Let’s get ready to rumble!

Zdjęcie główne: flickr.com, Texas Tongs, CC BY-NC 2.0

Można się spierać, czy dzisiejsza NBA to już bardziej gigantyczna komercyjna machina z coraz większymi obrotami, czy może nadal, przede wszystkim, pole do popisu dla najlepszych koszykarzy na świecie, marzących o napisaniu kolejnej pięknej sportowej historii. Co do jednego nie ma jednak wątpliwości – to show, który po prostu dobrze się ogląda. Nawet pomimo tego, że ekranowy komunikat o trafionym rzucie za 3 punkty ma swojego sponsora, a nieustępliwe reklamy jedzenia powodują w środku nocy doskwierające uczucie głodu u polskiego fana. Nowy sezon rusza już w środę nad ranem i zapowiada się nad wyraz ciekawie.

Embed from Getty Images

Już w pierwszą noc rozgrywek tłum dostanie to, na co czeka od miesięcy – bitwę o Los Angeles. Tym razem starcie pomiędzy Lakers a Clippers nie będzie mało interesującym pojedynkiem pomiędzy drużynami co najwyżej przyzwoitymi, albo pomiędzy jednym z faworytów rozgrywek a przeciętniakiem, lecz istnym starciem tytanów. To właśnie dwie ekipy z Miasta Aniołów mają według bukmacherów największe szanse na zdobycie mistrzostwa. Jest to sytuacja bez precedensu, jeszcze nigdy w historii ligi nie można było na starcie wyróżnić zespołów z tego samego miasta jako głównych faworytów do końcowego triumfu. Dzięki połączeniu sił przez LeBrona i Anthony’ego Davisa z jednej strony oraz Kawhia Leonarda i Paula George’a z drugiej, LA znów będzie stolicą światowej koszykówki. I choć mistrzowska parada na koniec sezonu wcale nie musi się odbyć właśnie tam, to można być pewnym, że żadna inna hala w całych Stanach Zjednoczonych nie przykuje większej uwagi fanów niż Staples Center, którą oba kluby muszą się dzielić jeszcze co najmniej do 2024 roku.

Choć decyzje podjęte w zakończonym oknie transferowym niewątpliwie utworzyły nowy porządek w NBA, to jednak głównym powodem mojej ekscytacji przed pierwszymi meczami nadchodzącej kampanii są ciągle wydarzenia z poprzedniego sezonu. Sezonu, w którym jak na dłoni mogliśmy zobaczyć, że supergwiazdy amerykańskiego basketu to, mimo niepojętego atletyzmu i gigantycznych zarobków, wciąż ludzie. Jakże życiowe było to wszystko! Golden State Warriors skompletowali pierwszą piątkę złożoną z samych all-starów tylko po to, by przekonać się, że z kontuzjami przegrać mogą nawet najwięksi mocarze. LeBron musiał przyjąć lekcję pokory po tym, jak okazało się, że na Zachodzie sama jego obecność w klubie nie wystarczy choćby do awansu do play-offów. W Bostonie wyszło na jaw, że lepsze często jest wrogiem dobrego. Zdziesiątkowana przez kontuzje drużyna Brada Stevensa w sezonie 17/18 otarła się o finały, a już w następnym, gdy do gry wróciły kluczowe postacie, Irving i Hayward, Celtics wypadli znacznie gorzej i przebrnęli tylko I rundę play-offów. Giannis Antetokounmpo udowodnił wszystkim, że nawet 15. numer draftu może przeobrazić się w prawdziwego boiskowego dominatora i zostać MVP (MVP z najniższym w historii numerem w drafcie, ex aequo ze Steve’em Nashem!). I wreszcie Raptors! Raptors, którzy zdobywając pierwsze w historii mistrzostwo NBA dla klubu z Kanady napisali wspaniałą historię, mówiącą jedno: im dłużej czekasz na sukces, tym lepiej smakuje. Inna sprawa, że świętowanie tegoż sukcesu nieco zepsuł kibicom z Toronto ten sam facet, który im go zapewnił. Decyzja Leonarda o przejściu do LA Clippers oznacza, że szanse mistrzów na obronę tytułu drastycznie spadły. To jednak kolejny fakt dodający lidze życiowego uroku. W końcu przecież nic nie trwa wiecznie.

Embed from Getty Images

I na to liczą chociażby Russell Westbrook i James Harden, gwiazdy, które pomimo rzucających na kolana indywidualnych statystyk nigdy nie były w stanie sięgnąć ze swoimi klubami po mistrzowskie pierścienie. Czy ich niemoc może się zakończyć dzięki połączeniu sił w Houston? Zapewne wątpi w to inny były MVP, Steph Curry, pragnący razem z Draymondem Greenem i D’Angelo Russellem pokazać, że Warriors wciąż stanowią siłę, jakiej każdy powinien się obawiać (mimo kontuzji Thompsona i odejścia też zresztą kontuzjowanego Duranta). Co na to ustabilizowana, zgrana ekipa z Denver? A jak rozłożą się siły na Wschodzie? Czy po odejściu Leonarda do LA nikt nie będzie już w stanie powstrzymać Giannisa przed wprowadzeniem Bucks do finałów? Czy odejście Jimmy’ego Butlera spowolni, czy może raczej przyspieszy progres ekipy z Philadelphii? I wreszcie, czy Chris Paul po raz pierwszy w karierze przeniesie się na Wschód, by wzmocnić któregoś z contenderów lub stworzyć nową potęgę? To tylko niektóre pytania, jakie zadają sobie teraz fani amerykańskiego kosza. Dawno żaden sezon NBA nie zwiastował tak wielu emocji. Panie i Panowie! Let’s get ready to rumble!

Dodaj komentarz