Los conquistadores de Europa – futbolowi konkwistadorzy z Sewilli

Zdjęcie główne: flickr.com, Aleksandr Osipov, CC BY-SA 2.0

Kiedyś napisałem, że w futbolowym świecie do rzeczy pewnych należy zejście Arjena Robbena na lewą nogę i zegarmistrzowsko precyzyjny płaski strzał Toniego Kroosa z odległości około 20 metrów. Zapomniałem wówczas, że do tych zjawisk dołączyć powinienem także triumf Sevilli w Lidze Europy… Chyba nikt nie zaprzeczy bowiem, że Andaluzyjczycy przeistoczyli się w istny ekwiwalent Realu Madryt właśnie w rozgrywkach UEFA Europa League. „Los Nervionenses” w ostatnich 15 latach triumfowali w nich aż 6-krotnie (choć pierwsze trzy wiktorie przypadły jeszcze na okres Pucharu UEFA, który w 2009 roku przyjął nazwę Ligi Europy)! Warto także podkreślić, że Sevilli aż trzykrotnie powiodła się sztuka obrony tego prestiżowego trofeum (w latach 2007, 2015 i 2016). Prezydent klubu, José Castro Carmona, który tę funkcję pełni od grudnia 2013 roku, na łamach dziennika As przytoczył anegdotę doskonale ilustrującą hegemonię „Sevillistas” w LE. Kiedy piłkarze z Estadio Ramón Sánchez Pizjuán odbierali medale za drugi lub trzeci (sam Castro nie pamięta dokładnie daty) triumf z rzędu, ówczesny prezydent UEFA, Michel Platini, zadał mu wymowne pytanie: Otra vez?, które swobodnie akurat w tym kontekście moglibyśmy przetłumaczyć na język polski jako „Znowu wy?”. Co sprawia, że fenomen Sevilli na europejskich boiskach trwa w najlepsze? W końcu mało który hiszpański klub przechodzi tak wyraźne rewolucje kadrowe, a mimo to utrzymuje się w czołówce zarówno na Starym Kontynencie, jak i w La Lidze.

Jeżeli porównamy składy Sevilli z finałowych meczów Ligi Europy z 2020 i 2016 roku, odnajdziemy zaledwie jednego gracza, który wystąpił zarówno w decydującej konfrontacji w Bazylei, jak i w Kolonii. Mowa, rzecz jasna, o playmakerze i najbardziej kreatywnym graczu środka pola, Argentyńczyku Éverze Banedze. Z kolei zestawiając ze sobą finały z lat 2014 i 2016, zobaczymy jedynie 3 graczy, którzy zaliczyli oba spotkania: Daniel Carriço, Vitolo oraz Coke. To jasno demonstruje, jak wielkie rewolucje dokonują się na Estadio Sánchez Pizjuán każdego lata. Właściwie co okienko kadra „Sevillistas” zostaje poddana nie tyle delikatnemu liftingowi, co po prostu gruntownym zmianom dotyczącym każdej formacji. Nie inaczej rzecz miała się także przed rozpoczęciem kampanii 2019/2020. Z klubu odeszło zarówno mnóstwo piłkarzy, którzy mimo posiadania bogatego CV nie spełnili oczekiwań (André Silva, Quincy Promes, Luis Muriel, Aleix Vidal), jak i największych gwiazd zespołu (Wissam Ben Yedder do AS Monaco i Pablo Sarabia do PSG).

Niejeden klub po exodusie zawodników na taką skalę załamałby się, tym bardziej że aby uzupełnić luki po wyprzedanych wcale nie szastano wielkimi pieniędzmi. Najdroższym letnim wzmocnieniem w 2019 roku okazał się młody francuski stoper Jules Koundé (25 mln euro), a wraz z nim na Pizjuán zawitali gracze niekradnący pierwszych stron gazet – Diego Carlos (Nantes), Joan Jordán (Eibar), Lucas Ocampos (Marsylia) czy wypożyczony z Realu Madryt Sergio Reguilón. Za najgłośniejsze transfery pod względem piłkarskiego CV należałoby uznać sprowadzenie napastnika Luuka de Jonga z PSV Eindhoven i Fernando z Galatasaray, z tym że obaj gracze pierwszą młodość mają już za sobą, więc ich zakontraktowanie także zakwalifikowano do posunięć dosyć nieoczywistych. Nie zapominajmy też o jednym z moich faworytów, marokańskim portero, Bono, wypożyczonym z Girony. Jak to możliwe, że niemal każdy transfer Sevilli okazał się istnym strzałem w dziesiątkę?

 

Andaluzyjska złota rączka

Embed from Getty Images

Na to pytanie odpowiedź zna chyba tylko jedna osoba, mianowicie dyrektor sportowy andaluzyjskiego klubu, Ramón Rodriguez Verdejo, szerzej znany jako Monchi. Chyba nikt nie polemizowałby ze stwierdzeniem, że to człowiek od lat zdecydowanie najlepszy w swoim fachu. Eks-bramkarz Sevilli wprowadził klub na zupełnie inną orbitę. A prawdopodobnie mało kto pamięta, że ten jeszcze u progu XXI wieku znajdował się w Segunda División! Już na początku swojej pracy Monchi dał się poznać jako ekspert, którego każdy transfer zamienia się w złoto. To przecież on odkrył takich graczy jak Jesús Navas, Dani Alves, Sergio Ramos, tragicznie zmarły Antonio Puerta, Seydou Keita, Adriano czy Ivan Rakitić. Należał do prekursorów w kwestii nowoczesnego skautingu, tworząc sieć złożoną z ponad 700 skautów, którzy jako jedni z pierwszych w Europie w dużym stopniu otwarli się na rynek południowoamerykański (z Brazylii do stolicy Andaluzji trafili choćby wspomniani Alves, Adriano oraz Julio Baptista). Każdy z graczy ściągniętych nawet z ligi brazylijskiej, gdzie na sferę taktyczną nie kładzie się aż tak ogromnego nacisku jak na Starym Kontynencie, z miejsca sprawdził się w jednej z najmocniejszych lig europejskich.

W roku 2017 drogi Monchiego i Sevilli chwilowo się rozeszły, a Hiszpan postanowił spróbować sił w Romie, choć tej krótkiej, bo trwającej niecałe 2 lata, przygody nie wspomina zapewne zbyt dobrze. W Wiecznym Mieście nie udało mu się załatać dziur po odejściu kluczowych graczy – Mo Salaha, Alissona czy Radjy Nainggolana. Do stolicy zawitali piłkarze, którzy w żadnej formacji nie błyszczeli jak ich poprzednicy. Młokosi pokroju Justina Kluiverta, a także weterani, Steven N’Zonzi czy Javier Pastore, zupełnie nie sprawdzili się w koncepcji nowego dyrektora sportowego, a Roma zaliczyła mizerny sezon, w Lidze Mistrzów odpadając z przeciętnym Porto już w 1/8 finału oraz kończąc zmagania ligowe dopiero na 6. lokacie. W marcu 2019 roku Monchi rozwiązał kontrakt z rzymskim klubem i zaledwie kilka dni po owym zdarzeniu wrócił na stare śmieci. Transfery, jakie wymieniłem już na początku, wydawały się zgoła ryzykowne, ale tym razem 52-latek odzyskał swój złoty dotyk!

Hiszpan i jego współpracownicy fenomenalnie przeanalizowali rynek francuski i ściągnęli na Pizjuán stoperów Julesa Koundé i Diego Carlosa. Chyba nikt nie postawiłby złamanego grosza, że młody Francuz mający za sobą ledwie półtora sezonu w Ligue 1, a także występujący uprzednio w bardzo przeciętnym Nantes Carlos z miejsca utworzą jedną z lepszych par środkowych obrońców w Europie! Sevilla ze swoim eksperymentalnym zestawieniem stoperów w mgnieniu oka zbudowała jedną z najsolidniejszych defensyw w Europie. W La Lidze jej bramkarze wyciągali piłkę z siatki zaledwie 34 razy (mniej bramek traciły tylko stołeczne ekipy Realu i Atlético, a w elitarnym gronie 5 najmocniejszych lig kontynentu Andaluzyjczycy uplasowali się na 5. lokacie), a w drodze po triumf w Lidze Europy na 12 gier aż 7 kończyło się czystym kontem „Los Nervionenses”. Z kolei jeżeli weźmiemy pod uwagę wszystkie rozgrywki, podopieczni Julena Lopeteguiego zachowali zdecydowanie najwięcej czystych kont ze wszystkich hiszpańskich ekip – aż 27 (na 54 rozegrane spotkania)!

O nieprzeciętnym talencie, timingu w wykonywaniu wślizgów i opanowaniu w rozegraniu Diego Carlosa wspominałem już w tekście podsumowującym sezon 2019-2020 w La Lidze, natomiast na uwagę zasługuje również postawa młodziutkiego Koundé. Francuz z miejsca stał się kluczową postacią bloku defensywnego, cechując się ogromną pewnością siebie. Nie tylko świetnie wywiązywał się ze swoich podstawowych obowiązków, ale niejednokrotnie demonstrował swoje nienaganne wyszkolenie techniczne, doskonałe wyczucie dystansu względem przeciwnika i, co najważniejsze, nie bał się odważnych wypadów z piłką z własnej połowy w stylu Dayota Upamecano. To niespotykane, że w tak młodym wieku można cechować się takim spokojem i nie obawiać się pressingu rywala!

Świetne statystyki defensywne to jednak nie tylko zasługa duetu stoperów. Przez większość sezonu między słupkami doskonale spisywał się Czech Tomáš Vaclík (autor 14 ligowych czystych kont), ale dla mnie cichym bohaterem Sevilli bez cienia wątpliwości został rezerwowy bramkarz Bono, wypożyczony z drugoligowej Girony. Na jego fenomenalny refleks, ale i nadzwyczajny spokój w bramce zwróciłem uwagę już w sezonie 2017/2018, kiedy to Girona Pablo Machina zadziwiała całą Hiszpanię! Jego tegoroczne statystyki również zwalają z nóg. W zaledwie 17 grach uzbierał aż 12 czystych kont, jednak to Europa League stanowiła dla niego istne tour de force. W konfrontacji z Wolverhamptonem obronił rzut karny Raúla Jiméneza, a w półfinale z Manchesterem United raz po raz zatrzymywał młode gwiazdy „Czerwonych Diabłów”, Marcusa Rashforda, Masona Greenwooda czy Anthony’ego Martiala, i to w sytuacjach sam na sam! Teraz przed trenerem Lopeteguim spora zagwozdka, bowiem po wykupieniu marokańskiego bramkarza Julen Lopetegui między słupkami ma istny kłopot bogactwa. Ja jednak w nadchodzącym sezonie bez wahania postawiłbym na Marokańczyka jako numer 1 w bramce.

Intensywności i agresji w drugiej linii 4. drużynie Hiszpanii ubiegłego sezonu dodawał z kolei Fernando, piłkarz, który dla mnie nie istniał w zasadzie już od ponad 3 lat. Wydawało się, że kierunek turecki, jaki obrał w 2017 roku stanowić będzie synonim sportowej emerytury dla 33-letniego Brazylijczyka, ale Monchi po raz kolejny zaryzykował i postanowił ściągnąć do stolicy Andaluzji zadaniowca, którego doświadczenie zapewni więcej swobody bardziej kreatywnym pomocnikom – Joanowi Jordánowi i Éverowi Banedze. I tak oto Fernando z miejsca stał się, według mnie, drugim najlepszym defensywnym pomocnikiem w lidze, w kluczowej statystyce odbiorów ustępując jedynie Casemiro. Co prawda Brazylijczyk obejrzał aż 13 żółtych kartek (i ani jednej czerwonej), ale często swoimi faulami pomagał zespołowi powstrzymywać szybkie ataki przeciwnika i z roli klasycznego destroyera wywiązywał się znakomicie.

Jeżeli chodzi o piłkarzy stricte ofensywnych, kolejnym niezwykle udanym zakupem okazał się Argentyńczyk Lucas Ocampos, który został najlepszym strzelcem Sevilli z 17 golami na koncie na wszystkich frontach. Irytować mogła jego przesadna maniera zbyt częstego wchodzenia w drybling. 26-latek uplasował się bowiem na samym szczycie klasyfikacji zawodników najczęściej tracących piłkę po solowych rajdach w La Lidze, jednak z drugiej strony znajdziemy go na 5. miejscu w rubryce dot. udanych prób indywidualnych akcji. Mimo wszystko posiadanie w swoich szeregach gracza, który w ten sposób lubi łamać schematy, zawsze przydaje się w ważnych meczach, kiedy drużynie nie klei się gra zespołowa.

Przez cały sezon słowa krytyki padały z kolei pod adresem nowej 9-tki Sevilli, doświadczonego Holendra Luuka de Jonga. Futbolista z kraju tulipanów do tej pory miał przypiętą łatkę gracza, który kompletnie zawodzi w topowych europejskich ligach, błyszcząc tylko w rodzimej Eredivisie (gdzie został nawet królem strzelców w sezonie 2018/2019). W barwach Borussii Mönchengladbach rosły reprezentant „Oranje” w 36 ligowych meczach uzbierał ledwie 6 trafień, a w angielskiej Premier League przywdziewając trykot Newcastle United ani razu nie znalazł drogi do siatki. Liczby nie broniły 30-letniego snajpera (6 goli w La Lidze, 10 we wszystkich rozgrywkach) również i w barwach jednokrotnych czempionów Hiszpanii. Tyle że bramki, które zaaplikował rywalom de Jong okazały się dla „Blanquirrojos” na wagę złota! Najpierw w 78. minucie meczu półfinałowego z Manchesterem United przesądził on o awansie Sevilli do finału, aby następnie w nim ugodzić dwukrotnie Inter Mediolan, za każdym razem robiąc użytek ze swojego słusznego wzrostu (188 cm)!

Poza tym, często rozliczając napastnika z jego podstawowych obowiązków, do jakich należy, rzecz jasna, zdobywanie bramek, zapominamy o innych ważnych aspektach jego gry, dających mnóstwo korzyści drużynie. De Jong w barwach Sevilli stał się ekwiwalentem Oliviera Giroud w reprezentacji Francji, wygrywając mnóstwo pojedynków w powietrzu, pracowicie zastawiając piłkę i doskonale radząc sobie w grze tyłem do bramki. Dzięki tym cechom i ściąganiu na siebie obrońców rywali gwarantował także więcej miejsca Lucasowi Ocamposowi, którego tak równa dyspozycja nie stałaby się faktem, gdyby nie boiskowa inteligencja Holendra. Czy de Jong to napastnik na lata dla Sevilli? Przez wzgląd na mało imponującą skuteczność to raczej wątpliwe, choć inne cechy w dużym stopniu rekompensują jego braki w piłkarskim emploi i zapewne taki zadaniowiec może jeszcze napsuć krwi niejednemu rywalowi andaluzyjskiej ekipy.

 

Odrodzenie Lopeteguiego

Nie oszukujmy się, sukces Sevilla zawdzięcza głównie Monchiemu, który nie tylko przeprowadził idealną dla klubu rewolucję kadrową, ale też wykazał się niezwykłą odwagą, stawiając na trenera na Półwyspie Iberyjskim stygmatyzowanego jako narodowy zdrajca. Tuż przed mundialem w Rosji, kiedy Julen Lopetegui piastował jeszcze stanowisko selekcjonera „La Rojy”, wyciekły ustalenia kontraktu, jaki 52-letni wówczas menedżer podpisał z Realem Madryt. Ogromna nieodpowiedzialność i przekreślenie dwuletniego projektu budowania zespołu na największą imprezę globu odbiły się w Hiszpanii szerokim echem. Zwłaszcza że narodowa kadra pod wodzą Lopeteguiego spisywała się wyśmienicie, suchą stopą przechodząc przez eliminacje z bilansem bramkowym 36:3, a także na 3 miesiące przed początkiem mistrzostw świata gromiąc Argentynę aż 6:1! Do dziś możemy zastanawiać się jedynie, jaki wynik osiągnęliby Hiszpanie, gdyby nie zamieszanie i w konsekwencji zwolnienie trenera tuż przed startem rosyjskiego czempionatu… Czarę goryczy w przypadku eks-selekcjonera przelały także fatalne wyniki osiągane przez Real Madryt za jego niezwykle krótkiej, bo trwającej ledwie 3 miesiące, kadencji. „Królewscy” z europejskich hegemonów przeobrazili się w średniej jakości drużynę La Ligi. Podczas rządów Lopeteguiego, „Los Merengues” doznali kompromitujących porażek z Sevillą (0:3), Barceloną (1:5), nie wspominając o klęskach z Deportivo Alavés czy Levante na Estadio Santiago Bernabéu. A wszystko zaczęło się od kiepskiego debiutu, w którym drużyna Lopeteugiego poległa w prestiżowej konfrontacji o Superpuchar Europy z Atlético (2:4 po dogrywce). Powiedzmy sobie jasno, że mało który dyrektor sportowy na świecie zdecydowałby się na zatrudnienie szkoleniowca znajdującego się na tak poważnym zakręcie swojej kariery – nie tylko jeżeli chodzi o aspekt trenerski, ale i ten moralny.

Embed from Getty Images

Tymczasem Bask wyrósł na bezapelacyjnie najlepszego hiszpańskiego szkoleniowca sezonu! Jego sukces nie odnosi się tylko do doskonałego wkomponowania nowych elementów układanki. Wprawnym manewrem było też chociażby wystawianie Jesúsa Navasa na prawej stronie obrony. Co prawda 35-latek występował na tej pozycji, ale w ustawieniu 3-5-2, jakie Sevilla preferowała jeszcze w kampanii 2018/2019. Navas rewelacyjnie sprawdził się także w 4-osobowym bloku obronnym, pokazując wszechstronność, doskonale łącząc wypady ofensywne (najwięcej celnych dośrodkowań w La Lidze oraz 7 asyst) z błyskawicznymi powrotami. Nic dziwnego, że reprezentant „La Rojy” tak dobrze prezentował się również w kwartecie defensorów, bowiem na początku kariery, mimo że formalnie występował jako skrzydłowy, często musiał asekurować Daniego Alvesa, który nieraz znaczną większość spotkań spędzał na połowie rywala.

Wracając do osoby szkoleniowca „Sevillistas”, Julen Lopetegui zbudował według mnie zespół, który najbardziej ze wszystkich hiszpańskich drużyn przystosował się do warunków i trendów panujących w europejskich pucharach. Obserwując ostatnią dominację niemieckiej szkoły, można dojść do wniosku, że aktualnie żyjemy w czasach, w jakich nie liczy się już tak bardzo nabijanie kosmicznej ilości podań i jak najdłuższa kontrola nad piłką, zwalnianie akcji po jej przechwycie i mozolne budowanie gry w ataku pozycyjnym. W gestii najlepszych drużyn Starego Kontynentu leży natomiast często jak najszybsze przedostanie się pod bramkę rywala, błyskawiczna organizacja w kontratakach, niejednokrotnie w akompaniamencie tłamszącego gegenpressingu, a zawsze w elastycznych ramach taktycznych pozwalających na płynne zmiany strategii. Jeszcze wyraźniej stawia się także na solidne przygotowanie fizyczne, czego zabrakło niektórym hiszpańskim ekipom (zwłaszcza Barcelonie, która w starciu z Bayernem przegrywała walkę niemal o każdą stykową piłkę). Obserwując metamorfozę „Los Nervionenses” nie da się przejść obojętnie nie tylko obok znakomitej dyspozycji fizycznej, ale przede wszystkim wszechstronności taktycznej. Sevilla zasłynęła nie tylko ze szczelnego zaryglowania własnej bramki, ale i świetnie czuła się zarówno atakując skrzydłami (aż 15 asyst ofensywnie usposobionych bocznych defensorów, Navasa i Reguilóna, którego niestety na Pizjuan w przyszłej kampanii nie zobaczymy), jak i dominując w środku pola, dzięki umiejętnościom gry w destrukcji Fernando oraz posiadaniu doświadczonego playmakera w osobie Évera Banegi.

Embed from Getty Images

Argentyńczyk został drugim najlepszym asystentem UEFA Europa League, a licząc mecze we wszystkich rozgrywkach, po idealnych dograniach reprezentanta „Albicelestes” jego koledzy aż 11-krotnie znajdowali drogę do siatki. Oprócz liczb wnosił on także do drużyny odważne decyzje w kreowaniu, regulowanie tempa gry w ataku pozycyjnym czy w końcu fenomenalne passy między liniami, które stwarzały Hiszpanom większą swobodę i przestrzenie w ofensywie. Wielka szkoda, że już w wieku 32 lat Banega skusił się na katarskie pieniądze w Al-Shabab i prawdopodobnie nie zobaczymy go już na Starym Kontynencie.

Nie mam wątpliwości, że Julen Lopetegui odbudował swoją markę nie tylko na Półwyspie Iberyjskim, ale i w Europie. To aktualnie bardzo mocny kandydat do nagrody Trenera Roku FIFA, a jego łzy po finałowym zwycięstwie z Interem uczą, że czasami warto dać człowiekowi drugą szansę!

 

Czeka ich nagroda

Monachijski Bayern to aktualnie bez wątpienia najlepsza drużyna globu. Świeżo upieczeni zdobywcy kontynentalnego trypletu łączą w sobie wszystkie charakterystyki nowoczesnego futbolu, które dopracowali wręcz do perfekcji. Ruchliwość, płynność w wymienianiu pozycji w ataku, błyskawiczne przejścia w kontrach czy doskonała gra skrzydłowych potrafiących zarówno dośrodkować spod linii bocznej, jak i dynamicznie zejść do środka, to dla Bawarczyków chleb powszedni. Docenić należy fakt, że ten piłkarski potwór zrodził się dopiero w trakcie sezonu – na najlepszego lewego obrońcę planety wyrósł rewelacyjny kanadyjski nastolatek Alphonso Davies (imponujący zarówno bezkompromisowymi rajdami, jak i zaskakującą na jego wiek odpowiedzialnością taktyczną), w fizyczną maszynę po przerwie w rozgrywkach przemienił się Leon Goretzka, a niechciany niegdyś w Arsenalu Serge Gnabry w moim przekonaniu to dziś najbardziej zabójczy skrzydłowy świata. Tym bardziej zacieram zatem ręce na okoliczność Superpucharu Europy, w którym „Die Roten” zmierzą się właśnie z Sevillą!

Embed from Getty Images

Nie ukrywam, że zawsze z wielkimi wypiekami na twarzy oczekuję na pierwszy gwizdek w konfrontacji o to trofeum. Stanowi ona moment niezwykle podniosły i prestiżowy, bowiem otwiera i jakoby zapowiada sezon w europejskich pucharach. Mam wrażenie, że w tym roku będziemy mieli okazję podziwiać jedną z najciekawszych i najbardziej zasłużonych batalii o UEFA Super Cup. Batalii dwóch zdrowych przedsiębiorstw, które już od lat utrzymują się w europejskiej czołówce. Bawarczycy to najbardziej utytułowany klub w XXI wieku (aż 40 trofeów), ale i Sevilla stanowi instytucję mierzącą nie tylko w prezentowanie pięknego futbolu i kultywowanie filozofii taniego kupowania i znacznie droższego sprzedawania. Reprezentowanie barw Sevilli oznacza walkę o laury, których to klub uzbierał już 11 w ciągu ostatnich dwóch dekad. Tak imponujący wynik należy niezwykle docenić, zwłaszcza w erze supremacji duopolu barcelońsko-madryckiego i przy obecnej konkurencji w Europie.

Jeśli chodzi stricte o Superpuchar Europy, „Palanganas” wystąpią w nim już po raz 6. w obecnym stuleciu. Do tej pory odnieśli w nim tylko 1 triumf, w 2006 roku gromiąc Barcelonę Franka Rijkaarda 3:0, a furorę zrobił wówczas nie tylko fenomenalny Malijczyk Frédéric Kanouté, ale i Antonio Puerta, który zaledwie rok po wiktorii w Monte Carlo zmarł na atak serca w trakcie meczu z Getafe. Mimo porażek w pozostałych czterech próbach „Sevillistas” stworzyli kilka niezapomnianych widowisk! W 2015 roku heroicznie odrobili 3-bramkową stratę również w meczu z Barceloną, lecz tym razem minimalnie ulegli Katalończykom po dogrywce 4:5! Tamto spotkanie swobodnie możemy nazwać najlepszym Superpucharem Europy w XXI wieku!

Rok później Sevilla wyreżyserowała kolejny thriller ze swoim udziałem, a jej oponentem był tym razem Real Madryt. Do 93. minuty Andaluzyjczycy prowadzili 2:1, lecz z opresji „Królewskich” uratował nikt inny jak Sergio Ramos. Kiedy z kolei zanosiło się na serię jedenastek, na minutę przed końcem dodatkowego czasu gry solowym popisem błysnął Dani Carvajal, który przebiegł z piłką kilkadziesiąt metrów, jak w masło wszedł w szesnastkę rywala i szpicem buta pokonał bezradnego Sergio Rico.

Okienko transferowe w stolicy Andaluzji stało w tym roku pod znakiem kilku niezwykle ciekawych wzmocnień, które w moim przekonaniu nie tylko uzupełnią kadrę, ale i dodadzą drużynie sporo jakości. Na Pizjuán zawitają bowiem choćby wykupiony z Milanu Suso, wracający na stare śmieci Ivan Rakitić czy w końcu nieprzeciętnie utalentowany pomocnik Oscar Rodriguez, który w barwach Leganès imponował w kreowaniu ataków i egzekwowaniu rzutów wolnych (4 trafienia bezpośrednio po tego rodzaju stałych fragmentach gry, łącznie 9 bramek w sezonie 2019/2020). Z kolei zadanie zastąpienia Sergio Reguilóna przypadnie byłemu lewemu defensorowi Sportingu Lizbona, 28-letniemu Argentyńczykowi Marcosowi Acuñi. W barwach Albicelestes uzbierał on już 27 spotkań, więc czynnik doświadczenia bez cienia wątpliwości działa na jego korzyść. Ciekawe zatem, czy trener z marszu już w meczu o Superpuchar UEFA postawi na nowych zawodników, a przypomnijmy, że to starcie stanowić będzie inaugurację sezonu dla „Sevillistas”.

Embed from Getty Images

Bawarczycy również mają niezwykle dramatyczną historię udziałów w tych rozgrywkach. W 2001 roku, mimo zażartej pogoni za Liverpoolem od stanu 0:3, ulegli drużynie „The Reds” zaledwie jednym golem, a 12 lat później w Pradze w ostatniej akcji meczu z Chelsea doprowadzili do serii rzutów karnych, którą następnie wygrali! Biorąc pod uwagę dziedzictwo obu drużyn, a także ich aktualną dyspozycję, jestem pewien, że 24 września na stadionie w Budapeszcie zostaniemy świadkami kolejnej złotej karty zapisanej w historii europejskiej piłki nożnej! Ze względu na zamiłowanie do hiszpańskiego futbolu, ale i obowiązek patriotyczny po stronie bawarskiej, nie mam zamiaru wspierać żadnej ze stron, a jedynie rozkoszować się, mam nadzieję, wybornym spektaklem!

Dodaj komentarz