Podsumowanie sezonu La Ligi 2019-2020

Zdjęcie główne: Takich widoków na Santiago Bernabéu niestety w końcówce sezonu zabrakło, flickr.com, Jan S0L0, CC BY-SA 2.0

89. edycja hiszpańskiej La Ligi bez cienia wątpliwości zostanie zapamiętana jako jedna z najbardziej szalonych i najmocniej trzymających w napięciu w całej historii. Działo się naprawdę sporo. Trzymiesięczne zawieszenie rozgrywek spowodowane pandemią koronawirusa, pięciu różnych liderów tabeli, wielokrotne zmiany na szczycie, najstarszy zdobywca hat-tricka w historii czy choćby szczegół, który szczególnie mnie nie miał prawa umknąć – zmiana dostawcy oficjalnych futbolówek Primera División z Nike na Pumę, która zakończyła 23-letnią współpracę najwyższej klasy rozgrywkowej w Hiszpanii z amerykańskim przedsiębiorstwem. Co ciekawe, mimo tak intensywnej i zaciętej walki o prymat, kampania 2019-2020 nie obfitowała w zawrotną ilość bramek (942 trafienia, co daje średnią 2,48 gola na spotkania). Dość powiedzieć, że aby znaleźć gorszy pod tym względem rezultat, wehikuł czasu musiałby nas zabrać do rozgrywek 2005-2006! Ta statystyka bez wątpienia stanowi niezbity dowód na to, że coraz większa ilość trenerów na Półwyspie Iberyjskim kładzie solidny nacisk na dyscyplinę taktyczną, wyrachowaną organizację gry, a także umiejętne bronienie całym zespołem. Odwrotne trendy możemy zaobserwować w ostatnich latach we włoskiej Serie A (tam średnia bramek przekroczyła 3 na mecz, co stanowi najlepszy wynik od 61 lat!), gdzie w erze dążenia do elastyczności taktycznej drużyny chętniej bazują na ataku pozycyjnym, angażującym większą ilość graczy, nie zważając tak bardzo na defensywę (przykład choćby Atalanty Bergamo Gian Piero Gasperiniego).

Wracając z Półwyspu Apenińskiego na Iberyjski, należy podkreślić, że mimo ogromnej hegemonii duopolu Real – Barcelona, w ostatnich latach rozgrywki te wcale nie stoją jedynie pod znakiem wyścigu dwójki gigantów. Świadczy o tym choćby fakt, iż na półmetku rywalizacji liderująca „Duma Katalonii” uzbierała zaledwie 40 punktów, co stanowi najsłabszy wynik w ostatniej dekadzie. Próżno także szukać kosmicznych wyników bramkowych (pokroju 50 bramek Leo Messiego z kampanii 2011/2012) wśród najlepszych strzelców. 25 goli, jakie zaaplikował rywalom Messi rysuje nam obraz najmniej zabójczego Pichichiego od sezonu 2003/2004. W słowie końcowym nie możemy zapomnieć także o najstarszym zdobywcy hat-tricka w historii La Ligi, Joaquinie! 51-krotny reprezentant Hiszpanii być może nie imponuje już szybkością i dynamiką, natomiast dzięki genialnemu wyszkoleniu technicznemu zapewnił sobie piłkarską długowieczność, a 8 grudnia ubiegłego roku na stałe zapisał się złotymi zgłoskami w annałach ligi hiszpańskiej, kiedy to w ciągu zaledwie 18 minut skompletował hat-tricka w konfrontacji z Athletikiem Bilbao. Tym samym, mając na karku 38 lat i 140 dni, były reprezentant La Roja stał się najstarszym piłkarzem w historii rozgrywek, który dokonał tej sztuki, bijąc 55-letni rekord słynnego Alfredo Di Stéfano.

Tak w skrócie prezentowały się największe ciekawostki statystyczne minionego już niestety sezonu hiszpańskiej La Ligi. Teraz czas na analizę świeżo koronowanych mistrzów, wybór największej sensacji rozgrywek in plus, ich największego rozczarowania, a na deser istną wisienkę na torcie, czyli złotą jedenastkę całego sezonu!

Mistrz: Real Madryt

Obserwując metamorfozę zespołu „Królewskich” ciężko nie oprzeć się wrażeniu, że zamienili się oni koszulkami z ich rywalem zza miedzy, stołecznym Atlético. Thibaud Leplat w swojej książce „FC Barcelona – Real Madryt: Wojna Światów” definiując dotychczasową piłkarską tożsamość „Los Blancos”, napisał krótko i zwięźle, że styl najbardziej utytułowanej drużyny w Hiszpanii opiera się głównie na uwielbieniu widzów dla pojedynczych wielkich jednostek, heroicznym odrabianiu strat, i dążeniu do strzelenia jak największej ilości bramek, bez zważania, że można przy tym stracić kilka goli. I rzeczywiście nietrudno było przyznać mu rację. Aż do kampanii 2019-2020, w której „Los Merengues” zaczęli wprowadzać w życie sznyt Diego Simeone, bowiem to właśnie Atlético słynęło przecież z doskonałego zarządzania wynikiem meczu, oraz filozofii zwanej w Hiszpanii „Unocerismo”.

Tym razem to kolektywna współpraca okazała się kluczem do tytułu mistrzowskiego dla madrytczyków. Do tej pory w La Lidze nikt nie widział zespołu, w którym na listę strzelców wpisywało się aż 21 różnych graczy! Jednak należy zatrzymać się w szczególności przy osobie Zinédine’a Zidane’a, który jako trener przeszedł niebywałą wręcz ewolucję. Długo szyderczo nazywany przez hiszpańskich dziennikarzy alineadorem, człowiekiem, którego kompetencje ograniczają się tylko do wystawiania wyjściowej jedenastki, udowodnił, jak wielki wpływ ma szczególnie na sferę taktyczną swojej drużyny. Pamiętamy doskonale, że Real Zizou z lat 2016-2018 opierał się głównie na ofensywnych indywidualnościach, które w końcowym rozrachunku często przykrywały wcale nie małe problemy, jakie napotykali trzykrotni z rzędu mistrzowie Europy po stracie piłki. To właśnie w tym aspekcie dokonał się zdecydowanie największy progres w grze „Królewskich”. Madrytczycy genialnie funkcjonowali jako spójny mechanizm, umiejętnie poruszając się po boisku, inteligentnie zarządzając pressingiem w całym meczu, a także sprawnie współpracując w poszczególnych formacjach. Warto zwrócić uwagę na pracę środkowych pomocników, zwłaszcza Casemiro i Toniego Kroosa, którzy bardzo często schodzili w boczne strefy, asekurując bocznych obrońców uczestniczących w akcjach ofensywnych. Agresywny i natychmiastowy doskok tuż po stracie piłki już na połowie rywala przełożył się z kolei na to, że Real uplasował się na 2. lokacie w statystyce dopuszczania rywali do oddawania strzałów. Średnio jego oponenci strzelali na bramkę czy to Courtoisa czy Areoli zaledwie 8,9 razy na mecz. Lepszym wynikiem w tej rubryce legitymuje się jedynie Getafe Pepe Bordalasa (7,4) słynące skądinąd ze skrajnie defensywnego stylu gry.

Jak się jednak okazuje, taki stan rzeczy nie doprowadził całkowicie do zaniechania ofensywnych zapędów piłkarzy ze stolicy, bowiem ci uderzali w światło bramki rywali zdecydowanie najwięcej z całej stawki (226 celnych strzałów). Zizou zadbał także o to, aby jego piłkarze komfortowo czuli się z piłką przy nodze. Efekt mogliśmy zauważyć choćby w bardzo pewnym wyprowadzeniu piłki z własnej połowy, nawet pod niezwykle intensywnym i wysokim pressingiem rywali. 34-krotni mistrzowie Hiszpanii pieczołowicie rozgrywali akcje z futbolówką przy nodze, o czym świadczy statystyka 86,9% celnych podań (tylko Barcelona zanotowała minimalnie lepsze liczby, 88,8%), a także średnie posiadanie piłki na poziomie 57,1% (2. miejsce w lidze). Pewne utrzymywanie się przy futbolówce pozwalało Realowi mądrze zarządzać meczami, zwłaszcza w końcówkach i przy morderczym terminarzu rozgrywek po ich wznowieniu.

Skoro poruszyłem już kwestię intensywnego kalendarza (11 kolejek w ciągu miesiąca), nie mogę pominąć także kolejnej niezwykle istotnej osoby w sztabie szkoleniowym madrytczyków – trenera od przygotowania fizycznego, Francuza Gregory’ego Duponta, który w lipcu 2019 roku zastąpił na tym stanowisku Hiszpana Antonio Pintusa zwanego „Żelaznym Generałem”. Francuz w pamięci kibiców mógł zapisać się najgłośniej w lipcu roku 2018, kiedy to znakomicie przygotował reprezentację „Les Bleus” na mundial w Rosji, który ostatecznie „Trójkolorowi” wygrali w cuglach, po drodze nie zmagając się z choćby pojedynczym urazem mięśniowym. Analityczno-praktyczne podejście eksperta z Valenciennes , a także postawienie na indywidualną pracę z każdym z zawodników przyniosło olśniewające efekty, które uwypuklone zostały zwłaszcza w końcówce sezonu, kiedy „Królewscy” fizycznie prezentowali się o wiele lepiej od reszty stawki na mecie kampanii.

Konkludując, pochylić należy się także nad Zinédine’em Zidane’em w roli fenomenalnego psychologa, który dogłębnie potrafił dotrzeć do każdego z piłkarzy (być może z wyjątkiem Garetha Bale’a…) i niezwykle zręcznie rotować składem w ciągu tego rekordowo długiego maratonu. Chyba wszyscy pamiętamy, jak wiele niedogodności towarzyszyło Zizou zarówno w trakcie wyboistej drogi po tytuł, jak i nawet przed jej rozpoczęciem. Wstydliwa porażka w pretemporadzie z Atlético aż 3:7, zupełnie przestrzelone transfery Luki Jovicia i, jak do tej pory, Edena Hazarda czy w końcu pogłoski o ewentualnym zwolnieniu mistrza świata z 1998 roku, jakie pojawiły się tuż po przegranym meczu z Mallorcą w 9. kolejce, to tylko niektóre z nich. Mimo tego Zidane perfekcyjnie zarządzał drużyną w erze post-Cristiano. Wyeksponował talent ściągniętego z Olympique’u Lyon lewego defensora Ferlanda Mendy’ego, choć skądinąd spodziewano się po nim najmniej, jeśli chodzi o letnie wzmocnienia Realu, znalazł nowe piłkarskie DNA dla Karima Benzemy, który nie stracił mimo wszystko na swoich ofensywnych atutach czy w końcu przywrócił na szczyt swojego rodaka Raphaëla Varane’a, gdy ten wydawał się znajdować w stanie ponadrocznego piłkarskiego kaca po zdobyciu mistrzostwa świata. Prawdziwym odkryciem okazał się także urugwajski pomocnik z rocznika ‘98, Fede Valverde, przez większą część sezonu spoiwo pomiędzy ofensywą i defensywą „Los Merengues”. 

Real Madryt 2019-2020 bez dwóch zdań legitymował się twarzą Zinédina Zidane’a, który na pełne 3 sezony prowadzenia zespołu w La Lidze zdobył aż 2 tytuły. Nie zapominajmy też o tym, że „Królewscy”, których Zizou przejął w połowie swojego debiutanckiego sezonu (2015-2016), byli o krok od dogonienia Barcelony, mimo sporej przewagi „Blaugrany” nad odwiecznym rywalem przed mianowaniem Francuza na pierwszego trenera. Teraz przed Zidane’em wyzwanie, które nie powiodło się Realowi już od 12 lat – obrona mistrzowskiej korony na krajowym podwórku. Wprawdzie prezes Florentino Pérez jasno zakomunikował, że w najbliższym okienku transferowym Real nie dokona żadnych poważnych wzmocnień, jednak myślę, że skreślanie Zizou i spółki przed startem kolejnych rozgrywek z tak błahego powodu stanowiłoby nie lada błąd!

Rewelacja sezonu: Granada CF

Jeżeli w La Lidze istniałaby możliwość przyznania małego mistrzostwa Hiszpanii, taka nagroda z pewnością trafiłaby w ręce Diego Martíneza i jego Granady. Andaluzyjczycy napisali właśnie najpiękniejszy rozdział w swojej 89-letniej historii, uzyskując premierowy awans do europejskich pucharów. A sztuki tej dokonali przecież w roli beniaminka! Tak jak w przypadku Realu Madryt, również „El Graná” z dumą może szczycić się zwłaszcza nazwiskiem swojego szkoleniowca, który do niedawna nie należał do postaci szczególnie rozpoznawalnych w Hiszpanii. Nic dziwnego, bowiem ubiegły sezon był debiutem zaledwie 39-letniego, najmłodszego w szeregach La Ligi trenera. W przeszłości nie mógł on się pochwalić zbyt bogatym CV, prowadził jedynie 2. i 3. drużynę Sevilli.

Prawdziwy przełom w jego karierze nastąpił już w rozgrywkach 2018-2019, kiedy to „Nazariés” bez trudu zakwalifikowali się na najwyższy szczebel piłkarski w Hiszpanii, a sam Martínez odebrał nagrodę Trofeo Miguel Muñoz dla najlepszego menedżera Segunda División (kiedyś to wyróżnienie przyznano choćby Unaiowi Emery’emu). Mimo zakończenia profesjonalnej kariery piłkarskiej w wieku zaledwie 20 lat, Diego Martínez zapowiada się aktualnie na jednego z najbardziej obiecujących trenerów w całej Hiszpanii. Przeważnie występująca w ustawieniu 4-2-3-1 Granada stanowiła jedną z najciekawszych fuzji graczy młodych z doświadczonymi. W składzie Andaluzyjczyków co prawda próżno szukać nastolatków (najmłodsi Carlos Fernández i Gil Dias urodzili się w 1996 r.), jednak trzon zespołu tworzą przede wszystkim zawodnicy przed 30. rokiem życia. Wspomaga ich choćby 35-letni Roberto Soldado, który posiada przecież niezwykle bogate CV na szczeblu La Ligi. Bardzo pozytywne recenzje zbierał zwłaszcza 26-letni portugalski bramkarz Rui Silva, który po kilku znakomitych występach znalazł się ponoć na radarze bardziej renomowanego klubu z tej samej wspólnoty autonomicznej – rzecz jasna, Sevilli.

Ekipa z Estadio Nuevo Los Cármenes w drodze do świetnej 7. lokaty przez chwilę znajdowała się nawet na pozycji lidera, po swoim największym triumfie w sezonie i pozostawieniu w pokonanym polu samej Barcelony (2:0)! Obserwując wierność systemowi gry i filozofii piłkarskiej, a także pozytywną bezczelność i bezpardonowość piłkarzy Granady, ciężko nie znaleźć pewnej analogii z Gironą Pablo Machína z sezonu 2017-2018, kiedy ta, mając w składzie zwłaszcza genialny duet Portu – Stuani, siała postrach nawet wśród ekip z czołówki Primera División. Także w osobach samych trenerów widocznych jest parę punktów wspólnych – obaj to menedżerowie młodzi i konsekwentnie stawiający na swoją wizję niezależnie od klasy rywala i wydarzeń boiskowych. Kariera drugiego z nich przyhamowała nieco po jego nieudanej przygodzie w Sevilli i Espanyolu, jednak mam nadzieję, że drugi sezon Granady w Primera División nie zakończy się tak jak w przypadku Gironistas (spadek do Segunda). Łączenie europejskich pucharów z ligowymi obowiązkami stanowić będzie dla Martíneza nie lada wyzwanie, ale na pewno posłuży mu jako wartościowa lekcja w dalszej przygodzie trenerskiej, którą z wielką chęcią mam ochotę śledzić nadal!

Rozczarowanie sezonu: Drużyny barcelońskie

Jeszcze przed dwoma laty szumnie stwierdziłem, że Katalonia przeżywa prawdziwy futbolowy renesans. Moja teza wydawała się mieć mocne podstawy, wszak Barcelona bez najmniejszego trudu zdominowała rozgrywki, a Girona w roli beniaminka otarła się europejskie puchary. Na dokładkę, w ubiegłym roku rzutem na taśmę kwalifikację do Ligi Europy uzyskał Espanyol, który w teorii posiadał całkiem sporo argumentów do przeżywania jednego z najbardziej owocnych okresów w swojej historii. Nic bardziej mylnego! Tegoroczna edycja stała pod znakiem degrengolady katalońskich ekip – Barcelona w kiepskim stylu przegrała wyścig o mistrzostwo, a na pozór solidny kadrowo Espanyol z hukiem spadł do Segunda División!

Powodów takiego stanu rzeczy należy upatrywać choćby w kiepskim zarządzaniu oboma klubami. Zaczynając od mocarzy z Camp Nou, ten sezon stanowił w moim przekonaniu istne apogeum chaosu, na które w klubie pracowano już jednak od pewnego czasu. Zaczęło się od zwolnienia Ernesto Valverde, który, według mnie, absolutnie nie zasłużył na sposób, w jaki z nim się pożegnano. Txingurri filozofią gry być może nie odpowiadał znacznej większości kibiców i zarządowi, natomiast jak widzimy na przykładzie choćby Realu, modyfikacja piłkarskiej tożsamości w myśl makiawelistycznej dewizy „cel uświęca środki” może zostać zaakceptowana bez większej medialnej nagonki. Mimo podwójnego i, powiedzmy sobie wprost, dość wstydliwego fiaska w Lidze Mistrzów, Valverde dołożył do klubowej gabloty aż 4 trofea (w tym dwa tytuły La Ligi), a w obecnej kampanii wciąż utrzymywał zespół na 1. lokacie w tabeli. Przykład zwolnienia w podobnej sytuacji przychodzi mi do głowy jedynie w przypadku Wisły Kraków Macieja Skorży w sezonie 2009-2010…

Absurdalne i przesadne parcie do idei przesłoniło władzom Barçy priorytet w postaci wyników sportowych, a zatrudnienie Quique Setiéna może i owszem, przywróciło Barcelonie większą ilość podań, posiadanie piłki, pozornie większą kontrolę w środku pola, jednak zupełnie nie obudziło jej z ofensywnego letargu, zbyt wolnego i schematycznego rozgrywania piłki czy w końcu Messidependencii, która w ostatnich latach widoczniej się pogłębia. Aż strach pomyśleć, gdzie w tabeli wylądowałaby „Blaugrana”, gdyby nie 53-procentowy udział Argentyńczyka przy wszystkich golach! Oliwy do ognia poza boiskiem dolał z kolei dyrektor sportowy, a także były gracz Barçy w latach 2007-2013, Éric Abidal, który w lutym udzielił głośnego wywiadu na łamach dziennika Sport. Burzę wywołała zwłaszcza jego wypowiedź dotycząca Valverde i samych graczy:

Oglądałem mecze i nie patrzyłem na rezultaty, tylko na grę, taktykę, jak pracowali piłkarze, którzy nie grali dużo. Skupiałem się na takich detalach. Wielu zawodników nie było zadowolonych i nie pracowało zbyt intensywnie. Były też problemy z komunikacją wewnątrz drużyny. Jako były zawodnik czuję, że były takie sprawy. Powiedziałem klubowi, co o tym myślę, trzeba było podjąć jakieś działania. 

Na powyższą wypowiedź w bardzo zdecydowany sposób zareagował kapitan drużyny, Leo Messi: 

Osoby odpowiedzialne za pion sportowy także powinny stawić czoła swoim obowiązkom, a przede wszystkim przejąć odpowiedzialność za ich własne decyzje. Myślę, że kiedy mówisz o piłkarzach, powinieneś wypowiadać ich imiona, ponieważ w przeciwnym razie plamisz imię wszystkich i podsycasz pogłoski, które się rozprzestrzeniają i nie są prawdziwe.

Konflikt pozaboiskowy zaczął uwidaczniać się także na murawie, gdzie Barça gasła z kolejki na kolejkę, mimo że jeszcze przed wybuchem pandemii wciąż przodowała w tabeli. Słowa krytyki padały zwłaszcza pod adresem Antoine’a Griezmanna sprowadzonego latem za bajońską sumę 120 milionów euro. Trio Messi – Suárez – Griezmann w teorii miało nawiązać do czasów zabójczego tercetu MSN, jednak problemy zdrowotne Urugwajczyka, a także kłopoty Grizou z grą na pozycji skrzydłowego sprawiły, że ciężar zdobywania goli spoczywał jedynie na barkach „La Pulgi”. Wydaje się, że Katalończycy popełnili błąd sprowadzając mistrza świata z myślą o grze na lewym skrzydle. Styl 29-latka nie opiera się bowiem na odważnych próbach minięcia kilku rywali czy bezpośredniego wchodzenia w pojedynki. Zresztą sam gracz przy okazji promocji modelu butów Puma stwierdził przed rokiem, że dryblowanie stanowi jego największy mankament, a w gestii 29-latka zdecydowanie bardziej leży gra na jeden, dwa kontakty w wysokim tempie.

Przełom nastąpił w spotkaniu 34. kolejki z Villarrealem, wygranym przez Barcę 4:1, kiedy to Leo Messi zagrał za plecami duetu napastników stworzonego z Suáreza i właśnie Griezmanna. Ciągła ruchliwość i rotacje pomiędzy napastnikami, kiedy to raz Francuz, a raz Messi pojawiali się na pozycji numer 10, sprawiały olbrzymie kłopoty defensywie „Żółtej Łodzi Podwodnej”, jednak, jak słusznie prawi znane porzekadło, jedna jaskółka wiosny nie czyni. W kolejnych meczach z Valladolild i Espanyolem, Griezmann zaprezentował się już wyjątkowo mizernie, a jego dorobek 9 bramek w debiutanckim sezonie w koszulce „Azulgrany” z pewnością nie rzuci nikogo na kolana. Oczywiście przy uniwersalności i boiskowym sprycie Francuza głupotę stanowiłoby przedwczesne skreślenie go, jednak Quique Setién, czy też szkoleniowiec, który być może zastąpi go w najbliższym czasie, musi nieco przedefiniować rolę błyskotliwego ofensora na Camp Nou.

Pozostając jeszcze przy aspekcie ustawienia, do dość długiej listy grzechów Barçy dopisać można, moim zdaniem, niewykorzystanie potencjału Frenkiego De Jonga, który tak zachwycał wszystkich fanów futbolu w barwach Ajaxu Amsterdam. W niderlandzkim zespole młodziutki reprezentant „Oranje” odpowiadał głównie za wyprowadzanie piłki od tyłu, jako defensywny pomocnik często wchodząc pomiędzy stoperów. Bardzo pewnie czuł się z futbolówką przy nodze, nie bojąc się podejmowania ryzyka pod pressingiem rywala na własnej połowie. Dzięki jego umiejętnościom technicznym, amsterdamczycy zyskiwali przewagę już w początkowych sektorach, zupełnie dezorganizując w ten sposób formacje rywali. Niestety w Barcelonie na tej pozycji do dziś status nietykalnego dzierży weteran Sergio Busquets, który, w mojej opinii, powinien zwolnić już miejsce młodszemu konkurentowi. De Jong nie cieszy się już bowiem taką swobodą jak w Ajaksie, a częste wchodzenie Messiego w drugą linię ogranicza także ilość jego kontaktów z futbolówką w ofensywie. Mozolne tempo i brak ruchu w ataku również nie sprzyja temu, aby Niderlandczyk mógł na dobre rozpędzić się z piłką i przyspieszyć nieco tempo akcji. Zadanie reaktywacji De Jonga również stanowić będzie jeden z głównych celów „Blaugrany” na przyszłe rozgrywki.

Kończąc wątek 26-krotnych mistrzów La Ligi, należy zwrócić także uwagę na kiepskie statystyki defensywne. 38 straconych goli to najgorszy wynik od 7 lat, a w tej kampanii lepszymi liczbami w obronie mogą pochwalić się aż 4 drużyny – Real, Atlético, Sevilla i Getafe.

Rzut beretem od Camp Nou, na RCDE Stadium działo się jednak jeszcze gorzej. W maju 2019 roku, kiedy to Espanyol w ostatniej kolejce niespodziewanie zapewnił sobie udział w Lidze Europy, popularne „Papużki” wpadły w istną euforię. W europejskich pucharach mniejszy klub ze stolicy Katalonii godnie reprezentował region, jak i całą Hiszpanię, wygrywając swoją grupę i odpadając na etapie 1/16 finału z bardzo silnym Wolverhamptonem. Niestety europejska przygoda Espanyolu stała się dla niego synonimem pocałunku śmierci, bowiem „Pericos” po 26 latach nieustannej gry w Primera División opuszczają jej szeregi w bardzo kiepskim stylu. Dość powiedzieć, że w roli czerwonej latarni spędzili oni aż 24 kolejki!

Podobnie jak u większych sąsiadów zza między, problemów Espanyolu powinniśmy szukać począwszy od klubowych władz. W styczniu 2016 roku klub z Cornella El Prat przejął chiński biznesmen Chen Yansheng, w perspektywie kilku lat zapowiadając awans do UEFA Champions League. Mimo mocarstwowych planów właściciel Espanyolu w ostatnim czasie niespecjalnie kwapił się do wzmacniania składu. W zimowym okienku transferowym, kiedy sytuacja klubu malowała się już w czarnych barwach, wydano aż 39 milionów euro na ściągnięcie 3 nowych graczy – Raúla de Tomása z Benfiki, Leandro Cabrery z Getafe i Adriego Embarby z Rayo Vallecano. Na błyskawiczne efekty próżno było czekać w dobie nerwowej sytuacji wewnątrz klubu, dramatycznego położenia w tabeli, a także ciągłych zmian na ławce trenerskiej „Periquitos”. 4 różnych szkoleniowców podejmowało się karkołomnej próby wyprowadzenia Espanyolu na prostą, jednak ani David Gallego, ani Pablo Machín, ani Abelardo czy na samym finiszu rozgrywek były piłkarz „Papużek”, Franisco Rufete, nie zdołali uratować ligowego bytu.

Doprawdy ciężko zrozumieć fakt, że tak solidna kadrowo ekipa mogła opuścić szeregi Primera División. Diego López, Sergi Darder, Didac Vila czy Ander Iturraspe szczycą się w końcu bardzo pokaźnym stażem w La Lidze, a wsparci ambasadorem chińskiego futbolu w Europie Wu-Leiem, zdolnym wychowankiem Markiem Rocą (łączonym nawet z samym Bayernem) czy utalentowanym Raúlem de Tomásem, który w barwach Rayo rozegrał świetny sezon 2018-2019 w Primera Divisón (14 goli), powinni poprowadzić RCDE do zajęcia miejsca co najmniej w strefie tzw. ziemi niczyjej. Mimo to, swoje zrobiła na pewno zbyt krótka ławka „Blanquiazules”, i, co za tym idzie, przemęczenie związane z walką w europejskich pucharach. Biorąc pod uwagę fakt, że Espanyol do lutego rozegrał w Lidze Europy aż 14 spotkań (łącznie z kwalifikacjami), w delikatny sposób można usprawiedliwić tak mizerną postawę na krajowym podwórku. Jednak zaledwie 25 punktów i 27 bramek „Periquitos” wypadają wyjątkowo blado.

Podążenie ścieżką Valencii, czyli sprzedanie klubowych udziałów biznesmenowi z Azji (w 2013 roku klub z Mestalla stał się własnością Singapurczyka Petera Lima) zupełnie nie sprawdziło się i w Barcelonie. Nie wiadomo, jaka przyszłość maluje się przed „Pericos” – z jednej strony, będą oni dysponowali rekordowym w historii zaplecza hiszpańskiej ekstraklasy budżetem, z drugiej zaś, wielką niewiadomą pozostaje los kilku kluczowych graczy. Czas pokaże, czy Espanyol stanie się hiszpańskim Sunderlandem i utonie w otchłaniach niższych lig, czy też po roku katharsis wróci do elity.

 Mecz sezonu: Villarreal CF 4:4 Granada CF (1 kolejka)

W którejkolwiek z topowych lig europejskich rzadko zdarza się, aby już w 1. kolejce rozegrano mecz sezonu. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że to właśnie konfrontacja Villarrealu z Granadą w premierowej serii spotkań stanowiła prawdziwą wizytówkę zmagań w hiszpańskiej ekstraklasie! Doprawdy ciężko znaleźć jakikolwiek brakujący element w meczu ekip, które, jak się okazało, będą reprezentować Hiszpanię w europejskich pucharach w sezonie 2020/2021. 8 bramek, dramatyczne odrabianie strat w ostatnim kwadransie, gole weteranów – Santiego Cazorli i Roberto Soldado czy wreszcie dwie jedenastki i trafienie samobójcze! Aż ciężko uwierzyć, że kulminacja tych wszystkich futbolowych przypraw mogła znaleźć się w jednym daniu! Aby nie psuć wam przedwcześnie zabawy, gorąco zachęcam do obejrzenia goli z pojedynku „El Submarino Amarillo” z „El Graná”. Chapeau bas również dla oficjalnego kanału La Ligi Santander, który zaledwie w półtorej minuty zdołał upchnąć każdą z bramek, jakie 17 sierpnia 2019 roku padły na Estadio de la Cerámica!

Gol sezonu: Artiz Aduriz (Athletic Bilbao) vs FC Barcelona (1 kolejka)

Myślę, że jeszcze rzadziej zdarza się, że to pierwszy gol sezonu zostaje najładniejszym ze wszystkich, jakie padają w 380 grach! Dosyć nietypowo, bo w piątkowy wieczór, kampanię 2019-2020 otwarli zawodnicy baskijskiego Athletiku Bilbao i FC Barcelony. Starcie Basków z Katalończykami na pewno nie przejdzie do historii jako jedno z najciekawszych. Zawodzili zwłaszcza goście, w których barwach debiutował Antoine Griezmann. Barça oddała zaledwie 1 celny strzał w kierunku bramki Unaia Simona, a wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że spotkanie zakończy się bezbramkowym remisem. Inny plan na tamten wieczór miał jednak Aritz Aduriz, który na placu gry zameldował się dopiero w 88 minucie. 38-letnia legenda ATH w swoim pierwszym kontakcie z piłką dokonała rzeczy rodem z alternatywnej rzeczywistości. Prawą flanką dynamicznie przedarł się ofensywnie usposobiony prawy obrońca Ander Capa, dośrodkował na około 13. metr przed bramką ter Stegena, a tam Aduriz, jak gdyby nigdy nic złożył się do strzału nożycami, który okazał się uderzeniem nie do obrony dla niemieckiego golkipera! Ogromna szkoda, że to trafienie okazało się ostatnim dla 3. strzelca w historii baskijskiej drużyny. W maju pochodzący z San Sebastián snajper oficjalnie zawiesił bowiem buty na kołku. Jak już się żegnać, to z klasą!

Jedenastka Sezonu

Bramkarz: Thibaut Courtois (Real Madryt, 28 lat)

Tylko niezwykły golkiper może pozwolić sobie na wygranie wyścigu o Trofeo Zamora z samym Janem Oblakiem. Słoweniec w cuglach zdobywał przecież nagrodę dla bramkarza z najlepszą średnią straconych goli w ostatnich 4 sezonach. Prawie niemożliwego dokonał jednak Thibaut Courtois, który sprawił, że na Bernabéu nikt nie tęskni już za Keylorem Navasem. Jak dobrze wiemy, początki Belga w koszulce „Królewskich” nie należały do najłatwiejszych. Premierowy sezon okazał się dla niego zupełną klapą, mimo że do Madrytu przychodził on przecież w glorii chwały najlepszego bramkarza mundialu w Rosji. Początkowa faza tego sezonu także nie zwiastowała, że reprezentant „Czerwonych Diabłów” rzuci rękawicę Oblakowi w walce o Zamorę. 4 mecze, ani jednego czystego konta, aż 6 wpuszczonych goli, a na dokładkę bardzo słaba postawa w meczu Ligi Mistrzów z Paris Saint-Germain.

Prawdziwych mężczyzn, a także bramkarzy, poznajemy jednak po tym jak kończą, a nie zaczynają. Z każdym kolejnym miesiącem Courtois rósł bowiem w bramce „Królewskich”, stając się zaporą nie do przejścia. W styczniu otrzymał nagrodę dla najlepszego piłkarza miesiąca (to oczywiście jedyne takie wyróżnienie w tym sezonie dla bramkarza), a na przełomie czerwca i lipca zanotował passę ponad 500 minut bez wpuszczonej bramki. Spora w tym zasługa również dobrze pracującego madryckiego kolektywu, jednak tym bardziej musimy docenić wkład Belga w defensywne rekordy Realu. Czasem trudniejszym wysiłkiem dla bramkarza jest interweniowanie w meczu sporadycznie, ale z najwyższym trudem. Do pokazywania swojego kunsztu portero Realu nie był zmuszany przesadnie często, jednak to właśnie on zdystansował resztę kolegów po fachu pod względem wskaźnika obronionych strzałów (aż 79%). Współczynnik spodziewanych wpuszczonych bramek także wypada w jego przypadku na zdecydowany plus (+ 2,8%). Na wykręcenie 18 czystych kont potrzebował jedynie 34 gier, a i tak wynik ten plasuje go na samym szczycie nie tylko Hiszpanii, ale i całej Europy.

Kluczowy Belg okazywał się szczególnie w starciach najwyższego napięcia, nie dając pokonać się ani razu graczom Atlético i Barcelony. Do wysiłku zmusili go zwłaszcza Katalończycy, a świetne interwencje w sytuacjach sam na sam z Braithwaite’em, Messim i Arthurem utrzymały Real w grze przy wyniku 0:0. Warto dodać, że Belg sięgnął już po 3. Trofeo Zamora w swojej karierze (wcześniejsze dwa wyróżnienia odbierał jako bramkarz Atlético), a na Półwyspie Iberyjskim rozegrał dotychczas jedynie 5 sezonów. Całkiem nieźle!

 Lewy obrońca: Pervis Estupiñan (Osasuna Pampeluna, 22 lata)

Pierwszy z kwartetu obrońców to jedyny przedstawiciel klubów ze strefy tak zwanej ziemi niczyjej. Osasuna szybko zagwarantowała sobie bezpieczeństwo w ligowej tabeli i dosyć niespodziewanie skończyła rozgrywki w górnej jej części. Podopieczni Jagoby Arrasate prezentowali godną podziwu regularność, a w ich szeregach na pierwszy plan zdecydowanie wysunął się Pervis Estupiñan! Debiutant w LaLidze zrobił wielką furorę, prezentując imponującą szybkość, dynamikę i wydolność. Doskonale wybierał momenty na podłączanie się do akcji ofensywnych, co przełożyło się na znakomite liczby – 1 bramkę, 6 asyst oraz uplasowanie się w czołówce klasyfikacji prób dryblingów (1 miejsce wśród obrońców), podań w pole karne (6 lokata w lidze), a także dośrodkowań w obręb szesnastki (2 miejsce). Wszystkie swoje atuty pokazał w pełni zwłaszcza w wyjazdowej konfrontacji z Barceloną (zakończonej sensacyjną wygraną Los Rojillos, która definitywnie pogrzebała marzenia Blaugrany o mistrzowskim tytule), kiedy to z dziecinną łatwością wyprzedził Nélsona Semedo, w pełnym biegu zacentrował w pole karne, a cały atak skutecznie wykończył José Arnáiz! Zachowując odpowiednie proporcje, 22-letni Ekwadorczyk to iberyjski odpowiednik Alphonso Daviesa z Bayernu. Jeśli popracuje jeszcze nad ustawianiem się w defensywie względem piłki oraz rywala, stoi przed nim doprawdy świetlana przyszłość na hiszpańskich boiskach!

Środkowy obrońca: Sergio Ramos (Real Madryt, 34 lata)

Na przykładzie Sergio, podobnie jak innego wielkiego hiszpańskiego sportowca, skądinąd jego rówieśnika, Rafaela Nadala, mamy okazję nauczyć się dwóch rzeczy. Po pierwsze – wkroczenie w zaawansowany dla sportowca wiek wcale nie musi równać się z diametralną obniżką formy fizycznej. Po drugie – regularna analiza i praca nad urozmaicaniem swojego sportowego emploi prowadzi do rozwoju, niezależnie od tego, jak duża liczba widnieje w metryce.

W sezonie 2019-2020 „El Lobo” osiągnął swoje piłkarskie apogeum, stając się drugim strzelcem Realu w La Lidze, z kosmicznym, jak na obrońcę, dorobkiem 11 goli. Od czasu Fernando Hierro i Ronalda Koeamana Hiszpania nie widziała tak bramkostrzelnego defensora, który swoje konto wzbogacił o kilka kamieni milowych, jeśli chodzi wpisywanie się na listę strzelców. We wrześniu 2019 roku zdobył 100. bramkę w profesjonalnej karierze (łącznie z występami w reprezentacji), a w ostatniej kolejce minionego sezonu ligowego dobił do setki, jeżeli chodzi jedynie o występy klubowe. Co ciekawe, oba jubileusze 34-letniego stopera przypadły na konfrontacje z Leganés.

Oprócz tego cechował się odwagą w wyprowadzaniu piłki (aż 238 celnych długich podań, 1 miejsce wśród defensorów w La Lidze), oraz godną podziwu precyzją (91,6% celnych zagrań, 5 lokata w Primera). Próżno także szukać go w czołówce graczy z największą liczbą fauli, co pokazuje tylko, że Andaluzyjczyk dojrzał także pod względem emocjonalnym. Za potwierdzenie tego faktu, niech posłuży brak chociażby jednej czerwonej kartki na jego koncie!

Nieco zaślepieni ostatnimi dwoma, bądź co bądź świetnymi sezonami w wykonaniu Virigila van Dijka w barwach Liverpoolu, zapominamy już, jak długo Sergio Ramos znajduje się na futbolowym szczycie. Kiedyś drwiono, że wyjątkowo niecelnie kopnięta przez niego piłka z rzutu karnego przeciwko Bayernowi wciąż krąży gdzieś poza orbitą ziemską. Teraz z pewnością nie znajdziemy tam żadnej futbolówki, gdyż każda z ostatnich 22 jedenastek została przez Ramosa zamieniona na gola. Czy znamy drugiego środkowego obrońcę, który od tak potrafi wziąć piłkę i zdjąć pajęczynę z okienka bramki rywala po strzale z rzutu wolnego, jak miało to miejsce w konfrontacji z Mallorcą?

Środkowy obrońca: Diego Carlos (Sevilla FC, 27 lat)

Aż dziw bierze, że dopiero w wieku 26 lat tak obiecujący stoper jak Diego Carlos trafił do mocniejszego europejskiego klubu. Karierę na starym kontynencie rozpoczął przed zaledwie 4 laty, spędzając 3 sezony w barwach francuskiego średniaka Nantes. Przez 5-krotnych triumfatorów Ligi Europy Brazylijczyk został wykupiony za niezbyt wygórowaną kwotę 13 milionów euro, ale po obecnej kampanii portal Transfermarkt wycenia go już na 32 mln. Nic dziwnego, bowiem swoją fenomenalną postawą Carlos szturmem zawojował hiszpańskie boiska! Cechował się opanowaniem, pewnie wyprowadzał piłkę z własnej połowy, często długim przerzutem uruchamiając ofensywnie usposobionych bocznych obrońców, Reguilóna i Jesusa Navasa, a przede wszystkim dał się poznać jako specjalista od wślizgów, które wykonywał z perfekcyjnym wręcz timingiem! Nie gorzej radził sobie także w powietrzu, zanotował też aż 244 udane wybicia piłki z obrony, co plasuje go w topowej dziesiątce graczy La Ligi.

Sprowadzenie Carlosa znacznie podniosło jakość gry defensywnej Sevilli, która straciła jedynie 34 gole, ustępując w tej rubryce jedynie ekipom madryckim. Zainteresowanie zapewne przyszłym reprezentantem Brazylii (oficjalnego debiutu jeszcze nie zanotował) wyraża już mnóstwo czołowych klubów, zaczynając od Liverpoolu, kończąc na Barcelonie. Gorąco zachęcam do zapoznania się z 10-minutową kompilacją jego największych atutów, jakie znakomicie zostały wyeksponowanie pod poniższym linkiem!

Prawy obrońca: Víctor Díaz (Granada CF, 32 lata)

W moim odczuciu, na prawej stronie defensywy w La Lidze nie panuje aktualnie wyjątkowy urodzaj. Niby solidne cegiełki do mistrzowskiego tytułu dla Realu dołożył Dani Carvajal, a Jesús Navas odżył po przetransportowaniu go na tę właśnie pozycję przez Julena Lopeteguiego, jednak uznałem, że w mojej jedenastce sezonu powinien znaleźć się przynajmniej jeden piłkarz rewelacyjnej Granady Diego Martíneza. A akurat Víctor Díaz dostarczył sporo argumentów, aby go w niej umieścić! Brałem także pod uwagę czynnik znikomego doświadczenia na szczeblu La Ligi, który w zestawieniu ze znakomitą postawą w tym sezonie 32-letniego zawodnika działa znacznie na jego korzyść. W hiszpańskiej ekstraklasie Díaz przed kampanią 19-20 rozegrał przecież zaledwie 23 mecze, w barwach podmadryckiego Leganés. W Granadzie stał się istnym filarem, bez którego trener Martínez nie wyobrażał sobie podstawowego składu, o czym świadczy fakt rozegrania aż 36 spotkań ligowych w tym sezonie, a także 38 jeszcze w kampanii 2018-2019, która stała pod znakiem awansu dla klubu z Andaluzji.

Często atakująca prawą flanką „Graná” bardzo skorzystała na sporej aktywności ofensywnej Díaza, który zaliczył aż 6 asyst, dokładając do nich także 1 gola. Dobrze ułożona prawa stopa, a także umiejętność centry zarówno po ziemi jak i drogą powietrzną sprawiały rywalom duże kłopoty, o czym przekonała się zwłaszcza ekipa Deportivo Alavés (2 asysty Díaza). Jego casus uczy nas także, że cierpliwość popłaca i nawet bez dużego obycia z La Ligą, a także już po 30-tce można sporo namieszać nawet na futbolowym Evereście!

Środkowy pomocnik: Casemiro (Real Madryt, 28 lat)

Kwestią dyskusyjną pozostaje teza, czy aktualnie Casemiro to najlepszy defensywny pomocnik globu, jednak w obecnej kampanii Brazylijczyk zbudował solidne podwaliny pod zyskanie takiego nieoficjalnego tytułu. 46-krotny reprezentant „Canarinhos” zdominował w zasadzie każdą istotną z perspektywy newralgicznej pozycji defensywnego pomocnika statystykę – zaliczył najwięcej przechwytów (68) i został niekwestionowanym królem odbiorów (294). Wprawdzie często uciekał się do fauli (87 przewinień, jedynie Yangel Herrera z Granady zaliczył takowych więcej, mianowicie 90), ale często popełniał je ze względu na taktyczną korzyść drużyny, nie otrzymując choćby jednej czerwonej kartki. Także najwięcej jego wślizgów kończyło się udanym odbiorem futbolówki (aż 60, drugi Saúl z Atlético zaliczył ich 59).

W dzisiejszym futbolu od defensywnego pomocnika nie wymaga się jednak jedynie pracowitej gry w destrukcji. Jak na nowoczesny model piłkarza występującego najgłębiej w drugiej linii, Casemiro potrafił także zapewnić drużynie odpowiednie liczby w ofensywie. Do siatki rywali trafiał 4 razy, zaliczając także 3 asysty. Coraz częściej mogliśmy także obserwować odważniejsze próby przyspieszania akcji przez Brazylijczyka, który nie uciekał się jedynie do bezpiecznego grania na alibi, szukając partnerów bezpośrednimi, długimi przerzutami. Po ostatnim kiepskim sezonie Casemiro bardzo mocno nawiązał do kampanii 2016/2017, kiedy to zapewniał drużynie odpowiedni balans pomiędzy ofensywą a defensywą, szczególnie w Lidze Mistrzów. Onieśmieleni piękną historią N’Golo Kanté chyba zapominamy nieco, że na świecie istnieje jeszcze jego vis a vis, który posiada bogatszy repertuar w fazie ofensywnej! 

Środkowy pomocnik: Santi Cazorla (Villarreal CF, 36 lat)

Estadio de la Cerámica to chyba miejsce, gdzie niczym w Hogwarcie korzysta się z cudotwórczych właściwości łez feniksa. Za żywy dowód niech posłużą przykłady powrotów Bruno Soriano (1128 dni bez gry), Sergio Asenjo (1034 dni bez gry i aż 4-krotnie zerwane więzadła w kolanie!) i w końcu Santiego Cazorli, o którego gehennie i wielkim powrocie napomknąłem już co nieco przy okazji układania jedenastki Hiszpanów po trzeciej stronie barykady! Nie rozwodząc się już zbytnio nad pięknym comebackiem Santiego do wielkiego futbolu skupmy się na konkretach! A tych mikry pomocnik dostarczył w tym sezonie wyjątkowo wiele. Jeszcze nigdy 36-latek nie zanotował tak kapitalnych liczb na poziomie La Ligi – 11 goli i 9 asyst składają się na udział przy około 1/3 trafień całej „Żółtej Łodzi Podwodnej” z Villarrealu! Co więcej, Cazorla maczał palce w akcjach bramkowych co 188 minut!

Sekret tak znakomitej i równej dyspozycji Cazorli tkwi przede wszystkim w jego genialnej technice i magicznym dotyku, którym pochwalić mogą się jedynie nieliczni gracze globu. Często zapatrzeni jedynie na finisz akcji nie dostrzegamy prawdziwego artyzmu, jaki kryje się za ostatnimi podaniami do późniejszych strzelców bramek. Aby w pełni docenić geniusz Asturyjczyka, rzućmy okiem na jego arcymistrzowskie asysty przeciwko Leganés czy Valencii. W pierwszym przypadku niczym Xavi z najlepszych lat, praktycznie bez wysiłku i spojrzenia na ustawienie partnerów, leciutko wrzucił piłkę w pole karne „Pepineros”, wymanewrowując całą defensywę gospodarzy i wykładając futbolówkę jak na złotej tacy Gerdadowi Moreno. Z kolei w pojedynku z Valencią błysnął kapitalnym wyczuciem, gdy bezpośrednio z powietrza po raz kolejny obsłużył Moreno, po wcześniejszym około 60-metrowym wykopie piłki przez bramkarza Sergio Asenjo. Po odejściu z La Ligi Iniesty i Xaviego próżno było szukać tak kreatywnego pomocnika na Półwyspie Iberyjskim. Dlatego tym bardziej ubolewam nad tym, że magii, jaką wnosił Cazorla, zabraknie w przyszłym sezonie. Asturyjczyk nie żegna się z futbolem, natomiast w ostatnich latach kariery pragnie posmakować go w nieco bardziej egzotycznej formie, dlatego zdecydował się podpisać kontrakt z katarskim Al-Sadd, gdzie utworzy fuzję z Xavim, prowadzącym mistrzów kraju przyszłych gospodarzy mundialu.

Prawy skrzydłowy: Lionel Messi (FC Barcelona, 33 lata)

Nie bez powodu Leo Messi jest rodzynkiem wśród przedstawicieli Barcelony w mojej drużynie sezonu. Pogłębiająca się zależność Katalończyków od geniuszu „La Pulgi” sprawia, że ich kapitan coraz częściej musi stawać się jednoosobową ofensywną orkiestrą „Blaugrany”, a także jej głównym atutem w kreowaniu i łamaniu schematów. Wobec bardzo zachowawczej gry Arthura Melo, sprzedanego już do Juventusu, nieumiejętności wkomponowania się w drużynę w nowej roli przez Frenkiego De Jonga czy w końcu ewidentnego zmęczenia materiału w przypadku Ivana Rakiticia, argentyński wirtuoz raz za razem musiał pomagać mało kreatywnym i przede wszystkim niezbyt odważnym kolegom z drugiej linii, zbiegając głębiej i wcielając się w rolę Xaviego.

Wprawdzie bramkostrzelne wyczyny Argentyńczyka delikatnie „ucierpiały” przez jego wielozadaniowość, jednak i tak nie przeszkodziło mu to w zdobyciu 7. tytułu El Pichichi (mimo że strzelanie zaczął dopiero w 8 kolejce, opuszczając kilka spotkań z powodu urazy stopy i mięśnia przywodzicieli) i, co za tym idzie, pobiciu rekordu słynnego Telmo Zarry, który 6-krotnie zostawał królem strzelców hiszpańskiej ekstraklasy! Co więcej, tak kompletnego dorobku europejska piłka nie widziała od czasu Thierry’ego Henry’ego, którego Messi i tak przebił pod względem łącznej liczby bramek i asyst (25-21 w przypadku Argentyńczyka, 24-20 Francuza w sezonie 2002-2003). Przodował również w innego rodzaju ofensywnych statystykach – liczbie dryblingów (263), dryblingów udanych (182), goli zdobytych po strzałach zza pola karnego (9), kluczowych podań (86) czy bezpośrednich zagrań w pole karne (126).

Jak zawsze zachwycał także egzekwowaniem rzutów wolnych, których aż 5 zamienił bezpośrednio na gola. Mnie w pamięć zapadła jednak zwłaszcza asysta, również po rzucie wolnym, kiedy to Argentyńczyk zupełnie zdezorientował defensywę Celty Vigo, i, zamiast strzelać, dograł piłkę idealnie na głowę Luisa Suáreza znajdującego się zaledwie kilka metrów przed bramką! Ciężko uwierzyć, że tak genialny indywidualny sezon nie przekuł się na żadne trofeum dla Barçy…

Lewy skrzydłowy: Mikel Oyarzabal (Real Sociedad, 23 lata)

Ilu śmiałków w Primera División może pochwalić się zaliczeniem piłkarskiego double-double? Otóż zaledwie 2. Tyle że pierwszego z nich wymienić możemy bez zbędnego zagłębiania w statystyki. Kto dołączył zatem do tego zaszczytnego grona obok Leo Messiego? To Mikel Oyarzabal, czyli gwiazda Realu Sociedad, która powoli zaczyna przerastać już baskijski klub, a w kontekście jego przenosin pada nawet nazwa Manchesteru City! Oczywiście o sile „Txuri-Urdin” stanowili też chociażby napastnicy Willian José i Alexander Isak, czy norweski kreatywny pomocnik Martin Ødegaard, który w końcu zaliczył pierwszy udany pełnoprawny sezon w TOP 5 lig Europy, ale to jednak reprezentant Hiszpanii dostarczył drużynie najwięcej konkretów, stając się jej drugim najlepszym strzelcem (10 trafień) i rzecz jasna najlepszym asystentem (11 asyst, tylko Messi lepiej obsługiwał kolegów w tym sezonie).

Urodzony w Eibarze 23-letni futbolista dał się poznać jako piłkarz wybitnie inteligenty taktycznie, a także wyłamujący się wszelkim schematom. Jak ryba w wodzie czuje się w grze kombinacyjnej, potrafi skutecznie dryblować (choć stosunkowo rzadko podejmuje próby wygrania pojedynku jeden na jeden), ale nie trzyma się kurczowo bocznej linii, szukając wymiany piłek z napastnikiem w środkowej strefie, a także sam potrafi wcielić się w rolę drugiego snajpera. Ta wszechstronność i wielowymiarowość mogą sprawić, że już tego lata błyskotliwy skrzydłowy zawita na Etihad Stadium i zasili szeregi „Obywateli” z Manchesteru!

Napastnik: Gerard Moreno (Villarreal CF, 28 lat)

Gdyby piłkarskie mistrzostwa Europy odbyły się w terminie, Gerard Moreno z całą pewnością wychodziłby w podstawowym składzie reprezentacji Hiszpanii. Na dzień dzisiejszy nie widać lepszego hiszpańskiego gracza na pozycji napastnika. Stąd też żadnego zaskoczenia nie stanowi fakt, że 28-letni strzelec wyborowy Villarrealu zgarnął nagrodę Zarra dla najbardziej bramkostrzelnego Hiszpana występującego w Primera División.

Przebłyski światowej klasy umiejętności Moreno pokazywał już w barwach Espanyolu, gdzie wyróżniał się na tle mocno przeciętnych kolegów, dwukrotnie przekraczając barierę dwucyfrowej liczby goli. Jednak eksplozja jego talentu na dobre ujawniła się właśnie między wrześniem ubiegłego a lipcem bieżącego roku. Moreno nie tylko świetnie czuł się w obrębie pola karnego, wykańczając akcje, ale równie dobrze odnajdywał się pomagając w rozegraniu piłki (5 asyst). Spisywał się bez zarzutu zarówno w duecie napastników z Paco Alcácerem, jak i w roli jedynego snajpera.

Wiemy, jaki problem Hiszpanie mają ze znalezieniem napastnika, który zapewniłby im ważne trafienia na wielkich turniejach od momentu zakończenia kariery przez duet David Villa – Fernando Torres. Być może to właśnie w osobie błyskotliwego Moreno powinniśmy upatrywać następcę tej wielkiej dwójki? 18 goli i przełamanie 3-letniej dominacji w zdobywaniu Trofeo Zarra przez, skądinąd, dość wiekowego już Iago Aspasa, może dać Luisowi Enrique wiele do myślenia w perspektywie Euro 2021. Zwłaszcza, że do tej pory Moreno w kadrze legitymuje się wybornymi liczbami – 3 występy, 3 trafienia!

Napastnik: Karim Benzema (Real Madryt, 33 lata)

Na deser pozwoliłem sobie zostawić istne crème de la crème w naszym zaszczytnym gronie. Gerard Moreno linię ataku tworzyłby zatem z nieco podobnym do siebie charakterologicznie graczem (swoją drogą, ciekawe jak w ataku spisałby się duet Moreno – Benzema?). W trakcie sezonu Karim Benzema nasłuchał się zapewne wielu narzekań – że jest już stary, że Real nie ma w swoich szeregach gracza, który zapewni mu 50 goli w sezonie, że zaliczał po drodze serie 10 meczów, w których zaledwie raz wpisywał się na listę strzelców. Fakty są jednak takie, że Francuz to już żywa legenda „Królewskich” i ciężko wyobrazić sobie ich skład na kolejny sezon bez niego.

Pod skrzydłami Zidane’a w erze po odejściu Cristiano Ronaldo Benzema znalazł bardziej pożyteczną rolę zarówno dla siebie, jak i dla zespołu. Przyczepić moglibyśmy się jedynie do jego skuteczności w sytuacjach bramkowych, co jasno podkreślają statystyki – na 107 strzałów Francuza 21 znalazło drogę do siatki, co daje skuteczność na poziomie 19,6%. Ważniejszą rolę od samych bramek pełniła jednak inteligencja boiskowa Francuza, który często inicjował akcje „Los Blancos”, doskonale zastawiał piłkę, a także pokazywał się do gry również na skrzydle, będąc przez to mniej uchwytnym i trudniejszym do upilnowania napastnikiem, a także dając więcej miejsca innym kolegom w ataku. Wicekról strzelców La Ligi do swojego dorobku dopisał także 8 asyst, co, jak na klasycznego napastnika, również jest godnym pochwały rezultatem i udowadnia, jak Benzema pracował także dla reszty zespołu.

Jeden z dziennikarzy L’Equipe, Anthony Clement, a także Florentino Pérez ostatnimi czasy zaczęli nawet głośno domagać się przyznania Benzemie Złotej Piłki, najbardziej prestiżowej nagrody indywidualnej, której zwycięzcy w tym roku niestety nie poznamy. Być może w słowach obu panów doszukamy się lekkiej dozy przesady, natomiast ciężko polemizować z tym, że za całokształt kariery, taka nagroda eks-piłkarzowi Olympique Lyon należałaby się jak mało komu!

Dodaj komentarz