawodnicy uraczyli zgromadzonych w Mandalay Bay i przed telewizorami kibiców niezwykłą intensywnością, dramaturgią i zupełnie niespodziewanymi zwrotami akcji. W pamięć zapadła mi zwłaszcza wszechstronność Castillo, który zadawał ciosy pod różnymi kątami, w wielu płaszczyznach, doskonale potrafił obijać korpus swojego oponenta, a także fenomenalnie operował ciosami podbródkowymi, które wielokrotnie dochodziły do celu.

Premierowe rundy walki były dosyć rozpoznawcze (oczywiście jak na standardy wyznaczone przez tę batalię) i stały pod znakiem delikatnej przewagi Corralesa, jednak jego rywal z reguły zawsze wolno się rozkręcał i należał do tzw. „slow starterów”. Od trzeciej rundy to właśnie Meksykanin stopniowo przejmował inicjatywę i zaczął narzucać swój styl. Pojedynek przez cały czas toczył się w półdystansie, a zawodnicy „przytulając się” do siebie próbowali sforsować nawzajem swoje dosyć dziurawe tamtego wieczora defensywy. Taki stan rzeczy bardziej odpowiadał Castillo, który dysponował nieco większą szybkością. Moim zdaniem Chico popełniał duży błąd, sprowadzając ringowe zmagania do stałej wojny w półdystansie. Diego posiadał bowiem znakomite jak na tę kategorię warunki fizyczne. 179 cm wzrostu i przede wszystkim aż o 10 cm dłuższy od swojego rywala zasięg ramion sprawiał, że mógł on trzymać go na dystans, częściej używając przy tym ciosu prostego. Jak jednak pokazują statystyki, Corrales bardzo rzadko korzystał z tej możliwości wyprowadzając zaledwie 81 tzw. „jabs” z czego 30 (37%) doszło do szczęki jego rywala. Z resztą Castillo również nie brylował w tej rubryce (45 prostych trafionych na 117 zadanych co dało mu skuteczność na poziomie 38%). Ta statystyka doskonale ilustruje obraz pojedynku.

Mimo, że obaj często trafiali i mniej więcej po czwartej rundzie mieli dość poważne kontuzje oczu, kolejne odsłony można by śmiało zapisać na konto 32-letniego wówczas Castillo. Ta pozorna meksykańska sielanka trwała do końcówki siódmego starcia. To właśnie wtedy urodzony w południowej Kalifornii Corrales zaskoczył El Temible potężnym lewym sierpowym. Jednak czas, w jakim Corrales zadał ten cios, nie był dla niego idealny, gdyż José Luisa za mniej więcej pięć sekund uratował zbawienny dźwięk gongu. Przez minutę przerwy Meksykanin nie doszedł do siebie w pełni i z trudem przetrwał także początek ósmego starcia. Kłopoty zostały jednak opanowane i coraz więcej wskazywało na to, że ten pasjonujący pojedynek zakończy się na pełnym dystansie.

Embed from Getty Images

Wtedy nadeszła dziesiąta runda… Moim skromnym zdaniem, najlepsza w historii boksu. W 25. sekundzie Diego, z nieco opóźnionym zapłonem padł na deski po raz pierwszy, po błyskawicznym, lewym sierpowym Castillo. Doświadczony amerykański sędzia ringowy Tony Weeks zadał Chico pytanie raczej retoryczne: <<Do you want to continue?>>. Odpowiedź była oczywiście czystą formalnością. Na drugi knockdown nie czekaliśmy zbyt długo, nastąpił zaledwie kilkadziesiąt sekund później, również po potężnym lewym sierpie. W obu przypadkach Corrales z premedytacją wypluwał ochraniacz czym zyskał sobie kilka dodatkowych chwil na złapanie oddechu. Kto wie, czy nie odegrało to kluczowej roli w tym, co stało się pod koniec drugiej minuty. Nieco uśpiony Castillo nie docenił niewiarygodnej ambicji Corralesa stopniowo oddając mu inicjatywę, co skończyło się dla niego tragicznie. Mimo że meksykański mistrz ani razu nie leżał na deskach, został wielokrotnie bardzo mocno napoczęty przez 27-letniego rywala, a Weeks słusznie przerwał tę krwawą jatkę, w sytuacji, gdy Castillo nie odpowiadał już na kolejne „bomby” Corralesa, chroniąc go tym samym przed, być może, naprawdę poważnym uszczerbkiem na zdrowiu. Dramaturgii takiemu rozstrzygnięciu dodawał także fakt, że Meksykanin prowadził u dwóch z trzech punktowych sędziów. Aby uświadomić sobie jak brutalny, ale także wyrównany był to pojedynek, warto zerknąć na kilka liczb. Castillo trafił zaledwie o jeden cios więcej od przeciwnika (400-399), natomiast u obu zawodników procent uderzeń, które dochodziły celu znacznie wybijał się ponad przeciętny (56% i 52%). Meksykański mistrz świata przeważał także w procencie skutecznych „power punchów”, 60% do 54%. Kolejną, robiąca piorunujące wrażenie statystyką jest ta, mówiąca, że panowie zadawali te ciosy efektywnie aż 38 razy na rundę, potrajając średnią w wadze lekkiej!

Embed from Getty Images

Echa walki nie milkły jeszcze długo po jej zakończeniu. Promotor przegranego, Bob Arum oskarżył zwycięzcę o to, że walczył nieuczciwie, nawiązując oczywiście do sytuacji z dziesiątej rundy. Bohaterowie pojedynku nie szczędzili sobie natomiast wzajemnych komplementów i woleli nie odnosić się do kontrowersji. Jednak wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę, że rewanż jest czymś nieuniknionym i że Castillo przegrał jedynie bitwę, a nie całą wojnę. Ich drugie starcie odbyło się pięć miesięcy później, ale nie uzyskało statusu legendarnego tak jak premierowe. Castillo wziął udany odwet, zwyciężając przez nokaut w czwartej rundzie jednak w beczce miodu po raz kolejny znalazła się łyżka dziegciu, tym razem z powodu meksykanina, który przekroczył limit wagowy o 3,5 funta (nieco ponad półtora kilograma). Wstępnie zaplanowana została także trzecia odsłona ich wojny, jednak El Temible po raz kolejny nie zmieścił się w limicie i tym razem team Corralesa zdecydował się nie dopuścić do pojedynku.

Kariery obu zawodników po tym historycznym wieczorze potoczyły się zgoła inaczej. Castillo, mimo że bez spektakularnych sukcesów, spędził jeszcze aż dziewięć lat w roli aktywnego zawodnika, kończąc ostatecznie karierę z imponującym dorobkiem 66 zwycięstw (z czego aż 57 przed czasem), 13 porażek i jednego remisu. Zaś zwycięstwo Corralesa okazało się dla niego pyrrusowym, a także ostatnim na zawodowych ringach. Poza wspomnianą porażką w rewanżu z Castillo, poległ także w konfrontacjach z kubańskim asem Joelem Casamayorem i słynnym Joshuą Cloteyem z Ghany. Mimo, że Chico zyskał wielką estymę obserwatorów boksu, stracił mnóstwo zdrowia i nie przypominał już więcej tego samego zawodnika.

Co gorsza, 7 maja 2007 roku dokładnie w drugą rocznicę wspaniałej konfrontacji z Castillo, jadący z dużą prędkością motocykl prowadzony przez Diego przy próbie wyprzedzania, uderzył w tył pojazdu, został wyrzucony na przeciwległy pas, po czym zderzył się z innym samochodem. Zaledwie 29-letni były mistrz świata nie miał rzecz jasna żadnych szans na przeżycie. Kilka dni później wyszło na jaw, że w momencie wypadku Corrales miał we krwi 0,25 promila alkoholu. Tak smutny finał był jednak do przewidzenia, gdyż Chico prowadził życie na krawędzi, skacząc z kilku tysięcy metrów ze spadochronu czy nurkując w oceanie obok pływających nieopodal rekinów.

Jedno jest pewne. 7 maja 2005 roku doszło do jednej z najbardziej legendarnych walk wszechczasów, bez podziału na kategorie wagowe, a losy zwycięzcy pojedynku jeszcze bardziej dodają jej smaczku. Tych, którzy nie widzieli jeszcze tego niebywałego comebacku, który mógłbym chyba porównać tylko do pamiętnego finału Ligi Mistrzów w 1999 roku, kiedy to gole Teddy’ego Sheringhama i Ole Gunnara Solskjaera zapewniły Manchesterowi United triumf nad monachijskim Bayernem 2:1, gorąco zachęcam do nadrobienia zaległości. Jedno mogę zagwarantować, warto poświęcić 40 minut swojego czasu na zobaczenie w akcji tych dwóch herosów. Nawet ci, którzy boksem nie interesują się na co dzień, z pewnością się nie zawiodą!

Corrales vs. Castillo

Dodaj komentarz