Yes, I wish you were by my side…

Zdjęcie główne: flickr.com, ParéeCC BY-ND 2.0

Poszukując weny, tak niezbędnej do napisania tego wyjątkowego dla mnie artykułu, rozsiadam się bardzo wygodnie w fotelu. Znajdzie się tam miejsce również dla mojego akustycznego Fendera. Za oknem próżno już szukać słońca – In the dark of night... Zaczynam. Nie jest to dla mnie pierwszyzna, co to, to nie. Sekwencję chwytów znam jak własną kieszeń, nie poruszam się po omacku. Znam każde słowo, dokładnie odtwarzam rytm. Czegoś mi tu jednak brakuje. Yes, I wish you were by my side – Michaelu Hutchence’ie…

Tymi słowami kończy się, nie ukrywam, mój ulubiony utwór grupy INXS, By My Side. Grupy, której liderował jeden z najbardziej charyzmatycznych wokalistów wszech czasów – obdarzony niezwykle seksownym głosem i jedynym w swoim rodzaju instynktem scenicznym – Michael Hutchence. W tym roku, dokładnie 22 listopada, minęły równo dwie dekady od jego budzącej sporo kontrowersji śmierci. I myślę, że nie tylko ja chciałbym, żeby Australijczyk znajdował się po naszej stronie.

Embed from Getty Images

Jakie czynniki ukształtowały tak wybitnego artystę? Z pewnością ośmioletni pobyt w Hongkongu, mieście, które stanowiło prawdziwą mieszankę kulturową i okazję do poznania ludzi z wielu krajów. Od najmłodszych lat Michael interesował się też poezją i choć po jego aparycji raczej nie doszlibyśmy do takich wniosków, przejawiał bardziej cechy introwertyczne niż ekstrawertyczne, spędzając samotne chwile na czytaniu, a także pisaniu własnych wierszy (teraz chyba nikogo nie dziwi, skąd wziął się tak poetycko wręcz piękny tekst słynnego Never Tear Us Apart). Wiem, że to artykuł niezwiązany ze sportem, ale nie mogę uciec od wrażenia, że Michael nieodparcie przypomina mi Jamesa Hunta, kierowcę Formuły 1, który w 1976 roku zdobył tytuł mistrza świata królowej sportów motorowych. Burza bujnych włosów, hedonistyczny styl życia, bardzo wyraźne rysy twarzy, głęboki głos i to spojrzenie – spojrzenie, które musiało rzucić na kolana niejedną kobietę. Urokowi wokalisty INXS nie oparły się między innymi modelki Elle Macpherson i Helena Christensen (Dunka pochodzenia peruwiańskiego, znana szerszej publiczności przede wszystkim z teledysku Chrisa Isaaka – Wicked Game) oraz piosenkarki takie jak Belinda Carlisle czy w końcu słynna rodaczka Hutchence’a – Kylie Minogue. Jak na rockmana przystało, z żadną z tych pań nie związał się na stałe, przez cały czas żyjąc w myśl łacińskiej dewizy carpe diem. Powodzenie w życiu osobistym korzystnie wpływało też na okres artystyczny – INXS znajdował się na szczytach światowych list lat 80-tych i początku 90-tych, a ich albumy Kick (to na tym krążku znalazły się hity takie jak wspomniane Never Tear Us Apart, Mystify czy Need You Tonight ze swoim niepowtarzalnym riffem gitarowym, na dźwięk którego aż chce się tańczyć!) i X spotkały się z bardzo pozytywnym odbiorem publiczności, odnosząc komercyjny sukces.

4835288935_1832f09463_o
flickr.com, LawrenCC BY 2.0

Sielankę niespodziewanie przerwał incydent z 1992 roku. Hutchence był wówczas w Kopenhadze (przebywał tam z Heleną Christensen). Podczas wycieczki rowerowej taksówka niebezpiecznie zajechała mu drogę i, jak można się było domyślić, reakcja wokalisty nie należała do najłagodniejszych. Na uderzenie w maskę samochodu kierowca odpowiedział serią ciosów w głowę Michaela. Skutki okazały się, szczególnie dla tak korzystającej z życia i sensualnej osoby, tragiczne. W wyniku uderzenia głową o chodnik stracił aż w 80 procentach zmysły zapachu i smaku. To wydarzenie odcisnęło na Michaelu piętno, którego nie zdołał już wymazać do końca życia. Odbiło się także pejoratywnie na jakości muzyki grupy, która, wkraczając w nową rzeczywistość lat 90-tych, nie potrafiła utrzymać statusu fenomenu, jaki wypracowała sobie w poprzedniej dekadzie, a frontman stał się agresywny, łatwo wpadał w furię, o czym dobitnie przekonał się Garry Beers (jeden z członków zespołu), któremu Hutchence groził nożem w studiu nagraniowym.

Media coraz bardziej ingerowały w jego życie, zwłaszcza gdy w 1995 roku wdał się w romans z brytyjską prezenterką telewizyjną Paulą Yates, wówczas żoną innego znanego muzyka, Boba Geldofa, z którym miała trójkę dzieci. Para rozwiodła się rok później, ale nie okazało się to niestety synonimem sielanki. Zaczęła się zażarta walka o prawo do opieki nad dziećmi, w której Michael oczywiście mocno wspierał swoją partnerkę. Yates i Hutchence żyli w ciągłym otoczeniu wścibskich paparazzi, ale mimo to wyglądali na szczęśliwych, a 22 lipca 1996 roku (niemal dokładnie trzy miesiące po moim urodzeniu) na świat przyszła ich córka, którą rodzice nazwali w dość egzotyczny sposób – Heavenly Hiraani Tiger Lily. Wydawało się, że wokalista w końcu znalazł w życiu równowagę, gdyż zespół po czterech latach przerwy wydał swój dziesiąty album Elegantly Wasted. Wielkimi krokami zbliżało się dwudziestolecie grupy. Z tej okazji Hutchence i spółka na listopad i grudzień 1997 roku zaplanowali trasę koncertową po Australii. W Sydney Michael nie wyglądał na przygnębionego. Wręcz przeciwnie, w towarzystwie dziennikarzy i fanów wprost tryskał dobrym humorem. Potwierdził to także podczas, jak się później okazało, swojej ostatniej w życiu próby, gdy z charakterystycznym dla siebie luzem i lekkością wykonał Kiss The Dirt – utwór, o ironio, należący do tych niosących bardzo pozytywne przesłanie. Piosenkarza trapiła jednak napięta sytuacja związana z Paulą, Geldofem i dziećmi. W nocy z 21 na 22 listopada, gdy przebywał w hotelu Ritz-Carlton, dowiedział się, że sprawa pozwolenia na przylot Yates i dzieci z końca listopada została przełożona niemal o miesiąc. Pojedynczy cios, ale dla Hutchence’a, który nie mógł znieść choćby chwili bez córki, z pewnością o wiele potężniejszy od całej serii tych zadawanych przez taksówkarza w Kopenhadze. Cios, po którym już nie zdołał się podnieść…

Następnego ranka został znaleziony martwy we własnym pokoju, powieszony na pasku z wężowej skóry. Sekcja wykazała obecność m.in. prozacu, alkoholu i narkotyków we krwi. Hipotez co do przyczyn śmierci pojawiło się sporo. Do najbardziej prawdopodobnych należy oczywiście samobójstwo, ale brat wokalisty, Rhett, sugerował nawet zabójstwo (moim zdaniem opinii członków rodziny i osób bliskich nie można nigdy brać całkiem na poważnie, gdyż z reguły są nacechowane zbyt dużym ładunkiem emocjonalnym). Jeszcze inna wskazywała na nieszczęśliwy wypadek, spowodowany asfikcją autoerotyczną (takim terminem określa się rodzaj praktyki seksualnej, polegającej na wywołaniu zaspokojenia poprzez całkowite odcięcie dopływu tlenu). Na domiar złego, trzy lata później Paula Yates, podzieliła los swojego zmarłego partnera, przedawkowując narkotyki, dokładnie w dziesiąte urodziny swojej córki Pixie.

Ja nie zamierzam doszukiwać się w całej sprawie teorii spiskowych. Zastanawiam się natomiast, co może być aż tak mocnym czynnikiem, abyśmy zdecydowali się na ostateczny krok? Na pierwszy rzut oka Michael Hutchence miał wszystko – wspaniały głos, piękne kobiety, niesamowite wyczucie sceniczne. Na scenie przemieniał się w prawdziwe zwierzę, wyglądał, jakby właściwie się na niej urodził. Dlatego tak trudno mi uwierzyć, że poza nią stawał się introwertykiem. Miewał wątpliwości co do swojego wyglądu, w celu zredukowania stresu celowo nie zakładał soczewek, ponieważ wystąpienia przed ogromnymi tłumami (kapela dawała koncerty na tak spektakularnych arenach jak Wembley) wprawiały go w spore zakłopotanie. Innymi słowy, Michael w życiu prywatnym i Michael z INXS, to były dwie zupełnie inne osoby, niczym doktor Jeckyll i Mr. Hyde. Niestety nie każdy jest w stanie znieść życie w świetle reflektorów, nieustannym pośpiechu, kiedy wszyscy obserwują każdy twój krok i czekają na potknięcia i sensacje wywołane twoją osobą. Będąc na różnych scenach, obcując z widowniami całego świata, musisz ciągle zakładać jakąś maskę, nie ma tu miejsca na zachowanie własnej osobowości i komfortu psychicznego, zwłaszcza gdy jesteś tak wrażliwą osobą. Do tego dochodzą wszelkie problemy związane z życiem prywatnym, które skutecznie zatruwają ci media. Muzycy, szczególnie w latach osiemdziesiątych, przejawiali niezwykle specyficzną wrażliwość, nieco inaczej odbierali świat niż przeciętny człowiek, a co za tym idzie, byli bardziej podatni na wszystkie zła otaczającej ich rzeczywistości. Krótkie, intensywne i zakończone tragicznym finałem życie stanowiło prawdziwe fatum dla utalentowanych wokalistów tego okresu. Tim Buckley, jego syn Jeff, Kurt Cobain – oni także nie zdołali unieść ciężaru. Samobójstwo jest tu tylko decyzją, momentem, ale na nie składa się wiele złożonych elementów, leżących w różnych formach eksperymentowania, poznawania świata, używek, ciemnej strony życia, wszechobecnego hedonizmu. Tak intensywne tempo wiąże się z ryzykiem, które ci ludzie podejmowali świadomie, chcąc wykorzystać każdą pojedynczą sekundę, w pewnej chwili zupełnie się w tym gubiąc.

Embed from Getty Images

Jedno jest pewne, 20 lat temu straciliśmy jednego z najlepszych performerów w historii muzyki, myślę, że bez podziału na gatunki. Nazwa INXS z całym szacunkiem dla reszty członków zespołu, którzy również odgrywali w nim istotne role, w 99% procentach zawsze będzie się kojarzyć z Hutchence’em. To on kradł show, zawsze znajdował się w centrum uwagi, reszta stanowiła tylko niewielki dodatek do dania głównego. Ciężko mi sobie wyobrazić, że ktoś może mu dorównać pod względem wszechstronności, którą odmieniał przez wszystkie przypadki. Każdy artysta ma swój charakterystyczny sposób obcowania z publiką, przebywania na scenie. U Michaela Stipe’a, przejawia się on w bardzo mocnym skupieniu, Mercury’emu do porywania tłumów wystarczały popisy wokalne i pokaz siły swojego głosu, a z kolei Rojek potrafi wprowadzić element delikatności w swoich występach. Hutchence umiał oddać atmosferę nieco bardziej liryczną (jak np. w Beautiful Girl czy Never Tear Us Apart), ale czuł się jak ryba w wodzie także w dynamicznych kompozycjach, pokazując przy tym niezwykłe, zwierzęce wręcz ruchy. Nie można także przejść obojętnie obok jego niepowtarzalnego głosu – śpiewając nieco niższe dźwięki potrafił czarować subtelnością, absolutnie zatracać fanów w atmosferze danej piosenki, jednak nie gorzej wychodziło mu też rozpalanie wewnętrznego ognia, kiedy w skali musiał zawędrować nieco wyżej (w By My Side prezentuje całą tę gamę). Zresztą także zespół zapamiętam jako niezwykle wszechstronny, tworzący nie tylko piękne ballady, ale też nieco bardziej komercyjne, dynamiczne piosenki (Suicide Blonde, Need You Tonight), używając przy tym szerokiego wachlarza instrumentów, takich jak gitara, pianino, skrzypce czy znakomity saksofon.

Po śmierci zaledwie 37-letniego Michaela, INXS nie zdołał już wrócić na szczyty i zakończył swoją działalność w 2012 roku. Kolejni wokaliści, Jon Stevens i J.D. Fortune nawet nie zbliżyli się do poziomu, jaki prezentował Hutchence. Mówi się, że nie ma ludzi niezastąpionych, ale łatwo możemy zadać kłam tej tezie, obserwując Queen bez Mercury’ego, Myslovitz bez Rojka czy nawet Manchester United bez Sir Alexa Fergusona. Pewnych osób nie da się po prostu zastąpić, nie można odtworzyć specyficznego klimatu, całej otoczki i charyzmy, jaką wokół siebie wytwarzały. W dobie muzyki XXI wieku (oczywiście bez generalizowania), nie wyobrażam sobie kogoś, kto będzie posiadał tak ogromną inteligencję emocjonalną, w tak trafny i autentyczny sposób będzie w stanie przekazać emocje. Michaelowi nikt życia nie przywróci, ale jego przedwczesna śmierć w pewien paradoksalny sposób go „odmłodziła”, sprawiła, że zapamiętam go jako przystojnego, pełnego witalności mężczyznę. Z drugiej strony, czy możemy sobie wyobrazić jak wyglądałby teraz, w wieku 57-lat? Czy jego bujne loki pozostałyby tak samo bujne, czy do twarzy byłoby mu w siwiźnie? Pewnym ludziom chyba niepisana jest starość, on sprawił jej psikusa, uprzedził ją, niestety okazał się dla niej za szybki. Żałuję, że nie urodziłem się kilkanaście lat wcześniej i nie mogłem obserwować, jak wdrapuje się na muzyczne szczyty. Może to nawet lepiej, bowiem nie zobaczyłem też, jak boleśnie z nich spada. Osiągnięcie wymarzonego celu smakuje bardzo słodko, ale życie nieustannie pędzi i jeńców nie bierze. Nie wystarczy raz wejść do Edenu i się w nim rozgościć, należy cały czas walczyć, aby zagrzać tam miejsce na dłużej. Michael, pisząc słowa do refrenu piosenki Kiss The Dirt chyba nie przewidział, że może się aż tak pomylić – Falling down the mountain, end up kissing dirt, look a little closer, sometimes it won’t hurt. Nie potrafił pozostać na tyle rozważny i odporny, żeby po upadku z góry wejść na nią ponownie. Czasem nie zdajemy sobie sprawy, jak niewielka jest granica między szczęściem, a tragedią. Jedna niewłaściwa decyzja, jedna zbyt pochopna reakcja lub jej brak może zadecydować o tym, jak ułoży się całe nasze życie. Warto o tym pamiętać ku przestrodze.

W ostatnim słowie chcę podkreślić, że do tej pory nie spotkałem się z wokalistą, który potrafiłby tak zatrzeć granicę pomiędzy nagraniem z płyty, a występami na żywo. Na potwierdzenie moich słów, gorąco polecam zapoznanie się z hipnotyzującym wręcz Beautiful Girl, oczywiście w wersji live. Mi (mam nadzieję, że nie jestem w tym osamotniony) pozostaje pielęgnować wspomnienie Michaela Hutchence’a, oglądając jego koncerty, słuchając płyt i wywiadów. Dzięki temu mogę w pewien sposób oszukać rzeczywistość, odtworzyć tylko te momenty, kiedy znajdował szczęście i spełnienie. Non omnis moriar – może i umarłeś, ale w moim przypadku, pamięć o Tobie przetrwa już na zawsze, tak jak na zawsze zostawiłeś po sobie swoje przeboje. Tak jak zresztą śpiewałeś, tym razem się nie myląc – We could live for a thousand years

Dodaj komentarz