Russell Westbrook: błogosławieństwo i przekleństwo Oklahomy

Zdjęcie główne: flickr.com, Jose GarciaCC BY 2.0

Który to już raz oglądam highlight reel z historycznego sezonu MVP… Istny wybryk natury, szybkość, dynamika, siła, skoczność i zwinność na poziomie nieosiągalnym dla śmiertelników. To jednak tylko zewnętrzna powłoka. Prawdziwa moc Westbrooka pochodzi z jego serca, w którym z pewnością wyryte są słowa: „sam przeciwko całemu światu”. Bo tak właśnie gra #0, jakby każda kolejna akcja miała być jego ostatnią, jakby każdy kolejny rywal był śmiertelnym wrogiem. Gdy wychodzi na parkiet, lepiej byś nie stawał mu na drodze.

Embed from Getty Images

Dokonaniami z zeszłego sezonu RW zapewnił sobie miejsce w koszykarskim Panteonie. Mylne byłoby jednak stwierdzenie, że dało mu to większą satysfakcję. Jedyne, w co celuje, to oczywiście mistrzostwo NBA. Westbrook chce być bohaterem, który zaprowadzi zespół z Oklahoma City do wielkiego triumfu, legendą, o której całe miasto będzie pamiętać już zawsze.

Czego się nie robi dla takich ludzi? Sam Presti ściągnął na przykład do OKC Paula George’a i Carmelo Anthony’ego. #0 ma teraz do pomocy jednego z najsolidniejszych skrzydłowych w NBA po obu stronach parkietu oraz dawnego idola tłumów, który swego czasu uchodził za najlepszego ofensywnego gracza ligi. Co z tego wyjdzie?

Na razie Thunder mogą pochwalić się znakomitą defensywą. Najczęściej ze wszystkich w lidze zmuszają swoich rywali do błędów. Są też najlepsi w przechwytywaniu piłki (George jest liderem NBA – 2.4 na mecz, Westbrook zajmuje trzecie miejsce – 2.0). Do tego ich przeciwnicy najrzadziej w całej NBA rzucają celnie z gry, w przeliczeniu na 100 posiadań, a w ogólnym rankingu tracących najmniej punktów OKC znajdują się na najniższym stopniu podium. Zwolennicy teorii zakładającej, że zwycięskie drużyny buduje się od obrony, byliby pod wrażeniem.

Mimo imponującej postawy w defensywie i gwiazdorskiej obsady wyjściowej piątki, ósmi na Zachodzie Thunder mistrzostwa jednak i tak nie zdobędą. Czemu? Gdybym chciał fachowo podejść do sprawy, jako powody postawienia takiej tezy wskazałbym kiepsko spisującą się ławkę rezerwowych, której brak solidnych podkoszowych, słabe statystyki zespołu w crunch time, czy choćby nieprzekonującego Donovana. Pod wodzą niedoświadczonego szkoleniowca drużyna stosuje obecnie znacznie prostsze zagrywki niż nawet w pre-seasonie, zbyt często kończąc na standardowych izolacjach. Niestety mam jednak nieodparte wrażenie, że główna przyczyna jest prosta i nazywa się właśnie Russell Westbrook.

Zespół, w którym główną rolę odgrywa Russell nie wygra tej ligi. Tak jak napisałem w tytule, #0 jest nie tylko błogosławieństwem dla Oklahomy, ale też jej przekleństwem. Trzeba bowiem przyznać, że dokładnie przekalkulowane decyzje, opanowanie i zimna krew w kluczowych momentach nie są domenami naszego bohatera. Westbrook najlepiej gra wtedy, gdy jest po prostu sobą – z takiego założenia wychodzą trenerzy i nie ma się im co dziwić, gdy mają do czynienia z tak silną osobowością. Problem w tym, że będący sobą RW to gracz, który w ostatnich minutach wyrównanych spotkań zbyt mocno ufa swoim umiejętnościom w izolacjach, a zbyt rzadko skupia się na odpowiednim rozprowadzaniu piłki. Wystarczy, że dojrzy choćby najmniejszą lukę między obrońcami, choćby najdrobniejszy błąd w ustawieniu rywala, a już błyskawicznie postanawia kończyć akcje, często nie zwracając uwagi na ustawienie partnerów. I nawet pomimo swych nadludzkich warunków fizycznych i niespotykanej determinacji, nie zdoła w taki sposób wygrywać w pojedynkę w play-offach. Czy można cokolwiek na to zaradzić? Nie sądzę, ale jestem przekonany, że próbując grać inaczej, Westbrook na pewno nie byłby tak wielkim zagrożeniem. A więc cóż, sytuacja beznadziejna?

Prawdopodobnie Russ i mistrzowski pierścień NBA to para, której nigdy nie ujrzymy razem. Tym bardziej, że nie wyobrażam sobie tego koszykarza jako postaci drugoplanowej albo zadaniowca w zespole faworytów, oj nigdy. Tak długo jak koszykówka pozostanie dyscypliną drużynową, nasz słynny MVP będzie raczej musiał obchodzić się w NBA smakiem. A już na pewno glorii chwały nie zazna w tym sezonie, nawet jeżeli Thunder zaczną wreszcie przekonująco egzekwować akcje ofensywne i piąć się nieznacznie w górę tabeli Zachodu. Ale takie jest moje zdanie. Co powiedziałby Westbrook? <<WHY NOT?>> i za to go kochamy. Pewne jest jedno: ten facet nigdy się nie podda.

Embed from Getty Images

2 uwagi do wpisu “Russell Westbrook: błogosławieństwo i przekleństwo Oklahomy

  1. Fajnie piszesz. Podoba mi się kiedy sport jest tylko punktem wyjścia do grubszych rozważań na temat społeczeństwa, pieniędzy, wartości, uczuć, historii czy osobowości. Trochę to brzmi pompatycznie, ale jak się to robi z humorem, to wychodzi naprawdę ciekawe, solidne dziennikarstwo. Tak pisze moim zdaniem np. Rafał Stec o piłce nożnej. Tobię też tego życzę.

    Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz