ZM#8: Captain Africa

Zdjęcie główne: flickr.com, Ronnie Macdonald, CC BY 2.0

Nigdy nie byłem fanem Aubameyanga. Gdy półtora roku temu Arsenal wyłożył na niego ponad 60 mln €, zanadto się nie podekscytowałem, a chyba nawet nieźle mnie to zdenerwowało. Klub, który zawsze niechętnie podchodził do zimowych transferów, w ostatnich dniach stycznia 2018 postanowił wydać rekordową kwotę na napastnika, choć pół roku wcześniej zrobił dokładnie to samo, ściągając z Lyonu Lacazette’a za 53 mln €. Wszystko to w czasie, kiedy w ekipie „Kanonierów” nie było choćby jednego obrońcy z najwyższej półki, a w środku pola od lat brakowało solidnego defensywnego pomocnika. Poza tym, czy zakup Gabończyka nie był jasnym sygnałem braku wiary włodarzy w umiejętności Lacazette’a? Francuz po ledwie półrocznym pełnieniu funkcji głównego filaru ofensywy Arsenalu został nieco odsunięty na bok. Nie wspomnę już o Olivierze Giroudzie, którego mimo ogromnej przydatności dla zespołu i lojalności, jaką pokazywał przez lata, szybciutko sprzedano wówczas do Chelsea, w końcu na Emirates tak bardzo potrzebny był snajper z prawdziwego zdarzenia…

Podobać nie mógł się też sam sposób, w jaki „Auba” pożegnał się tamtej zimy z Borussią. Znamy co prawda liczne przypadki bardziej ostentacyjnego wymuszania transferów przez piłkarzy, ale wciąż niepojawianie się na spotkaniach zespołu i brak udziału w treningach przedmeczowych należy traktować jako brak profesjonalizmu. Tym bardziej, że to właśnie w dortmundzkim klubie Gabończyk wyrobił sobie opinię snajpera klasy światowej. Wcześniej, przez 5 pierwszych lat profesjonalnej kariery, nie dostał ani jednej szansy w seniorskim zespole Milanu i tułał się po wypożyczeniach. Grał w Dijon, Lille, Monaco i Saint-Étienne. Skrzydła rozwinął dopiero w tym ostatnim. Najbardziej utytułowany klub w historii ligi francuskiej wykupił go za niecałe 2 mln € w styczniu 2012, by półtora roku później sprzedać za 13 mln do Borussii, po tym jak dzięki 19 bramkom został wicekrólem strzelców Ligue 1.

Przywdziewając żółty trykot BVB Aubameyang szybko stał się jednym z ulubieńców kibiców. W sezonie 2016/2017 zdobył w Bundeslidze aż 31 goli w 32 występach, dzięki czemu dokonał sztuki niezwykle trudnej – wyprzedził w wyścigu o tytuł najlepszego strzelca rozgrywek Roberta Lewandowskiego. Na dodatek zapewnił wtedy Borussii triumf w finale Pucharu Niemiec, zaliczając zwycięskie trafienie z 11. metra w starciu z Eintrachtem (2:1). Do pełni szczęścia brakowało mu ligowego mistrzostwa. Zamiast jednak pomóc „Borussen” w nadchodzących usilnych próbach detronizacji Bayernu, pół roku po swoim najlepszym sezonie w karierze „Auba” stwierdził, że czas już odpuścić sobie trenowanie w tym klubie. Obawy, że to samo może nastąpić kiedyś w Północnym Londynie, były zatem raczej uzasadnione.

Zwłaszcza że przez ostatnie 15 lat Arsenal słynął z roli zaledwie przystanku na drodze do sławy. Ilu to już tutejszych ulubieńców po pewnym czasie stwierdzało, że najwyższa pora przejść do klubu, w którym ma się realną szansę na zdobywanie najważniejszych trofeów. Od Henry’ego, przez van Persie’ego, po Alexisa Sáncheza – aż nie mam ochoty wracać myślami do pozostałych. Oczywiście niejednokrotnie sprzedaż gwiazdora wychodziła „Kanonierom” na dobre – oni otrzymywali gotówkę, a ich byli gracze nie potrafili się odnaleźć u nowych pracodawców i szybko rujnowali sobie kariery (Hleb, Nasri czy Song). Były też jednak transakcje mniej udane, a wręcz kompromitujące, jak pozwolenie, by 28-letni Aaron Ramsey odszedł rok temu z Arsenalu zupełnie za darmo.

Kiedy Mesut Özil zgodził się zimą 2018 roku na przedłużenie kontraktu, stając się najlepiej opłacanym piłkarzem całej ligi, miał to być jasny sygnał klubu, który nie zamierzał już sprzedawać swoich kluczowych graczy, choćby ich nowe umowy miały być najbardziej kosztownymi. Skończyło się jeszcze gorzej niż w przypadku regularnych pożegnań gwiazd. Niemiec szybko stracił motywację w aurze rotacji na ławce trenerskiej, więcej niż w piłkę grał w Fortnite’a, zamiast zacieśniać więzi z zespołem i zmieniającymi się szkoleniowcami wolał pielęgnować przyjaźń z Recepem Erdoğanem. Za to Arsenal przy najbliższej okazji nie zdobył się już na taką szczodrość i nie przedstawił Ramseyowi na tyle korzystnej propozycji kontraktowej, by przekonać go do pozostania. Nie zdobył się też na to, by wystarczająco szybko wystawić go na sprzedaż. Walijczyk po 11 latach opuścił klub za darmo, a płaca Özila będzie balastem dla finansów „Kanonierów” jeszcze do przyszłego lata. I nie zanosi się na to, by Mikel Arteta zamierzał jeszcze w ogóle korzystać z usług niemieckiego pomocnika.

Trudno było zatem powiedzieć, co stanowiłoby najlepsze rozwiązanie w przypadku kończącego się kontraktu Aubameyanga. 2,5 roku spędzone przez niego w Arsenalu obiektywnie należy ocenić jako udane, choć z pewnością pozostawiło niedosyt. W swoim pierwszym pełnym sezonie, pod wodzą Unaia Emery’ego, Gabończyk co prawda zdobył koronę króla strzelców Premier League, ale zawiódł w kilku kluczowych starciach, m.in. marnując karnego w samej końcówce zremisowanego wyjazdowego meczu z Tottenhamem czy pudłując w stuprocentowej sytuacji w decydującym momencie pojedynku przedostatniej kolejki z Brightonem (1:1 na Emirates). Ostatecznie Arsenal o zaledwie punkt przegrał wtedy walkę o miejsce w czołowej czwórce Premier League, a także skompromitował się w finale Ligi Europy, kiedy to Chelsea wygrała aż 4:1, zaś sam „Auba” był jednym z najsłabszych graczy na boisku. Ostatnia ligowa kampania (8. miejsce) była z kolei najmniej udaną dla Arsenalu od 25 lat, mimo wyrównania przez gabońskiego snajpera osiągnięcia sprzed roku (22 gole, tym razem bez korony króla strzelców). Gorzej poszło też w Lidze Europy. Podopieczni Artety dali się pokonać greckiemu Olympiakosowi już w 1/16 finału po dogrywce na Emirates. „Auba” co prawda strzelił w niej efektownego gola, ale też w ostatniej minucie zmarnował wybitną okazję ledwie kilka metrów przed bramką, a „Gunners” w kiepskim stylu pożegnali się z rozgrywkami zaraz po wyjściu z grupy.

Embed from Getty Images

Sezon 2019/2020, mimo wszystko, mocno podbudował jednak Aubameyanga psychicznie i w ogóle może okazać się w klubie początkiem nowych, lepszych czasów. Zaczęło się od chaotycznej koncepcji Emery’ego, który zupełnie stracił wątek po całkiem obiecującym pierwszym roku pracy na Emirates. Punktem kulminacyjnym staczania się zespołu w otchłań niemocy było niesławne zejście z boiska Granita Xhaki w 61. minucie październikowego starcia Arsenalu z Crystal Palace na własnym boisku (2:2). Szwajcar był wściekły, że mimo roli kapitana drużyny nie po raz pierwszy został przez Emery’ego szybko wezwany do zejścia z murawy, a gwizdy rozgoryczonych kibiców, z reguły niezadowolonych z występów pomocnika, tylko pogorszyły sprawę. Delikatnie mówiąc, Xhaka bez szacunku odniósł się do opaski kapitańskiej i fanów, co, rzecz jasna, nieszczególnie mogło się podobać. Trener wyciągnął odpowiednie konsekwencje i wyznaczył nowego kapitana, Pierre’a-Emericka Aubameyanga.

Nie byłem największym entuzjastą tej decyzji. „Auba” bez wątpienia zawsze był bardzo lubiany przez kolegów z drużyny, wyglądał na luzaka wnoszącego wiele pozytywnej energii do zespołu. Czy jednak stanowił materiał na prawdziwego lidera? Śmiałem w to wątpić. Mikel Arteta, po tym jak został oficjalnie zatrudniony na stanowisku szkoleniowca Arsenalu w grudniu ubiegłego roku, nie zamierzał jednak zmieniać kapitana. A ten, choć nie był w stanie zdziałać w pojedynkę cudów w lidze i LE, pokazał charakter w najstarszych rozgrywkach w historii futbolu – Pucharze Anglii.

Być może i jest to obecnie trofeum mniej prestiżowe niż puchar za zwycięstwo w Premier League, ale dla Arsenalu w zakończonej kampanii miało ono ogromne znaczenie. Droga do niego była nie tylko pierwszą poważną prezentacją idei i trenerskiego potencjału Mikela Artety, ale też imponującym pokazem możliwości Aubameyanga. Gaboński napastnik jest dziś supergwiazdą światowego formatu, zarabia wielkie pieniądze, w swojej drużynie chciałby go każdy. Czemu miałby się szczególnie wysilać w meczach Pucharu Anglii, skoro triumf w tych rozgrywkach nie wiąże się z prestiżem, ani awansem do Ligi Mistrzów? Po co miałby tam harować dla ledwie 8. drużyny ligi? Nie spodziewałem się po nim zbyt wiele, tymczasem „Auba” utarł mi nosa. Jego skupienie na dążeniu do celu i wypełnianiu taktycznych poleceń Artety mocno rzucało się w oczy po powrocie do gry po przerwie spowodowanej rozwojem pandemii koronawirusa. W teoretycznie niemożliwym do wygrania półfinale na Wembley przeciwko Manchesterowi City kapitan „Kanonierów” był nie do zatrzymania i swoimi 2 trafieniami zapewnił drużynie bezcenne zwycięstwo 2:0 nad faworyzowanymi podopiecznymi Pepa Guardioli. Heroiczna walka całego zespołu w obronie i nadzwyczajna skuteczność Aubameyanga najzwyczajniej w świecie mnie wzruszyły. Takiego Arsenalu nie widziałem nigdy.

W finale przeciwko Chelsea Gabończyk znów to zrobił. Choć mecz rozpoczął się dla „Kanonierów” kiepsko (gol Pulisicia już w pierwszej akcji „The Blues”), cała drużyna, z kapitanem na czele, nie dała za wygraną i uparcie dążyła do zwycięstwa. „Auba” niemal w pojedynkę rozmontował wówczas defensywę Chelsea, najpierw wykorzystując w 28. minucie karnego, którego sam wywalczył, a w drugiej połowie z niezwykłą lekkością i opanowaniem myląc w polu karnym Zoumę i strzelając lewą nogą podcinką nad Caballero. Taka skuteczność nie bierze się znikąd. To efekt ciężkiej pracy i ogrania, a przede wszystkim skupienia i determinacji. Zdecydowanie nie są to cechy typowego zabawnego luzaka.

Aubameyang zachwycił formą także w pojedynku z Liverpoolem o Tarczę Wspólnoty (gol i decydujący karny w wygranej serii). Arsenal prowadzony przez Artetę, z „Aubą” w roli kapitana, zdołał dołożyć do klubowej gabloty 2 trofea w mniej niż rok, mimo najgorszego wyniku w lidze od 1995 roku. Nic dziwnego, że w klubie znów zapanowały optymistyczne nastroje. Nieźle układa się też trwające okienko transferowe – „Kanonierzy” za darmo ściągnęli Williana, wygrali wyścig o utalentowanego stopera z Lille, Gabriela Magalhãesa, ich szeregi zasilił nareszcie również kupiony przed rokiem i od razu wypożyczony do Saint-Étienne William Saliba. To jednak negocjacje kontraktowe z Aubameyangiem stały się najistotniejszym punktem tego lata. W jego kontrakcie pozostawał już tylko rok, zatem „Gunners” mieli 3 możliwości: przystać na wysokie żądania płacowe 31-letniego napastnika, sprzedać go za pokaźną kwotę lub pozwolić mu odejść po sezonie 20/21 bez odstępnego.

Była to zatem pewna zagwozdka: co prawda „Auba” w ostatnich latach w największym stopniu stanowił o sile ofensywy Arsenalu, dawał gwarancję wielu goli co sezon i jako kapitan wzniósł 2 trofea, jednakże jest już po trzydziestce i jego ryzyko problemów zdrowotnych wzrasta, a przecież to zawodnik w dużej mierze bazujący na szybkości, którą będzie teraz stopniowo tracił. Pieniądze z jego sprzedaży mogłyby zostać przeznaczone na wzmocnienie choćby środka pola, a o następców nie trzeba by się bardzo martwić – w jego buty spróbowałby wejść Lacazette, a i zdolnej młodzieży na tej pozycji nie brakuje (Nketiah, Martinelli, Balogun). Z drugiej strony, czy sprzedaż zasłużonego już kapitana, największej gwiazdy klubu, nie byłaby przypadkiem jednym wielkim strzałem w stopę? Czy Arsenal Artety również ma być Arsenalem pozwalającym najlepszym piłkarzom odejść, gdy nadal są w świetnej formie? Jak taki sygnał odebraliby zawodnicy zainteresowani transferem do Północnego Londynu? I wreszcie, czy 31 lat to faktycznie tak bardzo zaawansowany wiek jak na sportowca w dzisiejszym świecie? Motoryka 34-letniego Nadala po setkach kontuzji wciąż budzi podziw. 35-letni Ronaldo nadal potrafi uciec obrońcom jak mało kto. Nie wspominając o tym, co wyprawia LeBron James. Jeśli sportowiec po trzydziestce nie odpuszcza sobie na treningach, wie, na których aspektach powinien się skupiać, a zarazem nie przetrenowuje się, jego atrybuty fizyczne mogą pozostać na wysokim poziomie nawet do czterdziestki.

I choć z Artetą u steru „Kanonierzy” mieliby pewnie sporą szansę zbudować silną drużynę bez Aubameyanga, należy otwarcie powiedzieć, że przedłużenie kontraktu z kapitanem, oficjalnie ogłoszone 2 dni temu, to najlepsza możliwa decyzja. Nowa umowa Gabończyka wygasa w 2023 roku. Według doniesień zapewni mu to ponad 350 tys. funtów tygodniowo, co uczyni go najlepiej opłacanym piłkarzem Premier League. Owszem, widać tu pewną analogię do Mesuta Özila. Ostatecznie jednak, zawsze lepiej żałować przedłużenia kontraktu niż sprzedaży. Wolę widzieć przepłacanego Özila w kadrze Arsenalu, ze świadomością, że jeśli okaże się potrzebny, Arteta może zawsze desygnować go do gry, niż chociażby oglądać „niepotrzebnego” w Arsenalu Serge’a Gnabry’ego w koszulce Bayernu, cieszącego się z triumfu w Lidze Mistrzów.

Pierre-Emerick Aubameyang pozostaje zatem idolem tłumów w czerwonej części Północnego Londynu. Nie jest może piłkarzem szczególnie wszechstronnym, brakuje mu kreatywności i pracowitości. Ale instynkt strzelecki i szybkość sprintera czynią z niego tak wysoce zaawansowanego specjalistę od trafiania do siatki, że nawet w dzisiejszym futbolu nie musi martwić się o pozycję rynkową. Zresztą i tak dba o swój repertuar, do którego w Arsenalu dołożył groźniejsze strzały z dystansu i większą dyscyplinę taktyczną. Kibice go kochają, a on stara się być bliżej nich niż którykolwiek inny gwiazdor „Kanonierów”. Chłopaki z AFTV to praktycznie jego kumple. W klubowej szatni dba o dobrą atmosferę, na boisku stanowi o sile ofensywy zespołu. Daje z siebie wszystko w ważnych momentach, nie załamuje się, nawet jeśli czasem zawodzi. Chociaż akurat ostatnio jest bezbłędny. Bądź co bądź, stał się liderem Arsenalu. A że prezentuje to nie zaciętą miną, głośnymi krzykami i twardą grą w odbiorze, lecz swobodą i uśmiechem na ustach, czy czyni go to gorszym rodzajem kapitana?

Dodaj komentarz