Pierwsza piątka: Straight Outta Compton

Zdjęcie główne: DeMar DeRozan, James Harden i Brandon Jennings podczas letnich rozgrywek Drew League (flickr.com, GAMEFACE-PHOTOS, CC BY-SA 2.0, +filtr B&W)

 

To jest Getto. Jest tam twardo i tyle. Ciężko tam żyć i dorastać. Nie ma takiego drugiego miejsca na ziemi. Nawet w Nowym Jorku nie ma takiego miejsca. Compton to prawdziwy hardcore.

Te słowa wypowiedział pochodzący z Compton raper Coolio. Możecie go kojarzyć z hitu Gangsta’s Paradise. Jeśli nic to Wam nie mówi, niech przedstawi go polska Wikipedia: debiutował w jednym z ubogich przedmieść Los Angeles, działał w ulicznych gangach, narkotyzował się, przebywał w więzieniu, uprawiał boks. Zanim został raperem, pracował jako elektromechanik, strażak, disc jockey. Czyli, bez dwóch zdań, facet wie, o czym mówi.

Compton to miasto położone na południu hrabstwa Los Angeles. Ma tylko około 100 tysięcy mieszkańców, jednak należy do najsławniejszych w USA. Być może nazwa nie od razu każdemu wyda się znajoma, ale za to o ulicznych gangach, narkotykach, strzelaninach i old-schoolowym hip-hopie wszyscy słyszeliśmy. Compton jest ich uosobieniem. Dzieciaki, jeśli szybko nie wyemigrują, mają tu w zasadzie dwie możliwości: ulicę albo karierę. Wielkość zagrożeń, jakie czyhają na nastolatków na obrzeżach LA, jest wprost proporcjonalna do poziomu ich talentów. Bo jeżeli już komuś uda się stąd wybić, zazwyczaj świat stoi mu u stóp. Wymaga to bowiem niepowtarzalnej siły charakteru. Po takiej szkole życia jest się pewnym siebie człowiekiem, to nie ulega wątpliwości. Prawda, Panie Doktorze?

I remember when I got started my intention was to win
But a lot of shit changed since then
Some more friends became enemies in the quest of victory
But I made a vow, never let this shit get to me
I let it pass, so I consider that part of my history
And I’m strong; financially, physically
Mentally I’m on a whole another level
And don’t forget that I came from the ghetto

Pamiętam, że gdy zaczynałem, pragnąłem sukcesów. Od tamtej pory sporo się zmieniło. Wielu przyjaciół stało się wrogami, dążąc do sławy. Obiecałem sobie, że mnie to nie pochłonie, mam to już za sobą, to część mojej historii. Jestem silny finansowo i fizycznie. Mentalnie jestem na nieosiągalnym poziomie. I nie zapominajcie, że pochodzę z getta – fragment fenomenalnego utworu Talking to My Diary w wykonaniu fenomenalnego rapera i muzycznego producenta z Compton, Doctora Dre.

Ten wstęp już się przedłuża, a nie sądzę, by chłopakom z Compton podobały się zbyt rozbudowane wprowadzenia. Najwyższy czas przejść do konkretów, w końcu konkretni raczej są Compton boys. Pragnę dziś krótko przedstawić sylwetki pięciu koszykarzy z NBA, którzy wychowali się w miasteczku na obrzeżach Los Angeles. Dzięki ogromnemu talentowi, silnej woli i wsparciu rodzin byli oni w stanie dołączyć do grona osób, które mimo rzucanych im w Compton kłód pod nogi, potrafiły w życiu osiągnąć bardzo wiele (na liście znajdują się chociażby siostry Williams, Eazy-E i wspomniany Dr. Dre). Z owych pięciu zawodników można by nawet ułożyć całkiem przyzwoity skład. Sprawdźcie sami!

 

PG: Brandon Jennings

Embed from Getty Images

Swag. To wyszukane słowo idealnie opisuje styl gry byłego zawodnika Bucks, Pistons, Magic, Knicks i Wizards. No-look pass, efektowny, błyskawiczny cross-over, rzut z trudnej pozycji – chleb powszedni dla „dziesiątki” draftu 2009. Dla kibiców oglądanie tego rozgrywającego było prawdziwą frajdą. Z kolei trenerzy, jak łatwo się domyślić, raczej za nim nie przepadali. NBA to nie miejsce dla typowych streetballerów. Jedyne, co może uratować gracza o takim profilu to regularność – jej nie brakuje dwóm znakomitym przedstawicielom ulicznego stylu w lidze – Lou Williamsowi i Jamaalowi Crawfordowi. Niestety Brandon nie mógł się pochwalić rzetelnością. Zawsze cechowała go słaba skuteczność z gry (poniżej 40% w karierze), która wcale nie powstrzymywała go przed oddawaniem sporej ilości rzutów. Królem podań też nie był, tylko w jednym sezonie, w barwach Pistons, przekroczył 7 asyst na mecz. Na domiar złego, prześladowały go problemy ze ścięgnem Achillesa. Jego zerwanie w 2015 roku okazało się być punktem zwrotnym w karierze Jenningsa. Po tej kontuzji point guard z Compton nigdy już nie odzyskał statusu gwiazdy, jakim mógł się wcześniej szczycić dzięki kilku niesamowitym meczom.

Otóż trafiały mu się występy, jakimi wprawiał wszystkich w osłupienie. Jako 20-letni chłopak, w swoim siódmym meczu w NBA, grając dla Bucks, zdobył 55 oczek (najmłodszy w historii, który tego dokonał!). Innym razem, w sezonie 14/15, w barwach Pistons, rzucił 24 punkty i zanotował 21 asyst w spotkaniu z Orlando! Wiadomo jednak, że w sporcie efektowność i  okresowe przebłyski nie przekładają się na wyniki i szacunek szkoleniowców. Gdy na dodatek, z powodu wspomnianej kontuzji, Jennings sporo stracił na swojej szybkości, stał się już tylko niezbyt wartościowym rezerwowym. W zeszłym roku prezentował się w klubie z Nowego Jorku całkiem nieźle, ale po transferze do Waszyngtonu wyraźnie obniżył loty oraz nie dostawał już tylu minut na parkiecie. Po sezonie przeniósł się zatem do Chin, by kilka tygodni temu wrócić i raz jeszcze spróbować swych sił w USA. Gra obecnie w Wisconsin Herd, drużynie występującej w G-League i podlegającej Milwaukee Bucks. Być może zdoła się przebić do zespołu, w którym dziewięć lat temu debiutował.

Nie ukrywam, że mocno ściskam za nim kciuki. Tęsknię za tą radosną koszykówką. To jednak nie jego styl gry, a historia jest tym, co imponuje najbardziej. Brandon wychował się w Compton i oczywiście nigdy nie miał lekko. Szybko zaczął hartować swój charakter, bo już w wieku pięciu lat rywalizował ze starszymi od siebie. – Mówili, że mogę z nimi grać, jeśli nie będę płakał. Taki był główny warunek. Żadnego wycia i jęczenia. Po prostu wychodziłem na boisko i gdy byłem przewracany, wstawałem i grałem dalej – tak opisywał grę z kuzynami w wywiadzie dla ESPN. Prawdziwa próba nadeszła jednak, gdy miał 8 lat. Jego ojciec popełnił samobójstwo i rodzina znalazła się w bardzo trudnym położeniu. Niedługo potem Jennings doskonale zdawał sobie sprawę, że musi dać z siebie wszystko, by pomóc najbliższym. – Czułem, że będę musiał stać się głową rodziny. Gdy miałem 12 lat, wiedziałem, że nadszedł czas, by zacząć traktować koszykówkę poważnie, aby móc wesprzeć bliskich. Zdawałem sobie sprawę, że to może być droga dla mnie i że będę musiał ciężko pracować każdego dnia, jeśli mam zostać jednym z najlepszych – opisywał w rozmowie z Andym Kamentzkym. I faktycznie, młody Brandon harował jak wół. Podejmował też odważne decyzje: wyniósł się z renomowanej szkoły średniej Dominguez High School w Compton do Oak Hill Academy w Virginii, a następnie jako pierwszy nastolatek w historii amerykańskiej koszykówki wolał spróbować swoich sił we Włoszech zamiast gry w college’u. Po roku został wybrany w drafcie do NBA i trzeba przyznać, że mało kto rozpoczął karierę w najlepszej lidze świata z takim impetem jak on. Ostatecznie los nie okazał się dla niego zbyt łaskawy, ale należy powiedzieć jedno – na szacunek to Jennings sobie zapracował. I to niemały szacunek.

 

SG: James Harden

Embed from Getty Images

Tego pana nikomu już chyba przedstawiać nie trzeba. Być może kojarzycie go tylko z powodu charakterystycznej brody, która stała się symbolem. Tak się jednak składa, że obserwując Hardena, możemy podziwiać znacznie więcej niż bujny zarost. Od kilku lat shooting guard z Compton jest jednym z najlepszych zawodników całej NBA, dwukrotnie otarł się o nagrodę MVP sezonu zasadniczego, zaś w tym roku wydaje się, że już nikt zasłużonej statuetki mu nie odbierze. W końcu jego Rockets mogą pochwalić się najlepszym bilansem w całej lidze, a sam James notuje takie występy jak jedyne w historii NBA triple-double z 60 (słownie: sześćdziesięcioma) zdobytymi punktami. Nie zamierzam pisać więcej o jego umiejętnościach, osiągnięciach i perspektywach, bo i tak zapewne coś bym pominął. Po prostu polecam wpisać jego nazwisko w YouTube.

Chętnie wspomnę za to o jego korzeniach. Jeśli James Harden zostanie wybrany MVP trwającego sezonu, będzie to również wspaniały sukces osoby, która zawsze miała na niego największy wpływ – jego mamy. Monja Willis to niesamowita kobieta. W jednym z najniebezpieczniejszych miast świata samotnie wychowywała troje dzieci. James Harden senior miał poważne problemy z prawem i z powodu narkotyków co chwila lądował w więzieniu. Zanim na świat przyszedł James junior, pani Willis kilkukrotnie poroniła. 26 sierpnia 1989 roku udało jej się jednak wreszcie urodzić zdrowe niemowlę. Do malca od razu przylgnęło zatem określenie „Lucky” (szczęśliwy).

Monja Willis nieustannie ciężko pracowała, by James trzymał się z dala od kłopotów. Pilnowała go i zachęcała do dwóch rzeczy: nauki i gry w koszykówkę. Wspierała go w każdym okresie na drodze do NBA. Harden dobrze robił, że jej słuchał. Nie posłuchał jednak, gdy w szkole średniej namawiała go do zgolenia brody. Prawidłowo!

Dorastanie przy twardych zasadach mamy, bez ojca i w nieprzyjaznym środowisku City of Compton zaszczepiło w młodym koszykarzu pracowitość, która pozwoliła mu wybić się z przedmieść Miasta Aniołów, nawet mimo nie najlepszego atletyzmu i mało imponującej szybkości. Przyszły MVP miał za młodu bardzo spokojny charakter. Dziś całkowicie wyluzowany, jakby od niechcenia, jako jedyny w lidze zdobywa ponad 30 punktów na mecz.

 

SF: DeMar DeRozan

Embed from Getty Images

DeMar gra oczywiście w Toronto jako shooting guard, ale przy swoich warunkach fizycznych, przeciwko niektórym rywalom śmiało może występować także na pozycji numer 3 i tu właśnie w moim zestawieniu się znalazł.

Jamesa Hardena i DeMara DeRozana wiele łączy i równie wiele dzieli. Obaj preferują pozycję rzucającego obrońcy, obaj przyszli na świat w 1989 roku i wychowali się w Compton, obaj mają raczej cichy charakter i nie należą do graczy uwielbiających oślepiający błysk fleszy. Każdy z nich jest też najważniejszą postacią swojego klubu, a oba te kluby aktualnie liderują w swoich konferencjach. W przeciwieństwie do Brodacza, gracz Raptors to jednak wyśmienity atleta, należący do najlepszych dunkerów ligi. Harden za młodu musiał przezwyciężyć swoje braki w atletyzmie, bazując na niezłym rzucie, zaś DeRozan, jako nastolatek, miał problemy ze skutecznością rzutową, ale nadrabiał to dynamicznymi wjazdami pod kosz, na które słabsi fizycznie rówieśnicy nie znajdowali żadnej recepty. Poza tym, DeMar nie miał tak spokojnego dzieciństwa. Kilku członków rodziny zostało zastrzelonych w pobliżu jego domu. DeRozan dużo bardziej niż Harden odczuł bliskość ulicznych gangów, utożsamiając się nawet z jednym z nich. Jak sam napisał niegdyś na Twitterze, w szkole średniej zawsze ubierał się na niebiesko, reprezentując barwy Cripsów (gangu założonego w 1969 roku w Compton, nastawionego wrogo do Bloodsów przywdziewających czerwone barwy). Wraz z rozwojem swojej wczesnej kariery DeMar zyskał sobie wielu fanów wśród okolicznych gangsterów i stał się dumą Compton, zapewniając jednocześnie sobie i swojej rodzinie ochronę.

Największym sukcesem DeRozana jest złoty medal z olimpiady w Rio. W NBA wraz ze swoimi Raptors osiągnął dotychczas jedynie finał konferencji w 2016 roku. W tym sezonie klub z Kanady zamierza dotrzeć dalej niż kiedykolwiek, czyli do finałów NBA. Z pomocą Kyle’a Lowry’ego, Serge’a Ibaki i Jonasa Valančiūnasa 28-latek z Compton ma na to szanse – w końcu to właśnie Toronto może się w tej chwili pochwalić najlepszym bilansem na Wschodzie.

DeRozan od początku swojej kariery uczy się przezwyciężać trudności i słabości: w dzieciństwie wykorzystał swój talent i wydostał się z jednego z najniebezpieczniejszych miejsc na świecie, na początku pobytu w NBA mocno popracował nad swoim rzutem z półdystansu, czyniąc z niego swój atut, zaś w obecnym sezonie, chcąc jeszcze bardziej się rozwinąć, częściej rzuca zza łuku. Ostatnio DeMar napisał na Twitterze, że zmaga się z depresją. Później w jednym z wywiadów dodał, że wynika to z jego charakteru, jest bowiem cichą i skrytą osobą, już od najmłodszych lat. To bardzo przykra wiadomość, jednak wierzę, że i z tym problemem lider Raptors poradzi sobie znakomicie. Zaczął jak na mistrza przystało – nie bał się wypowiedzieć na ten trudny temat. Dzięki temu na pewno będzie mógł liczyć na wsparcie, a w dodatku da przykład tym sportowcom, którzy wciąż boją się przyznać do depresji. Ten problem z pewnością dotyka dużej liczby zawodników, zatem postawa DeRozana zasługuje na uznanie. Wierzę, że depresję DeMar przezwycięży z impetem, jaki tak dobrze znamy z jego wyśmienitych wsadów. Trzymajmy kciuki!

 

PF: Tayshaun Prince

Embed from Getty Images

Nominalny niski skrzydłowy, ale w erze small-ballu spokojnie mógłby się nieraz sprawdzić na „czwórce”. Zresztą zdarzało mu się grać jako PF na parkietach NBA.

Nie wiem o Tayshaunie Princie zbyt wiele. W zasadzie nie wiem nawet, jak poprawnie zapisać jego nazwisko w miejscowniku. Gdy zacząłem interesować się NBA, nie było już o nim głośno, nie widziałem go w akcji tak jak pozostałych wymienionych tu graczy. Nie będę się zatem mądrzył.

Wiem, że Tayshaun Prince był najmniej efektownie grającym koszykarzem z dotychczas wymienionych, a jednak to on odniósł największe sukcesy. Jest mistrzem NBA z 2004 roku i mistrzem olimpijskim z Pekinu.

Wiem, że mimo iż nie posiadał nigdy statusu supergwiazdy, mógłby udzielić obecnym tu grajkom wielu lekcji. Wyglądał na parkiecie niepozornie, nigdy wiele nie mówił, ale swoje zadania wykonywał fenomenalnie. Zwłaszcza, że potrafił grać na różnych pozycjach, kryć różnych rywali i zawsze pracował dla dobra zespołu, a nie dla własnych statystyk.

Wiem też, że był niezwykle inteligentny. Nie porzucił college’u by szybko dostać się do NBA, jak większość graczy, lecz w cztery lata ukończył socjologię na University of Kentucky. O jego inteligencji świadczy też chociażby wypowiedź o rodzinnym Compton:

Wszyscy patrzą z innej perspektywy, zwłaszcza gdy nigdy tam nie byli. Znam osoby, które opowiadały, jak potwornie tam jest, zanim odwiedziły Compton, zaś po wizycie mówiły, że było całkiem miło. Ludzie mówią różne rzeczy, nawet nie znając tego miasta.

Dość nietypowy punkt widzenia nieprzeciętnego człowieka.

 

C: Tyson Chandler

Embed from Getty Images

Pierwszą piątkę zamyka zawodnik, który co prawda nie wychował się w Compton, ale tam uczęszczał do szkoły średniej, słynnej Dominguez High School, z którą styczność mieli wszyscy wspomniani wyżej zawodnicy, oprócz Hardena. Określenie „straight outta Compton” najlepiej pasuje, mimo wszystko, akurat do Chandlera. Otóż ten utytułowany center do NBA trafił właśnie prosto z Compton. Cudowny dzieciak kalifornijskiej koszykówki nie chciał tracić czasu na college i zaraz po szkole średniej, mając 18 lat, został wybrany w drafcie 2001. I to z numerem drugim!

Tyson już w wieku 14 lat był rozchwytywany. O jego podpis rywalizowały Nike i Adidas, widząc w nim przyszłą gwiazdę. Przedstawicielom największych sportowych marek chodziło nie tylko o to, by młody center grał w fundowanym przez nich obuwiu. Chciały przede wszystkim wpłynąć na jego karierę. Chandler zdecydował się na Nike, a to wiązało się także z wyborem szkoły średniej, Dominguez High School, wspieranej przez tę firmę. Jako zawodnik licealnej drużyny, młody gigant był uwielbiany przez dziewczęta i podziwiany przez chłopców. Często w akcji oglądali go młodziutcy DeMar De Rozan i Brandon Jennings. Pierwszy twierdzi, że młody Tyson grał jak Shaq, zaś drugi wspomina, jak zazdrościł mu Cadillaca i uwagi, jaką ściągał na siebie wśród dziewczyn.

Wczesna sława nie jest, rzecz jasna, żadnym ułatwieniem na drodze do wielkiej kariery. Trzeba być bardzo silnym, by zbyt szybko nie zadowolić się poklaskiem i nie spocząć na laurach. Jak się jednak okazało, Tysonowi Chandlerowi pracowitości i woli walki nigdy nie brakowało.

Początki kariery w NBA nie były dla niego tak bajeczne jak lata spędzone w Dominguez. Nie odnosił zbyt wielkich sukcesów w Chicago, Nowym Orleanie, ani w Charlotte. W dodatku miewał sporo problemów z plecami. W jego grze natomiast głównym mankamentem była liczba fauli, jakie popełniał pod koszem. Ograniczało to znacznie jego minuty spędzane na parkiecie, zwłaszcza w pierwszych latach, gdy reprezentował Bulls.

Punktem zwrotnym w karierze Chandlera był rok 2010. Przed swoim dziesiątym sezonem wywalczył wraz z reprezentacją Stanów Zjednoczonych złoty medal mistrzostw świata w Turcji, a także został wymieniony z Charlotte do Dallas. Klub Marca Cubana dostał Chandlera oraz Alexisa Ajincę za Matta Carrolla, Ericka Dampiera i Eduardo Najerę. Był to prawdziwy majstersztyk w wykonaniu zespołu z Texasu. Tyson idealnie pasował do strategii Mavs, dodał drużynie niezbędnej energii pod koszem, znakomicie bronił obręczy i stworzył z Dirkiem Nowitzkim fantastyczny front-court. Efekt? Mistrzostwo NBA po ograniu naszpikowanego gwiazdami Miami, a wcześniej sweep w starciu z broniącymi tytułu Lakersami i pogrążenie Oklahomy w finałach konferencji (4:1). Ależ to był sezon!

Do swojego dorobku TC dołożył jeszcze później olimpijskie złoto z Londynu oraz statuetkę Defensive Player of the Year 2012. Aktualnie 35-letni center jest graczem Phoenix Suns. Jak mu idzie? Cóż, wciąż można mu rzucić alley-oopa!

 

Choć historie wyżej wymienionych graczy są zupełnie inne, ze wszystkich wynika ten sam prosty morał: dzięki wytrwałej pracy można wybić się z każdego zakątka świata i pokonać każdą przeszkodę. Pięcioro bohaterów mojego tekstu problemy typowe dla mieszkańców City of Compton ma już za sobą, jednak na drogach kilku z nich pojawiły się nowe wyzwania. Czy Brandona Jenningsa zobaczymy jeszcze na parkietach NBA? Czy James Harden jest gotów, by wprowadzić Rakiety do finałów? Czy DeMara DeRozana stać na zdetronizowanie LeBrona na Wschodzie? Compton boys na pewno nie odpuszczą.

Dodaj komentarz