Nieustraszony Leonardo

Zdjęcie główne: flickr.com, Clement SohCC BY-NC-ND 2.0

Leonardo Jardim z pracy wyleciał póki co tylko raz. Bynajmniej nie z powodów sportowych. W styczniu 2013 roku, w swoim pierwszym i ostatnim sezonie w Grecji, został zwolniony z Olympiakosu po tym, jak rzekomo dopuścił się romansu z żoną prezesa klubu. Cóż, trzeba chociaż przyznać, że facetowi nie brakuje odwagi. A tak się składa, że udowadnia to nie tylko po godzinach.

Urodzonego w Wenezueli Portugalczyka spokojnie możemy dziś nazwać jednym z najlepszych trenerów w Europie. To, co podoba mi się w nim najbardziej, to właśnie śmiałość. Gdy jego kluby traciły ważnych graczy, nie bał się stawiać na młodych i niedoświadczonych. Gdy czuł, że ryzykowna formacja z dwoma napastnikami pozwoli odnieść lepszy rezultat, tak właśnie ustawiał piłkarzy. W trakcie swojej ciągle krótkiej kariery pokazał imponującą elastyczność taktyczną oraz konieczną do osiągania sukcesów pewność siebie. Ale po kolei…

Wszystko zaczęło się w 1998 roku, kiedy to dopiero 24-letni Jardim został zatrudniony jako asystent w malutkim CD Portosantense na Maderze. Przypomina to nieco początki trenerskiej kariery Jose Mourinho, który również pracował jako asystent już przed trzydziestką. Z tą różnicą, że The Special One próbował jednak najpierw swoich sił jako piłkarz. Jardim statusu zwodnika profesjonalnego nigdy się nie dorobił i szybko zaczął przyglądać się grze z ławki trenerskiej. Po Portosantense przyszedł czas na Camarę Lobos, a następnie Camachę – kolejne kluby z Madery. W tym ostatnim, w 2003 roku awansował na pozycję trenera. Pozostał na niej przez pięć lat, póki nie dostał oferty z drugoligowego Chaves. Po zaledwie jednym sezonie przeniósł się do Beira-Mar i nareszcie mógł poprowadzić zespół z najwyższej klasy rozgrywkowej. Następnie, w 2011 roku podpisał kontrakt z Bragą i tam zaczęło się jego nieustanne pasmo sukcesów.

Embed from Getty Images

Piłkarzom z Estadio Municipal de Braga (swoją drogą, jednego z najpiękniej położonych stadionów na świecie – polecam wyszukać w Google) udało się pod wodzą Jardima ukończyć sezon 11/12 na trzecim miejscu, ucierając nosa Sportingowi i kosztem stołecznego klubu wywalczając prawo do gry w eliminacjach do Ligi Mistrzów. Po tym osiągnięciu portugalski szkoleniowiec został błyskawicznie zwerbowany przez Olympiakos Pireus, a następnie równie szybko zwolniony, z wiadomych powodów, mimo dziesięciopunktowej przewagi zespołu nad resztą stawki w lidze. Tak nieoczekiwany obrót spraw okazał się być za to istnym błogosławieństwem dla włodarzy lizbońskiego Sportingu. Osiemnastokrotni mistrzowie Portugalii w sezonie 12/13 prezentowali się bowiem jeszcze gorzej niż przed rokiem i ostatecznie zajęli dopiero siódme miejsce w tabeli. Wtedy do akcji wkroczył nieustraszony Leonardo.

Zadanie miał trudne. Klubu po tak nieudanym sezonie nie było stać na kupno drogich zawodników i ostatecznie wydano na transfery łącznie… całe 3,76 mln euro. Przychody były za to prawie dziesięciokrotnie wyższe, jak na portugalską drużynę przystało. Sprzedano przede wszystkim najlepszego strzelca Ricky’ego van Wolfswinkela oraz dwie młode gwiazdy, Brumę i Iloriego. Jardim musiał zaufać wychowankom akademii Sportingu i wierzyć, że rozwiną oni skrzydła podczas jego kadencji. I dokładnie tak się stało.

Stołeczny klub natychmiast poprawił swoje wyniki i zakończył sezon na rewelacyjnej drugiej pozycji. W pierwszym składzie regularnie występowało aż siedmiu wychowanków: Rui Patricio, Cedric, William Carvalho, Adrien Silva, Andre Martins, Wilson Eduardo i Carlos Mane. Największym odkryciem szkoleniowca bez dwóch zdań okazał się Carvalho. Ten silny defensywny pomocnik był przez klub przerzucany z wypożyczenia na wypożyczenie, aż wreszcie nowy trener dostrzegł w nim wielki potencjał i postanowił włączyć go do pierwszej drużyny. Szybko mogliśmy się przekonać, że była to niezwykle trafna decyzja. Potężnie zbudowany zawodnik pochodzący z Angoli stał się rewelacją ligi, błyskawicznie zyskując uznanie kibiców, którzy wybrali go piłkarzem sezonu w Sportingu. Obok jego rozwoju nie mógł przejść obojętnie także Paulo Bento, ówczesny selekcjoner reprezentacji Portugalii. Po ciężko przepracowanym roku Carvalho został powołany na brazylijski mundial, jako jedyny zawodnik z pola ze Sportingu. Dwa lata później, będąc ważnym elementem układanki Fernando Santosa, mógł się cieszyć z mistrzostwa Europy, największego sukcesu portugalskiej piłki w historii.

Embed from Getty Images

Wróćmy jednak do Leonardo Jardima, który w Sportingu długo miejsca nie zagrzał. Po roku spędzonym w Portugalii, znów zdecydował się wyemigrować, tym razem do jednego z najmniejszych, ale i najpiękniejszych krajów świata, czyli księstwa Monako. Nie doczekał się tam jednak powitania, jakie zazwyczaj szykuje się w nowych klubach Guardioli czy Mourinho, czyli „Witamy serdecznie i oddajemy panu do dyspozycji tyle pieniędzy, ile będzie pan tylko potrzebował!”. Przeciwnie, jego zatrudnienie wiązało się ze zmianą polityki transferowej w AS Monaco. Od teraz klub zamierzał kupować tanio, a sprzedawać bardzo drogo. Dlatego też Jardimowi nie było już dane współpracować z największą gwiazdą poprzedniego sezonu, Jamesem Rodriguezem, który podpisał kontrakt z Realem. Odszedł także Falcao, na wypożyczenie do Manchesteru United. Portugalczyk z wielką ochotą podchodził jednak do możliwości trenowania młodych, niezwykle utalentowanych piłkarzy Monaco. I już w sezonie 14/15 praca ta przyniosła pożądane efekty.

Czerwono-Biali uplasowali się na trzeciej pozycji w Ligue 1, czym zapewnili sobie występ w kwalifikacjach do LM. Styl gry drużyny Jardima określono jednak jako antyfutbol. Monaco w 38 meczach strzeliło zaledwie 51 goli, a najskuteczniejszy Martial nie dobił nawet do 10 bramek. Portugalski szkoleniowiec w pierwszym etapie pracy w księstwie skupił się na obronie i trzeba przyznać, że osiągnął zadowalające efekty. Drużyna utrzymała się na ligowym podium, a jej defensywa, z tylko 26 straconymi golami, okazała się najsolidniejszą we Francji. O sile zespołu Jardima przekonał się także Arsenal, który w 1/8 finału LM został przez niego upokorzony przed własną publicznością. Długo opracowywany przez Portugalczyka plan taktyczny przyniósł zbyt pewnym siebie Kanonierom niespodziewaną klęskę 1:3, po której nie byli się już w stanie podnieść w rewanżu. W wynikach Monaco z sezonu 14/15 widać było ogromny wpływ strategii Jardima. Klub zmierzał w dobrym kierunku.

Latem 2015 roku europejscy mocarze znów nie dawali spokoju władzom ASM, stale składając oferty za ich najlepszych piłkarzy. Ostatecznie z klubu wyniosło się sześciu ważnych graczy: Martial, Kondogbia, Kurzawa, Abdennour, Carrasco i Ocampos, a więc całkiem pokaźna kolekcja talentów (do której można jeszcze dopisać wypożyczonego do Chelsea Falcao). Jardim, jak zwykle, nie przejął się zbytnio utratą kilku zawodników, wolał skupić się na pracy ze składem, jaki został mu oddany do dyspozycji. Skończyło się niemal tak samo jak poprzednio: trzecie miejsce w lidze, mało zdobytych bramek (57), wystarczająco dużo zdobytych punktów. Po raz kolejny Portugalczyk osiągnął cel, mimo odejścia gwiazd.

Rewolucja nadeszła w sezonie 2016/2017. Tym razem klubu z księstwa nie opuścił żaden kluczowy zawodnik. Na rynku transferowym drużyna tylko się wzmocniła. I to jak! Sidibe, Mendy i Glik fantastycznie wpasowali się w strategię Jardima, a Falcao, którego po nieudanej przygodzie w Premier League spisano już na straty, powstał jak feniks z popiołów i znów zaczął strzelać gola za golem. Co stało się z drużyną grającą antyfutbol, wszyscy doskonale wiemy. Monaco zaprezentowało Europie piękną, ofensywną piłkę. Ich akcje zapierały kibicom dech w piersiach, a Emery, Guardiola czy Tuchel mogli tylko bezradnie patrzeć, jak prowadzone przez nich zespoły dostawały zasłużone lanie. Jardim pokazał się jako trener, który doskonale potrafi ułożyć taktykę pod konkretnych piłkarzy. Gdy do składu dołączyli ofensywnie nastawieni Sidibe i Mendy, idealnie wykorzystał ich walory, ukazując nam być może najlepszych bocznych obrońców na świecie. Wykazał się też znakomitym wyczuciem, przesuwając Fabinho z obrony do środka pola. Pokazał, że świetnie zna się na mentalności piłkarzy, dając kolejną szansę Falcao, w którego mało kto już wierzył. Do tego znów udowodnił, że wie, jak szkolić młode gwiazdy, wprowadzając do pierwszego składu i darząc dużym zaufaniem Mbappe, Lemara czy Jemersona. I wreszcie dał o sobie znać jako szkoleniowec, który tajniki strategii ofensywnej rozumie równie dobrze jak defensywnej. Uwielbiałem oglądać w zeszłym sezonie Monaco, jak chyba każdy fan futbolu. Tym bardziej, że preferowana przez Jardima formacja bardzo przypominała mi tę, której niegdyś Wenger używał w Arsenalu. Ryzykanckie 4-4-2 z ofensywnie grającymi bocznymi obrońcami oraz rosłymi, silnymi i wytrzymałymi zawodnikami w środku pola. I ten niesamowity Mbappe, do złudzenia przypominający sposobem poruszania się Henry’ego! Nie można było oderwać oczu.

Embed from Getty Images

Wspaniały sezon dobiegł jednak wreszcie końca. Monaco zdobyło mistrzostwo Francji, strzelając po drodze 107 goli i dotarło do półfinału Ligi Mistrzów. Niestety łatwo można było przewidzieć, co stanie się latem. Klub znów otrzymał całe zatrzęsienie ofert za swe największe gwiazdy i po raz kolejny nie miał wiele do powiedzenia. Odeszli Mendy, Bernardo, Bakayoko, Germain i Mbappe. Całkiem możliwe wydawało się też pożegnanie z Leonardo Jardimem. W końcu po takim sukcesie nikt w klubie nie miałby mu tego za złe, a za nowymi trenerami rozglądały się chociażby Inter i Barcelona. Portugalczyk pozostał jednak na stanowisku, nie bojąc się kolejnego wymagającego wyzwania.

Może się nam wydawać, że obecny sezon jest dla AS Monaco bardzo rozczarowujący. W końcu dopiero co wszyscy zachwycaliśmy się futbolem totalnym w wykonaniu Czerwono-Białych i ich niesamowitą przygodą w Lidze Mistrzów, obserwowaliśmy ich zwycięską ligową kampanię, a teraz widzimy klub niepotrafiący regularnie wygrywać, walczący już jedynie o podium w Ligue 1. Nowe nabytki (Tielemans, Keita Balde, Jovetić, Kongolo, Diakhaby) póki co zupełnie nie wniosły pożądanej jakości do zespołu, a na horyzoncie widać już pakującego walizki Lemara, który z pewnością pożegna się z drużyną latem. Na dodatek Monaco w kiepskim stylu odpadło z Ligi Mistrzów, nie wygrywając ani jednego spotkania w grupie. Czy jednak Jardimowi, piłkarzom i działaczom faktycznie należy się krytyka?

Tak naprawdę, według mnie, klub znajduje się teraz w znakomitej sytuacji. Po utracie tylu znaczących zawodników i po tak niebywałych wzmocnieniach paryskiej konkurencji, od początku jasne było, do kogo trafi w tym sezonie ligowe trofeum. Z obecną kadrą Monaco nie mogło też marzyć o ponownym zawojowaniu Ligi Mistrzów, nawet gdyby wygrało grupę. Celem Czerwono-Białych jest utrzymanie się na podium we Francji. Odpadnięcie z europejskich pucharów może zatem, wbrew pozorom, przynieść spore korzyści, gdyż ekipa Jardima skupi się teraz tylko i wyłącznie na Ligue 1 i będzie miała więcej czasu na wspólne treningi, zwłaszcza pod kątem zgrania i opracowania najlepszej taktyki, jako że 4-4-2 wygląda znacznie gorzej po odejściu Bakayoko. 43-letni szkoleniowiec w kilku ostatnich meczach preferował 4-2-3-1 i mimo dotychczasowych słabych rezultatów, powinien chyba pozostać przy tym ustawieniu. Bardziej zagęszczony środek pola w mniejszym stopniu naraża zespół na kontrataki rywali i oczywiście służy komfortowi Joao Moutinho, który teraz odgrywa w ASM ważniejszą rolę niż przed rokiem. Jardim będzie mógł poświęcić także więcej czasu na pracę z takimi graczami jak Tielemans, Balde, Diakhaby, N’Doram czy Jorge i bardzo możliwe, że już w drugiej części sezonu ich talenty wreszcie rozbłysną. Poza tym, nie zapominajmy, jak dobrze ma się budżet Monaco. Latem klub zarobił około 70 mln euro, a już wkrótce na jego konto trafi niespełna 180 mln, za Kyliana Mbappe. Na dodatek, pod koniec listopada zatrudniono nowego dyrektora sportowego, Michaela Emenalo – człowieka ze sporym doświadczeniem wyniesionym z londyńskiej Chelsea. Na pewno Nigeryjczykowi nie zabraknie motywacji, by szybko, działalnością na rynku transferowym, odcisnąć swoje piętno na drużynie. Nadchodzące letnie okienko może być zatem dla zespołu z księstwa bardzo udane, podobnie jak to poprzedzające mistrzowski sezon 16/17. Teraz kluczem jest utrzymać klub w Lidze Mistrzów i, tradycyjnie, dokładać wszelkich starań, by młodzi piłkarze rozwijali się tak szybko jak ich poprzednicy. Brzmi jak zadanie skrojone idealnie pod Leonardo Jardima.

Dodaj komentarz