Srebrna załoga „Żółtej Łodzi Podwodnej”

Zdjęcie główne: CC0, Pixabay

XXI wiek w hiszpańskim futbolu stoi pod znakiem absolutnej hegemonii dwóch klubów – Realu Madryt i FC Barcelony. Na 18 rozegranych sezonów duet stołeczno-kataloński zebrał aż 15 mistrzowskich tytułów. Godny odnotowania jest też fakt, iż to właśnie te ekipy kończyły ligowe kampanie na czołowych dwóch lokatach aż 12-krotnie! Wprawdzie w ostatnich kilku latach rękawicę dwójce gigantów rzuciło Atlético Madryt, lecz mimo wszystko w tym przypadku można mówić co najwyżej o ustabilizowanej trzeciej sile Primera División. Drużyn, które potrafiły w Hiszpanii przełamać duopol największych piłkarskich marek naliczyć można naprawdę bardzo niewiele.

Pojawiło się jednak kilka barwnych zespołów, które swoim stylem gry zdołały przykuć uwagę obserwatorów futbolu z całego świata. Oprócz utytułowanych Valencii i Sevilli warto wspomnieć także o klubie nieposiadającym w swoich gablotach żadnego prestiżowego trofeum (bo za takowe z pewnością nie możemy uznać dwóch Pucharów Intertoto UEFA z lat 2003 i 2004), ale notującym wiele świetnych wyników, zarówno w zakresie występów w La Lidze i na arenie międzynarodowej, jak i w promowaniu światowej klasy piłkarzy. Wszystko to w ciągu zaledwie 19 sezonów spędzonych łącznie do tej pory w najwyższej klasie rozgrywkowej w Hiszpanii.

Mowa rzecz jasna o „Żółtej Łodzi Podwodnej” z Villarrealu! Zapewne wielu z Was najbardziej kojarzy piłkarzy odzianych w jaskrawożółte trykoty z ich brawurowej kampanii w Lidze Mistrzów 2005/2006, kiedy to dosłownie otarli się o wielki finał. O awansie Arsenalu decydował wówczas gol Kolo Tourégo, ale wnikliwi z pewnością pamiętają, że w rewanżu na El Madrigal Juan Román Riquelme, klubowa legenda, zmarnował rzut karny. Gdyby nie intuicja niesamowitego w fazie pucharowej Jensa Lehmanna (Niemiec w barwach Kanonierów nie wpuścił choćby jednej bramki od 1/8 aż do samego finału tamtych rozgrywek!), być może doszłoby wówczas do hiszpańskiej konfrontacji w decydującym o zdobyciu trofeum meczu, a Liga Mistrzów miałaby trzeciego z rzędu zupełnie niespodziewanego triumfatora! Dziś chciałbym się jednak skupić na sezonie ligowym 2007/2008 w wykonaniu El Submarino Amarillo, ponieważ w mojej opinii tamta ekipa w niczym nie ustępowała tej sprzed dwóch sezonów, a zdobyte przez nią wówczas historyczne wicemistrzostwo Hiszpanii należy uznać za sukces porównywalny do słynnego półfinału Champions League. Chilijski menedżer Manuel Pellegrini stworzył niezwykle intrygującą fuzję doświadczenia i młodości, która zachowując odpowiedni balans pomiędzy formacjami zdołała rozdzielić w tabeli dwa najbardziej utytułowane zespoły Primera División.

By uświadomić sobie, jak wiele zmieniło się w La Lidze od sezonu 2007/2008, rzućmy okiem na kilka ciekawostek. Bramki dla Racingu Santander zdobywał Ebi Smolarek, jedną z rewelacji sezonu był beniaminek z Almerii prowadzony przez obecnego szkoleniowca Arsenalu, Unaia Emeryego, Sergio Ramos występował na prawej stronie defensywy, Getafe toczyło zacięte boje w ćwierćfinale Pucharu UEFA z monachijskim Bayernem, a królem strzelców rozgrywek został zapewne zapomniany już przez wielu Dani Güiza, nota bene ostatni Hiszpan, który zdobył Trofeo El Piccici. Co więcej, nie nastała jeszcze wtedy epoka Cristiano Ronaldo i Leo Messiego!

tabela
W obecnej kampanii Primera División znajdziemy jedynie 12 ekip, jakie występowały w hiszpańskiej ekstraklasie dekadę temu. Niektóre z nich, jak najstarszy klub w Hiszpanii, założone w 1889 roku Recreativo Huelva, akutalnie ugrzęzły w 3-ligowych czeluściach. Losy mistrzostwa w sezonie 07/08 rozstrzygnął w dużym stopniu dwumecz Realu Madryt z Villarreal, bowiem „Królewscy” Bernda Schustera ustrzelili w tamtej kampanii dublet w starciach z „Żółtą Łodzią Podwodną” (5:0 i 3:2). Źródło: Transfermarkt

Lider w każdej formacji

Jeżeli przejrzymy skład Villarrealu na sezon 2007/2008, w oczy nie rzucą się nam piłkarze kradnący pierwsze strony gazet. Można zauważyć za to ciekawą mieszankę rutyny i młodych talentów. Trzon zespołu tworzyli gracze głównie z Hiszpanii oraz Ameryki Południowej. Niezbędnymi czynnikami pozwalającymi odnieść sukces w tak długiej, wyczerpującej i wieloetapowej rywalizacji, jaką są rozgrywki La Ligi, są bez dwóch zdań regularność, a także dysponowanie zbalansowaną kadrą. Chłopcy Pellegriniego spełniali oba warunki bez większych zarzutów, mogąc pochwalić się pewnie obsadzoną pozycją golkipera, solidną defensywą, świetnie uzupełniającymi się pomocnikami i napastnikami, którzy nie zawodzili w kluczowych momentach.

Zacznijmy od najbardziej newralgicznej w futbolu pozycji. Manuel Pellegrini mógł liczyć na dwóch naprawdę solidnych golkiperów – zarówno Urugwajczyk Sebastián Viera, jak i Hiszpan Diego López stanowili gwarancję wysokiej jakości. Sezon zaczął ten pierwszy, niepodważalny numer jeden w bramce w dwóch poprzednich latach, ale wobec niesamowitej postawy swojego konkurenta, mniej więcej w połowie sezonu, musiał ustąpić miejsca w składzie. Obaj panowie rozegrali zbliżoną ilość spotkań (20 Hiszpan, 18 Urugwajczyk), jednak to López mógł poszczycić się najbardziej imponującymi statystykami – aż 12 czystych kont w zaledwie 20 występach! Postawa obu panów przyniosła drużynie łącznie aż 18 spotkań bez straty gola. Pod tym względem Villarreal zdystansował wszystkie pozostałe 19 ekip La Ligi!

Tak znakomite rezultaty nie stałyby się jednak faktem bez znakomitej współpracy formacji obronnej. A w niej brylował między innymi nie kto inny jak Diego Godín! Trzeba zaznaczyć, że dla aktualnie jednego z najlepszych stoperów świata był to premierowy sezon na Starym Kontynencie, a łatwo wyobrazić sobie, jak trudnym zadaniem jest natychmiastowa aklimatyzacja w, przynajmniej według mnie, najlepszej lidze globu, w wieku zaledwie 21 lat po występach w nie najsilniejszej przecież lidze urugwajskiej. Tym bardziej na pozycji stopera, gdzie wymaga się przecież nieustannej koncentracji. Reprezentant „La Celeste” przebojem wywalczył sobie miejsce w składzie i już w debiutanckim sezonie stał się filarem drugiej defensywy La Ligi 2007/2008 (40 straconych goli), rozgrywając 34 mecze na wszystkich frontach. By podkreślić jak wielki wpływ miał na grę całego zespołu Godín, warto zaznaczyć, że znany felietonista portalu Goal.com, Ewan MacDonald, umieścił go na pierwszym miejscu w rankingu najlepszych defensorów rozgrywek. W jedenastce sezonu ligi hiszpańskiej utworzonej przez ów portal, również nie mogło zabraknąć miejsca dla żółtodzioba z zaledwie 3,5-milionowego państwa. Aż żal, że nagrody dla najlepszych graczy na poszczególnych pozycjach zostały wprowadzone przez LFP (Liga de Fútbol Profesional) dopiero sezon później, gdyż zapewne oficjalne wyróżnienie trafiłoby w ręce Godína (reprezentant Urugwaju i tak w końcu zdobył jednak ten laur, dokładnie przed dwoma laty). Na środku defensywy partnerowali mu stary wyga, rosły Francuz Pascal Cygan (mistrz Anglii w barwach Arsenalu, członek słynnej ekipy „The Invincibles” z sezonu 2003/2004) lub jeden z Argentyńczyków: Gonzalo Rodríguez albo Fabricio Fuentes. Nie gorzej niż środek defensywy prezentowały się także jej boczne strefy. Transfer Joana Capdevili z przeciętnego Deportivo La Coruña nie wywołał raczej większego poruszenia. Tym bardziej, że na El Madrigal gracz ten przechodził już w zaawansowanym piłkarsko wieku (29 lat). Jak zawrotnie potoczyła się później kariera lewego defensora, zwłaszcza w drużynie narodowej Hiszpanii, pamięta chyba każdy fan futbolu. Prawa flanka, okupowana przez rodaka Capdevili, Javiego Ventę, również należała do bardzo mocno obsadzonych pozycji. Mimo że ten doświadczony zawodnik nie imponował bardzo w ofensywie, gwarantował odpowiedzialność taktyczną, a wypady z bocznej strefy obrony należały raczej do zadań Capdevili (3 bramki i 3 asysty w La Lidze). Właśnie taka równowaga i zróżnicowanie w grze to kolejny powód, dla którego Villarreal tracił w Primera División tak mało bramek.

Embed from Getty Images

Bardzo mocno obsadzoną i w zasadzie niezawodną w ciągu 38 kolejek strefę u podopiecznych Pellegriniego stanowił środek pola. Za prawdziwy filar w centralnej części boiska uchodził Marcos Senna – z pewnością „najmniej hiszpański” Hiszpan, zarówno w Villarrealu jak i narodowej kadrze. Co ciekawe, kariera urodzonego w São Paulo pomocnika nabrała tempa dopiero po 30 roku życia. Do Hiszpanii trafił już jako piłkarz ukształtowany, w wieku 26 lat, za niezbyt wygórowaną kwotę 600 tysięcy euro, a pierwsze powołanie do kadry otrzymał właśnie kiedy stuknęła mu trzydziestka! Senna okazał się jednym z prekursorów nowoczesnego, bardziej zaawansowanego profilu defensywnego pomocnika. Zerwał ze stereotypem gracza, który na tej bardzo istotnej z punktu widzenia taktycznego pozycji, musi charakteryzować się potężną budową ciała i niemal wyłącznie przerywać akcje rywali i oddawać piłkę najbliższemu partnerowi. Naturalizowany reprezentant „La Roja” odznaczał się nienagannym wyszkoleniem technicznym, znakomicie wyprowadzał futbolówkę z głębi pola, posiadał umiejętność kapitalnego uderzenia zza pola karnego, a także precyzyjnie wykonywał stałe fragmenty gry. O tym, jak znakomicie ułożoną stopą dysponował Senna, w sezonie 2007/2008 przekonał się między innymi bramkarz Betisu, Casto. W tej sytuacji legenda „Żółtej Łodzi Podwodnej” pokazała właściwie istną kompilację swoich najlepszych cech – błyskawicznej analizy sytuacji na boisku, umiejętności szybkiego podejmowania decyzji i odwagi przy kopnięciach piłki z dystansu. Zwycięski gol przeciwko „Verdiblancos” bez cienia wątpliwości znalazłby się na podium najpiękniejszych trafień tamtych rozgrywek. Wysiłki czarnoskórego pomocnika zostały docenione przez prestiżowy magazyn Don Balón, który przyznał Sennie nagrodę dla najlepszego hiszpańskiego piłkarza sezonu. Kto wie jednak, czy ten niestrudzony zawodnik zrobiłby na wszystkich takie wrażenie, gdyby Pellegrini nie błysnął trenerskim nosem, doprowadzając zimą 2008 roku do kupna następnego gracza rodem z Urugwaju, defensywnego pomocnika Sebastiána Egurena. Ściągnięty ze szwedzkiego Hammarby podążył tropem swojego rodaka, Diego Godína i niemal z marszu wywalczył sobie miejsce w podstawowej jedenastce. Mając u boku tak pracowitego w destrukcji gracza, Senna mógł sobie pozwolić na większą aktywność w ataku, rozgrywając dzięki temu swój najbardziej obfity w ofensywne osiągnięcia sezon (6 trafień i 8 asyst we wszystkich rozgrywkach).

Embed from Getty Images

W drugiej linii nie brakowało także zawodnika odpowiedzialnego za kreowanie gry. To właśnie pod batutą Manuela Pellegriniego nastąpiła eksplozja talentu 24-letniego wówczas Santiego Cazorli! Młody, obiecujący gracz spędził rok w najstarszym hiszpańskim klubie, Recreativo Huelvie, gdzie w pełni mógł szlifować swój talent, pełniąc rolę lidera zespołu z mniejszymi aspiracjami, aby wrócić gotowym do zajęcia miejsca za sterami w ofensywie przyszłych wicemistrzów Hiszpanii. Niziutki pomocnik należał do wyróżniających się graczy, będąc najlepszym asystentem drużyny (9 asyst) i zaliczając 5 trafień. 2008 rok okazał się także przełomowym dla Cazorli, jeśli chodzi o występy w reprezentacji, bowiem selekcjoner Luis Aragonés, widząc nagły progres formy obiecującego gracza, postanowił włączyć go do 23-osobowej kadry na Euro 2008, mimo że ten nie miał jeszcze na koncie choćby jednego występu w narodowych barwach!

Embed from Getty Images

W ataku prawdziwym objawieniem okazał się Turek Nihat Kahveci. Piłkarz znad Bosforu strzelał bramki z zabójczą wręcz regularnością, notując aż 18 trafień i w klasyfikacji strzelców plasując się tuż za podium. Skuteczniejszymi obcokrajowcami od Nihata okazali się jedynie Kun Agüero i Luís Fabiano, a za jego plecami znalazły się takie tuzy jak między innymi Ruud van Nisterlooy, Diego Forlán czy Samuel Eto’o! Niestety był to jedyny tak udany sezon „El Turco” w koszulce Villarrealu. Kolejny rozpoczął z kontuzją uda, której doznał jeszcze podczas Euro 2008. Po powrocie nigdy nie odzyskał dawnej formy i już ani razu nie wpisał się na listę strzelców w żółtym trykocie. Ogromna szkoda, gdyż potencjał drzemał w nim spory. Szybkość, waleczność, odpowiednie wyczucie linii spalonego, dobra gra obiema nogami – właśnie z tego zapamiętałem przebojowego Turka, prawdziwego lisa pola karnego! Należy również dodać, że żadna z jego 18 ligowych bramek (we wszystkich rozgrywkach 23) nie padła po strzale z rzutu karnego.

Embed from Getty Images

Zawsze należałem także do admiratorów talentu Giuseppe Rossiego, który został drugim najlepszym strzelcem El Submarino Amarillo tuż po Nihacie (11 trafień). U „Pepito” imponowała mi wielka wszechstronność. Stylem gry nieco przypominał swojego legendarnego rodaka, Alessandro Del Piero. Nie trzymał się kurczowo jednej strefy na boisku, świetnie poruszał się bez piłki, dobrze prezentował się zarówno wewnątrz szesnastki, jak i poza nią, potrafił świetnie dryblować, nie bojąc się walki bark w bark. Króciutkie prowadzenie piłki przy nodze i niezwykła mobilność sprawiały niemal każdemu obrońcy La Ligi mnóstwo problemów! Włoch uznawany za jeden z największych talentów swojego pokolenia nie zrobił jednak kariery na miarę możliwości, a przeszkodziły mu w tym liczne urazy. Sezony, które nie obfitowały w większe kłopoty zdrowotne, w przypadku reprezentanta Italii można policzyć na palcach jednej ręki.

Embed from Getty Images

Teoretycznie najsłynniejszym nazwiskiem wśród napastników był Duńczyk Jon Dahl Tomasson, jednak współrekordzista w liczbie trafień dla swojej reprezentacji najlepszy okres miał już dawno za sobą, choć ciągle pokazywał przebłyski, jak np. zwycięski gol z Barceloną. Niezwykle przydatny okazał się za to równolatek Tomassona, Meksykanin Guillermo Franco, autor 8 trafień. Istny tour de force w dorobku Franco stanowiła jednak nie bramka, a finezyjna asysta do Santiego Cazorli w konfrontacji z Barceloną, kiedy to idealnie w tempo dograł piłkę piętą do wbiegającego w pole karne pomocnika.

Sezon rekordów

Brak słabych ogniw i obecność bardzo wartościowych graczy w każdej formacji przyczyniły się do niespodziewanego sukcesu w postaci historycznego wicemistrzostwa Hiszpanii w sezonie 2007/2008! Latem 2007 roku nikt nie stawiał na graczy z 50-tysięcznego miasta, zwłaszcza w obliczu zbrojeń Barcelony, która wzmocniona Erikiem Abidalem, Yayą Toure czy w końcu Thierrym Henrym miała odzyskać tytuł z rąk madryckiego Realu. Katalończycy zawiedli jednak na całej linii, notując fatalną końcówkę sezonu i będąc dopiero 9. drużyną rundy wiosennej! Zupełnie odwrotną tendencję prezentowała zaś armia chilijskiego trenera. Od 20. kolejki Villarreal nie miał sobie równych w Primera División, inkasując aż 42 punkty i zostając mistrzem wiosny. Fenomenalnie w tej części rozgrywek prezentowała się defensywa „El Submari Gruet”. Ledwie 10 straconych goli i aż 12 czystych kont to wynik godny nawet mistrza Hiszpanii. Weźmy pod uwagę, że akurat ta formacja mocno zawodziła podczas rundy jesiennej (aż 30 straconych bramek). Taka metamorfoza łudząco przypomina mi to, co zrobił z drużyną Leicesteru podczas jej mistrzowskiego sezonu Claudio Ranieri. „Lisy” w początkowej fazie pracy Włocha przypominały stylem gry zespół prowadzony przez jego poprzednika, Nigela Pearsona, grając bardzo bezkompromisowo i nie zważając wiele na defensywę, lecz w 2016 roku sforsowanie bramki Kaspera Schmeichela stanowiło już nie lada wyzwanie dla każdego klubu Premier League. Wiemy, jak istotną rolę odgrywają też w rozgrywkach ligowych mecze wyjazdowe, a w nich „Żółta Łódź Podwodna” również uzyskała największą ilość oczek w całej La Lidze (36). Stabilna dyspozycja zarówno przed własną publicznością, jak i w delegacjach zaowocowała aż 77 punktami na koniec sezonu. Taki dorobek rok wcześniej gwarantowałby przecież tytuł mistrzowski (po 76 punktów Realu i Barcelony). W tamtych czasach w Primera División próżno było jeszcze szukać ekip, które potrafiłyby dobić nawet do trzycyfrowej liczby oczek. Villarreal ulokował się także w ścisłej czołówce (2. pozycja) w rubryce fair play, będąc jedną z najrzadziej karanych kartkami ekip w stawce (89 żółtych i tylko 3 czerwone). Okazał się także zmorą dla samej Barcelony, którą zdołał pokonać w obu ligowych konfrontacjach (3:1 u siebie, 2:1 na wyjeździe). Wygrana na Camp Nou 9 marca 2008 roku do dziś pozostaje ostatnim triumfem tego klubu nad „Blaugraną”.

Błyszczeli na Euro

2008 rok zostanie także zapamiętany przez niektórych piłkarzy Villarrealu nie tylko ze względu na niespodziewany sukces w La Lidze, ale też przez rozegrane w Austrii i Szwajcarii mistrzostwa Europy. Joan Capdevila i Marcos Senna stanowili fundament ekipy „La Roja”, która po 44 latach posuchy na wielkich turniejach w końcu sięgnęła po złoty medal! Hiszpanie zadali kłam powiedzeniu, które ciągnęło się za nimi przez ponad cztery dekady: „grają jak nigdy, przegrywają jak zawsze”. Na austriacko-szwajcarskich boiskach byli bezkonkurencyjni, wygrywając 5 z 6 spotkań i pokazując przy tym futbol zarówno odpowiedzialny taktycznie, jak i finezyjny oraz bezpośredni. Tamta reprezentacja, w mojej opinii, prezentowała się najefektowniej z trzech mistrzowskich drużyn hiszpańskich, jakie zdominowały światowy futbol w latach 2008-2012. Potrafiła grać nie tylko pięknie piłką, wymieniać mnóstwo podań w środkowej strefie, ale też po odbiorze zaskoczyć rywala bezpośrednim, błyskawicznym kontratakiem. Czas spędzony w posiadaniu piłki nie leżał wówczas aż tak bardzo w gestii Hiszpanów. Dość powiedzieć, że w meczu finałowym to Niemcy okazali się lepsi w tej statystyce. Senna występował podczas tamtego turnieju za plecami kwartetu ofensywnie usposobionych pomocników – Xaviego (MVP Euro 2008), Iniesty, Fabregasa i Silvy, będąc idealnym łącznikiem pomiędzy formacją obrony a drugą linią. W serii jedenastek przeciwko wówczas aktualnym mistrzom globu Włochom niezwykle pewnie egzekwował rzut karny. Capdevila, podobnie jak jego klubowy kolega, rozegrał pełne 5 spotkań i popisał się asystą przy niezwykle istotnej, zwycięskiej bramce Davida Villi w doliczonym czasie przeciwko Szwedom. Swoje trzy grosze do drugiego w historii hiszpańskiej piłki europejskiego czempionatu dołożył także Santi Cazorla, którego Luis Aragonés z miejsca obdarzył ogromnym zaufaniem. „El Sabio de Hortaleza” („Mędrzec z Hortalezy”, przydomek byłego selekcjonera) wpuszczał go na murawę w niemal każdym meczu, dając nawet 25 minut w wielkim finale, kiedy to zupełnie niedoświadczony w kadrze Cazorla zmienił Davida Silvę.

Embed from Getty Images

Za największą niespodziankę in plus Euro 2008 została uznana reprezentacja Turcji z Nihatem Kahvecim w składzie. Razem z nieobliczalnym Semihem Şentürkiem z Fenerbahce gwiazda Villarrealu stworzyła niezwykle trudny do upilnowania duet snajperów. Kooperacja obu napastników przyniosła „Gwiazdom Półksiężyca” aż 5 z 8 trafień i doprowadziła Turków do historycznego półfinału, przegranego w dramatycznych okolicznościach z Niemcami. Nihat zapisał się w pamięci kibiców dubletem w meczu z Czechami, w starciu, które decydowało o awansie do fazy pucharowej i, w moim odczuciu, było najlepszym spotkaniem całego turnieju! Turcy jeszcze na kwadrans przed końcem przegrywali z naszymi południowymi sąsiadami 0:2. Najpierw sygnał do natarcia dał Arda Turan, a w końcowych minutach kwestię promocji do dalszej fazy rozstrzygnął właśnie Kahveci. W 87 minucie wykazał się boiskowym sprytem i nieustępliwością, skrzętnie wykorzystując fatalną pomyłkę Petra Cecha, a ledwie minutę później wyprowadził swoich kolegów na prowadzenie pięknym strzałem, po którym piłka odbiła się jeszcze od poprzeczki! Zakwalifikowanie się do czołowej czwórki mistrzostw Starego Kontynetu złożyło się na idealne zwieńczenie życiowego sezonu dla Nihata!

Embed from Getty Images

„This charming man”

Uważam, że w całej układance wicemistrzowskiej ekipy Villarrealu największą atencję nalęży poświęcić osobie jej szkoleniowca. Manuel Pellegrini od zawsze zaliczał się do moich ulubionych menedżerów. Stoicko spokojny, zawsze opanowany, w zasadzie nigdy nie wdający się w pyskówki czy to z innymi trenerami czy dziennikarzami – ot, zupełne przeciwieństwo José Mourinho, istny „This charming man” (nawiązanie kibiców Manchesteru City do utworu The Smiths i ogromnej klasy, jaką wyróżniał się menedżer). Piętno 65-letniego Chilijczyka zostało bardzo wyraźnie odciśnięte w zasadzie na każdym klubie, w jakim trenował. Pracę w Europie rozpoczął właśnie w Villarrealu. Ten okres należy chyba określić jako najbardziej obfity w sukcesy – ćwierćfinał i półfinał Champions League oraz dwukrotne podium w La Lidze osiągnięte kompaktowym stylem gry. Zaledwie roczny epizod w Realu Madryt mógłby wskazywać na to, że Pellegrini potrafi prowadzić jedynie kluby z mniejszymi oczekiwaniami, jednak pamiętajmy, że w sezonie 2009/2010 dowodzeni przez niego „Królewscy” zdobyli aż 96 punktów, co jest najlepszym wynikiem osiągniętym przez wicemistrza Hiszpanii w historii. Jedynie w 4 przypadkach „Los Blancos” nie zajęliby na finiszu rozgrywek pierwszej lokaty. Pech chciał, że Barca Pepa Guardioli otarła się niemal o perfekcje i wyprzedziła wówczas Real o 3 oczka. Docenić trzeba także pracę, jaką wykonał w Maladze, doprowadzając Andaluzyjczyków do 4. miejsca w lidze, aby w kolejnym sezonie otrzeć się o półfinał Ligi Mistrzów. Doskonale pamiętam, jak wiele nerwów kosztowało Borussię Dortmund ostateczne wyeliminowanie aktualnych liderów Segunda División (o awansie BVB zadecydowały dwa gole zdobyte w doliczonym czasie gry!). Pellegrini udowodnił także, że jest w stanie radzić sobie w roli coacha europejskich potęg, doprowadzając Manchester City w swoim premierowym sezonie na wyspach do zdobycia dwóch krajowych trofeów (Mistrzostwo Anglii i Puchar Ligi) w znakomitym stylu (przekroczona bariera 100 bramek w Premier League). Doświadczony szkoleniowiec został tym samym pierwszym menedżerem spoza Europy, który wygrał uważaną przez wielu za najbardziej wyrównaną na świecie ligę angielską. Sposób, w jaki władze klubu z Etihad Stadium rozstały się z nim w lutym 2016 roku trzeba określić jako, dyplomatycznie mówiąc, krzywdzący. Teraz Chilijczyk próbuje odbudować swoją markę w barwach londyńskiego West Hamu United i pomimo kiepskiego startu w wykonaniu jego zespołu, mam nadzieję, że będzie w stanie doprawdzić popularne „Młoty” do co najmniej górnej połowy tabeli Premiership. Drużyn takich jak jego Villarreal z sezonu 2007/2008 brakuje w dzisiejszej piłce, zdominowanej nieco przez możnych gigantów!

Embed from Getty Images

Dodaj komentarz