Kelly Pavlik vs. Jermain Taylor

Zdjęcie główne: flickr.com, Kristin Wall, CC BY-ND 2.0

Legendarnych walk w historii boksu było mnóstwo, jednak bardzo dużo czasu zajął mi wybór tej, którą śmiało mógłbym umieścić w jednym rzędzie tuż obok opisanego przeze mnie wcześniej pojedynku pomiędzy José Luisem Castillo a Diego Corralesem. Wprawdzie zaliczam się raczej do kibiców, na których większe wrażenie robią lotne nogi, długi lewy prosty, aktywna defensywa i uniki rotacyjne, ale dziś po raz kolejny moje wspomnienia powędrują w kierunku ringowej wojny. Boks był właściwie pierwszą dyscypliną sportową, którą zacząłem oglądać z wielkim zainteresowaniem i zaangażowaniem emocjonalnym. Dorastając, trafiłem na dość obfity w sukcesy okres polskich czempionów (mistrzostwa świata zdobyte przez Tomasza Adamka i Krzysztofa Włodarczyka), jednak to Kelly Pavlik, amerykański zawodnik o słowackich korzeniach, był pięściarzem, za którego najmocniej trzymałem kciuki jako dzieciak. Na pierwszy rzut oka nie przypominał gladiatora. Wysoki niczym tyka (189 cm wzrostu), bardzo chudy, z dosyć pospolitym wyrazem twarzy i swojsko brzmiącym nazwiskiem, przywodził na myśl raczej kolegę z osiedla, z którym można umówić się na piwo, a nie, jak się okazało, faceta, który zunifikował pasy WBC i WBO. Jego niezwykle intensywna, lecz stosunkowo krótka kariera została okraszona wieloma wspaniałymi i niezapomnianymi walkami, jednak myślę, że bez cienia wątpliwości, to właśnie pierwsze starcie z Jermainem Taylorem w roku 2007 najwyraźniej zapisało się złotymi zgłoskami w historii boksu.

Embed from Getty Images

Wiemy doskonale, że zarówno trenerzy, jak i sami zawodnicy lubują się w budowaniu napięcia jeszcze przed wejściem na ring. Nie inaczej było tym razem. Opiekun Taylora, jeden z najsłynniejszych szkoleniowców w historii, Emmanuel Steward, określił Pavlika mianem „overrated” (przereklamowanego), zapowiadając przy tym znokautowanie niedocenianego rywala swojego podopiecznego. W zasadzie trudno było się dziwić tak hurraoptymistycznemu nastawieniu Amerykanina. To właśnie 29-letni „Bad Intensions” przystępował bowiem do tego pojedynku w roli faworyta. Wprawdzie „The Ghost” przed konfrontacją z Taylorem przeszedł już dwa bardzo poważne testy i oba zdał celująco (przez techniczny nokaut pokonał dwóch znakomitych Kolumbijczyków, Fulgencio Zúñigę oraz Edisona Mirandę), jednak wobec spektakularnych osiągnięć swojego oponenta, nie wyglądały one zbyt imponująco. Starszy z Amerykanów, jak na wcale niezaawansowany sportowo wiek, mógł poszczycić się kilkoma naprawdę zwalającymi z nóg rezultatami. W 2000 roku zdobył brązowy medal igrzysk olimpijskich w Sydney, miał za sobą starcie ze słynnym Ronaldem „Winkym” Wrightem (zakończone remisem), ale przede wszystkim dwukrotnie pokonał jednego z najlepszych w historii, Bernarda Hopkinsa (który zakończył karierę w wieku 51 lat). Fanów boksu nie trzeba przekonywać, jak niezwykle „śliskim” i niewygodnym przeciwnikiem był popularny „Kat”, a to właśnie Taylor został jedynym w historii pięściarzem, który zdołał ustrzelić dublet w konfrontacjach z nim. Prawdziwą wisienką na torcie w dotychczasowej przygodzie 29-latka z boksem był jednak fakt, że właśnie po wiktorii nad Hopkinsem został on niekwestionowanym mistrzem wagi średniej, dzierżąc wszystkie cztery najważniejsze pasy tej kategorii (Taylor aż do 2017 roku pozostawał ostatnim zawodnikiem, któremu udała się ta sztuka; wówczas jego osiągnięcie powtórzył Terence Crawford). 29 września 2007 roku w Boardwork Hall w Atlantic City przemówić miały jednak pięści, a nie wcześniejsze laury!

Michael Buffer, najsłynniejszy ringowy announcer, wygłaszając swój tradycyjny zwrot „Let’s get ready to rumble!”, tym razem zdecydowanie nie pomylił się. Zapowiadane grzmoty mogliśmy podziwiać już od premierowych odsłon. Od początku zarysowywała się przewaga faworyta, jednak Pavlik także potrafił się odgryzać. „Duch” znany z bardzo ofensywnego stylu niemal całą walkę niczym czołg parł na rywala, nieustannie skracając ring i zawężając pole manewrów defensywnych Taylora (miał do tego niesamowity talent!). Bardziej doświadczony „Bad Intensions” potrafił jednak skutecznie opierać się takiej taktyce, będąc bardzo ruchliwym i umiejętnie balansując ciałem. W drugiej rundzie słowa Emmanuela Stewarda zdawały się potwierdzać, kiedy to Pavlik w dziecinnie prosty sposób dał złapać się na potężny prawy sierpowy Taylora. Za tym ciosem poszła istna nawałnica kilkunastu następnych i Pavlik runął na deski niczym rażony piorunem. 25-latek nie znał jednak takiego pojęcia jak „wycofanie się” i w momencie zagrożenia nadal z uporem maniaka i wysuniętą nogą pchał się do przodu. Taka taktyka nie była rzecz jasna najmądrzejszą i skutkowała kolejnymi mocnymi uderzeniami w głowę „Ducha”.

W tym miejscu należy podkreślić, że Taylor nie pokazał prawdziwego instynktu „killera”, atakując w dość chaotyczny sposób i niepotrzebnie wchodząc w klincze. Gdyby w tamtym momencie Pavlik oddał Taylorowi swoją umiejętność pójścia za ciosem i wykończenia rywala, kiedy ten znajdował się w kryzysie, najprawdopodobniej dziś nie pisałbym o tym pojedynku jako o jednym z najlepszych, jakie dane mi było obejrzeć. Kelly wrócił z dalekiej podróży i już w kolejnej rundzie zaczął odzyskiwać wigor. Następne odsłony należały do nieco spokojniejszych. Wyglądało na to, że Taylor kontroluje przebieg zdarzeń. Do siódmej odsłony u wszystkich trzech sędziów punktowych znajdował się na wyraźnym prowadzeniu (59-54, 58-55 i 58-55). Jedyną rzeczą, do której można było mieć jakiekolwiek zastrzeżenia w taktyce Jermaina, było za rzadkie korzystanie z lewego prostego (w rubryce trafionych jabs przegrał 77 do 80). Na ofensora pokroju Pavlika i przy zawodniku o tak kosmicznie szybkich rękach jak Taylor (w wywiadzie „Bad Intensions” bez owijania w bawełnę przyznał, że nie zna boksera, który byłby od niego szybszy), wydawała się to być idealna recepta, która zapobiegałaby skracaniu dystansu pomiędzy zawodnikami.

W końcówce siódmego starcia Pavlik zadał serię kilku bardzo mocnych ciosów prostych z obu stron, czym ewidentnie naruszył Taylora, spychając go do narożnika, czyli strefy, w której mając rywala, czuł się najbardziej komfortowo, mogąc skrócić dystans i zadawać ciosy sierpowe. Pokazał wówczas cechę, której zabrakło Taylorowi w drugiej rundzie i zasypał przeciwnika gradem potężnych sierpów i zegarmistrzowsko precyzyjnym podbródkowym. Były niekwestionowany posiadacz wszystkich pasów mistrzowskich kategorii średniej nie zdołał wyjść z narożnika i niespodzianka stała się faktem! Urodzony w Youngstown, zaledwie 25-letni chłopak został mistrzem świata prestiżowych federacji WBC i WBO. W ten sposób przedłużył także znakomitą passę zwycięstw na zawodowych ringach do 32. Natomiast Taylor po paśmie zniewalających sukcesów, tym razem musiał przełknąć gorzką pigułkę i pierwszy raz opuścić liny w roli przegranego. Mimo porażki, to właśnie ciosy Taylora częściej dochodziły do celu (182-180), choć Pavlik zadał ich więcej (460-369). Statystyką, która doskonale ilustruje styl, w jakim zawsze walczył Kelly, jest ta, mówiąca, że Taylor trafiał niemal z 50-procentową skutecznością! „Duch” wprost uwielbiał stąpać po cienkim lodzie, a jego ofensywny styl, dosyć nonszalancka defensywa i nieustanne skracanie dystansu musiało niestety kończyć się sporą ilością przyjętych uderzeń.

Embed from Getty Images

W kontrakcie były czempion zastrzegł sobie prawo rewanżu, do którego doszło 16 lutego 2008 roku. Taylor już bez coacha Emmanuela Stewarda w narożniku (zastąpionego wówczas przez Ozella Nelsona) po raz kolejny uległ Pavlikovi, tym razem na dystansie pełnych 12 rund, po jednogłośnej decyzji arbitrów (116-112,117-111,115-113). Druga batalia nie zapisała się w pamięci kibiców tej dyscypliny sportu tak wyraźnie jak pierwsze starcie, które otrzymało nagrodę Ali-Fraizer Award (formalnie znaną jako Harry Markson Award) dla najlepszej walki roku. Nieco ponad pół roku później Pavlik skrzyżował rękawice z Bernardem Hopkinsem, jednak tej konfrontacji zapewne nie wspominał najlepiej. Powiedzenie style makes fights w tym przypadku sprawdziło się idealnie, a „Kat” wręcz ośmieszył sfrustrowanego rywala. Pasów Kelly jednak nie stracił, notując kolejne dwie udane obrony. W 2010 roku katem dla „Ducha” okazał się tym razem nie Hopkins, a Argentyńczyk Sergio Martínez. Ta porażka była niestety synonimem sportowej degrengolady dla Pavlika. Stoczył on co prawda jeszcze 4 ringowe pojedynki, ale rywale zdecydowanie nie należeli już do światowej czołówki. Z kolei Jermain Taylor po dwóch bolesnych klęskach, jakie zafundował mu Pavlik, nie zdołał już na dobre wrócić na tron. Jego marzenia o odzyskaniu pasów mistrza świata w brutalny sposób zweryfikowali Carl Froch i Artur Abraham, fundując mu nokauty w ostatnich rundach. Wprawdzie „Bad Intensions” pokonał jeszcze Australijczyka Sama Solimana, odzyskując pas federacji IBF, ale ten pojedynek stanowił jego pożegnanie z ringiem.

Jak się później okazało, najtrudniejszym przeciwnikiem Kelly’ego nie był ani Taylor, ani Hopkins czy Martínez, lecz po prostu samo życie i nałóg alkoholowy, który powoli staczał go na dno. Karierę zakończył w wieku zaledwie 30 lat, choć z imponującym bilansem 40 zwycięstw (aż 34 przed czasem) przy zaledwie 2 porażkach. Uzależnienie dawało mu się we znaki już podczas aktywności zawodowej, szczególnie po spektakularnym triumfie nad Taylorem. Kłopoty nasiliły się jednak tuż po tym, jak zdecydował się powiedzieć „stop” i zakończyć trwająca 12 lat przygodę z profesjonalnym boksem. „Duch” wprawdzie na zawsze zniknął ze światowych ringów, jednak skutecznie „straszył” w innych miejscach. Wdał się w bójkę ze swoim bratem (co skończyło się wizytą policji), jednak był to zaledwie mały grzech wobec tego co działo się później. Został aresztowany podczas koncertu rockowego zespołu Foo Fighters, kiedy znajdując się pod silnym wpływem alkoholu wszczął kolejną bójkę. Jakby tego było mało, w październiku 2015 roku zaczął strzelać z broni śrutowej do mężczyzny, który pracował w stawie na terenie jego posiadłości. Nagranie z zajścia szybko obiegło internet, a najbardziej szokująca była reakcja Pavlika, który tuż po oddaniu strzałów, dyplomatycznie mówiąc, nie wyglądał na poruszonego.

Drugi bohater legendarnego pojedynku także nie należał do świętych. Posługiwał się nieźle nie tylko pięściami. Podczas parady w rodzinnym Little Rock wycelował broń w trójkę dzieci, oddał pięć strzałów do swojego kuzyna, co poskutkowało zarzutem o próbę zabójstwa, zaś o niepodważalnych umiejętnościach bokserskich przekonała się także jego dziewczyna, której Taylor groził śmiercią, kiedy ta chciała powiadomić policję. Oprócz kłopotów z prawem fatalnie wiodło mu się także finansowo. Został bankrutem i musiał wykonać 120 godzin prac społecznych. Nad Jermainem wisiało widmo 19 lat pozbawienia wolności, jednak sędzia Leon Johnson wykazał się sporą wyrozumiałością dla byłego czempiona i zawiesił wyrok na sześć lat. Jak widać, przydomek „Złe intencje” absolutnie nie należał do bezpodstawnych i całkiem trafnie oddawał wybuchową i agresywną osobowość mistrza.

Wracając do ringowej wojny, jaką obaj panowie stoczyli już ponad dekadę temu, z pewnością na zawsze zapisała się ona w annałach pięściarstwa. Być może nie zyskała takiego rozgłosu jak pojedynki Mayweathera z Pacquiao czy Tysona z Douglasem, ale w moim subiektywnym rankingu najbardziej pamiętnych pojedynków bez podziału na kategorię, bez najmniejszych wątpliwości zajmuje miejsce w czołowej dziesiątce. Było w tych ringowych wojnach coś niezwykle ekscytującego. Możemy zachwycać się geniuszem wspominanego powyżej Mayweathera, który przez całą karierę właściwie pozostał nienaruszony (może z wyjątkiem walki z Castillo), ale nie oszukujmy się: to właśnie takie pojedynki i niesamowite comebacki będzie się pamiętać i wspominać latami. Widzowie pragną igrzysk i fajerwerków, a Pavlik i Taylor zadbali o te doznania bardzo solidnie. Casus Pavlika, nie ukrywam, jednego z moich ulubionych pięściarzy, pokazuje niestety, że łatwiej jest wejść na szczyt, aniżeli utrzymać się na nim. Ojciec zawodnika, Michael, przyznał bez ogródek, że wiktoria nad Taylorem w pewnym sensie była dla jego syna synonimem początku końca. Warto też zwrócić uwagę na młody wiek, w jakim Kelly został mistrzem świata – zaledwie 25 lat.

Myślę, że on nie był przygotowany na to, co przyszło w momencie wywalczenia pasów. Z jednej strony to była najwspanialsza chwila w życiu, ale okazała się równocześnie tą najgorszą, tragiczną. To nagłe gwiazdorstwo, oczekiwania i wielki szum wokół niego spowodowały, że nie potrafił sobie ze wszystkim poradzić.

Te słowa stanowią dobitne świadectwo tego, że w życiu, jak i w sporcie, należy twardo stąpać po ziemi, nie dać ponieść się zbytniej ekscytacji, ani także nie załamywać po ewentualnych porażkach. Sukcesy zawodowe, błysk fleszy i cała medialna śmietanka są u sportowca tylko pewnym małym wycinkiem życia, który nie mówi nam niestety zbyt wiele o sprawach prywatnych. Na wieść o zawieszeniu rękawic na kołku przez „Ducha” w wieku zaledwie 30 lat, zrobiło mi się nieco smutno. Czy wycisnął z kariery maksimum? Nie wydaje mi się. Z takim talentem i łatwością przechodzenia do ofensywy, skracania pola i dystansu, mógł dominować jeszcze przez parę ładnych wiosen. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że tak naprawdę przegrał sam ze sobą, z własnym sumieniem i słabością. Do ringu zapewne juz nie wróci, gdyż jak sam powiedział:

Miałem całkiem udaną karierę. 40 zwycięstw i tylko dwie porażki, w dodatku z najlepszymi na świecie, Martinezem i Hopkinsem. Jestem zadowolony. Nikt mnie przecież nie znokautował. Nie przegrałem jak ostatnio Manny Pacquiao. Czemu miałbym ryzykować własnym zdrowiem? Myślę, że nie mam już motywacji.

Trudno nie przyznać mu racji. Boks to niezwykle ciężki kawałek chleba, a nawet wielkie chwile, spędzone w glorii mistrza świata i wielkiej sławy często okupowane są problemami zdrowotnymi czy neurologicznymi. Kelly do boksu zapewne już nie wróci, ale mam nadzieję, że w życiu prywatnym wyjdzie na prostą i więcej nie przeczytam już o żadnych jego ekscesach i kłopotach z prawem. Zainteresowanych oczywiście gorąco zachęcam do obejrzenia całego pojedynku, który nie miał właściwie pojedynczego przestoju. Dla mniej cierpliwych, polecam 5-minutowy skrót najciekawszych akcji i kulminacyjnych momentów. Nie sądzę, że ktokolwiek będzie zawiedziony!

Dodaj komentarz