NFS#5: Herosi współczesnej mitologii greckiej

Zdjęcie główne: flickr.com, Jarrett Campbell, CC BY 2.0

Ktoś mógłby mi zarzucić, że nie mam prawa pamiętać praktycznie niczego z Euro 2004. To prawda. Do niedawna moim jedynym wspomnieniem z portugalskiego turnieju był wyjazd do Strasbourga, kiedy to wraz z rodzicami odwiedziliśmy mojego wujka. W radiu słuchaliśmy relacji z wielkiego finału pomiędzy gospodarzami a sensacyjnymi Grekami, a po końcowym gwizdku mój tata zachodził w głowę, jakim cudem tak uboga piłkarsko nacja sięgnęła po złoty medal. Jako 8-latek nie obejrzałem choćby minuty tego jakże wspaniałego przedsięwzięcia, a w moim słowniku nie figurował jeszcze wyraz „futbol”. Kto powiedział jednak, że nie można nadrobić zaległości? Odziany w świeżo zakupiony na eBayu wyjazdowy trykot Hellady nie udawałem wprawdzie Greka, ale poczułem się jak on, spędzając niemal 600 minut z piłkarzami z południowego krańca Półwyspu Bałkańskiego i stając się nie tylko świadkiem ich drogi do napisania najpiękniejszej historii w XXI-wiecznym reprezentacyjnym futbolu, ale też kibicem numer 1 drużyny Otto Rehhagela!

Zanim jednak zabrałem się za uważne śledzenie meczów mistrzów Europy, obejrzałem także znakomity dokument „King Otto”, dostępny na platformie Viaplay, który stał się poniekąd inspiracją do napisania tego tekstu. Tekstu, do którego zasiadam dziś przepełniony niemałą ekscytacją, mimo że opisywane przeze mnie wydarzenia miały miejsce niemal dwie dekady temu, kiedy to stanowisko prezydenta Polski piastował Aleksander Kwaśniewski, nasz kraj dopiero co stał się członkiem Unii Europejskiej, a czołowe miejsca list przebojów okupowały hity takie jak „Dragostea Din Tei” „Trick Me” czy „Call On Me”. Niemal zapomniałbym, że swoje debiutanckie albumy wydawali między innymi The Killers, Franz Ferdinand i Arcade Fire! Na wspomnienie tych czasów przechodzi mnie rzecz jasna pozytywny dreszcz emocji, choć 17 lat później pamiętam jedynie pojedyncze migawki z tego jakże szalonego dla piłki nożnej roku. Dość już jednak o mnie. Wsiadamy do piłkarskiego wehikułu czasu, aby przedstawić historię herosów współczesnej mitologii greckiej, którzy dziś swobodnie mogliby zasiąść na Olimpie tuż obok samego Zeusa!

Futbol i Hellada czyli mariaż pozornie niemożliwy

Z czym kojarzy bądź kojarzyła Wam się Hellada? Zapewne z mitologią, kolebką cywilizacji zachodniej, narodzinami demokracji, filozofii, saganakami (wybornym smażonym serem, polecam spróbować!) czy fetą. Jeśli chodzi o sport, być może jeszcze z igrzyskami olimpijskimi. Ale na pewno nie z futbolem. Nic w tym dziwnego. Do 2004 roku potomkowie Hellenów zakwalifikowali się bowiem jedynie na dwie wielkie imprezy. W 1980 roku zadebiutowali w mistrzostwach Europy we Włoszech, a 14 lat później na mundialu w Stanach Zjednoczonych. Z obu tych wydarzeń pozytywnych wspomnień jednak nie przywieźli. Dość powiedzieć, że łącznie w 6 spotkaniach uciułali zaledwie jedno oczko, z bilansem bramkowym 1:14! Grecką defensywę masakrowali między innymi Gabriel Batistuta, Diego Maradona, Christo Stoiczkow czy Antonín Panenka. Na piłkarskiej mapie świata sąsiedzi Turków znajdowali się na absolutnych jej peryferiach.

Wkraczając w XXI wiek, sytuacja przedstawiała się zresztą podobnie. Aby zdać sobie sprawę z miejscowego stanu rzeczy, najlepiej posłuchać ludzi, którzy znajdowali się w samym centrum wydarzeń. Mówi Vassilis Gagatsis, ówczesny prezes Greckiego Związku Piłki Nożnej:

Kiedy obejmowałem stanowisko prezesa, narodowa drużyna przypominała istny cyrk. Nie posiadała własnego centrum treningowego, musiała błagać lokalne kluby, aby te udostępniły jej swoje boiska.

Gracze początek nowego tysiąclecia także wspominają jako okres wyjątkowo chudy. Giourkas Seitaridis w filmie „King Otto” stwierdził, że grecki futbol z roku na rok stawał się coraz gorszy, a zarówno w kraju jak i związku każdy robił to, co chciał. Sytuację porównał nawet do zorganizowanej anarchii. Podobnego zdania był choćby Giorgos Karagounis, mówiący, iż tamtejsza piłka nożna w ogóle się nie rozwijała. Rzeczony Gagatsis pragnął jednak za wszelką cenę odwrócić złą kartę. Chciał także całkowicie odmienić grecką mentalność i zaprzeczyć tym samym pejoratywnym stereotypom, jakie krążyły o Helladzie już od paru ładnych lat. Zaczął więc od poszukiwań trenera…

Ot(t)o i on!

Nie mogłem znieść tego, że zespół zmierza w takim kierunku. Dlatego chciałem zatrudnić Otto Rehhagela, ponieważ myślałem, że jako Niemiec będzie w stanie wprowadzić dyscyplinę, czyli cechę, której nam, Grekom, brakuje. Przecież lubimy przesiadywać całymi nocami, żyć jakby świat w ogóle nie istniał i nas nie obchodził. Lubimy odkładać w czasie obowiązki, nawet gdy możemy je spełnić znacznie wcześniej.

Powyższe słowa prezesa lokalnego związku jasno dowodzą, że ten traktował narodowy zespół niezwykle poważnie. Widział w nim coś więcej niż jedynie grupę ludzi biegających za futbolówką i chcących wtłoczyć ją do bramki. Uznawał go (zresztą podobnie jak niedługo zatrudniony selekcjoner) za swoistego reprezentanta całego społeczeństwa. A kadra absolutnie nie dawała podstaw ku jakiemukolwiek optymizmowi. Gracze nie chcieli dołączać do narodowego zespołu. Nie byli w ogóle zmotywowani. Nie pałali miłością do narodowej flagi – tak pokrótce zobrazował panujący w 2001 roku stan rzeczy Gagatsis. Aby od podstaw rozpocząć żmudny proces odbudowy greckiego futbolu, postanowił zatem skontaktować się z człowiekiem, który powszechnie uchodził za cudotwórcę…

Embed from Getty Images

Otto Rehhagel urodził się w 1938 roku w Essen, wiadomo więc, w jakim kontekście kulturowym dorastał. Można śmiało określić go mianem dziecka wojny, bowiem w wieku zaledwie 5 lat doświadczył nalotów bombowych na swoje miasto. W 1945 roku, kiedy zakończył się największy konflikt zbrojny w dziejach ludzkości, bardzo chciał się stamtąd wyrwać i zapomnieć o traumie, jaką przeżył w dzieciństwie. Choć ze swoją niezwykle plastyczną twarzą swobodnie mógłby zostać gwiazdą niemieckiego ekspresjonizmu, obrał inny kierunek o nazwie „futbol”. Jak sam twierdzi, wojna w dużej mierze ukształtowała jego charakter, a także boiskową postawę. Jako profesjonalny piłkarz nie zrobił wprawdzie oszałamiającej kariery, reprezentując między innymi berlińską Herthę oraz Kaiserslautern, ale szybko zyskał reputację twardego i nieustępliwego obrońcy. Błyskawicznie stało się jednak jasne, że to materiał na doprawdy wytrawnego menedżera i stratega.

Już w 1980 roku z Fortuną Düsseldorf wywalczył Puchar Niemiec, ale prawdziwa fala sukcesów przyszła dopiero w latach 90. Najpierw jako szkoleniowiec Werderu Brema wywalczył dwa tytuły mistrza kraju (1988 i 1993), dokładając do tego także dwa triumfy w DFB Pokal (1991 i 1994), 3 krajowe Superpuchary oraz przede wszystkim, jeden z zaledwie dwóch w historii bremeńskiego klubu europejskich skalpów w postaci Pucharu Zdobywców Pucharów (1992). Jeżeli myślicie, że to największe osiągnięcia trenerskie w jego arsenale, jesteście jednak w błędzie. Prawdziwy szok kibice Bundesligi przeżyli dopiero w latach 1996-1998. Rehhagel wrócił do klubu, który reprezentował jako piłkarz (FC Kaiserslautern) i rok po roku doprowadził go do wiktorii najpierw w 2. Bundeslidze, a następnie już na najwyższym poziomie rozgrywkowym! Do dziś mistrzostwa Niemiec w roli beniaminka nie zdobyła żadna drużyna, co tylko potęguję ogromną skalę osiągnięcia, jakie stało się udziałem słynnej ekipy Die Roten Teufel, między innymi z młodziutkim Michaelem Ballackiem w składzie.

Wyzwanie w postaci przejęcia greckiej drużyny narodowej zapowiadało się jednak na zadanie karkołomne, nawet dla bądź co bądź tak doświadczonego menedżera. Po pierwsze Rehhagel nie pracował nigdy za granicą, a co gorsza nie znał jeszcze specyfiki zawodu selekcjonera, który, jak doskonale wiadomo, znacznie różni się od klubowej codzienności. Kiedy 63-latek odebrał telefon od tamtejszego związku futbolowego, na początku bardzo się wahał.

Oczywiście wiedziałem, że Grecja nie szczyci się imponującym statusem w świecie piłki nożnej. Byłem już starszy i nigdy wcześniej nie prowadziłem żadnej reprezentacji.

Był także świadomy bariery językowej, jaka dzieliłaby go od jego potencjalnych podopiecznych. A ci nie mieli o sobie zbyt wysokiego mniemania. Lewy defensor Takis Fyssas bez ogródek stwierdził, że Grecja nie produkowała dobrych graczy, którzy graliby w czołowych klubach europejskich. Nie prezentowała także futbolu atrakcyjnego. Z kolei bramkarz Antonios Nikopolidis dodał:

Nie łudźmy się. Bardzo mało osób było zaangażowanych w narodowy zespół.

Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że to po prostu nie mogło się udać. Jednak Rehhagel wiedział już co znaczy osiągnąć sukces, którego nikt się nie spodziewa i podjął się wyzwania…

Fatalne historycznego początki

Każdy kibic futbolu wie, że nawet największe sukcesy rodzą się w bólach. Na swoje pierwsze trofeum w roli trenera Manchesteru United Sir Alex Ferguson czekał 4 długie lata, a Claudio Ranieri, zanim dokonał cudu w Leicesterze, przeżył wcześniej pasmo wielu upokorzeń. Rehhagel wkraczając w nową rzeczywistość zapewne bardzo dobrze zdawał sobie sprawę, że na efekty jego pracy należy poczekać. Nie spodziewał się jednak, z jak niskiego pułapu będzie musiał wystartować…

Jego debiut przypadł na wyjazdową konfrontację z Finlandią w ramach eliminacji Mistrzostw Świata 2002. Ethniki i tak nie mieli już żadnych szans na awans, ale mogli w znacznym stopniu poprawić swoje nastroje. Tymczasem po starciu w Helsinkach ręce opadłyby chyba nawet największemu optymiście… Jari Litmanen i spółką zmietli z powierzchni ziemi bezradnych gości, pokonując ich aż 5:1! 4 gole gospodarze zdobyli już w pierwszej połowie. Po tamtej kompromitacji w kraju zaczęły podnosić się głosy o rychłym zwolnieniu selekcjonera już po jego pierwszym spotkaniu, jednak na konferencji prasowej prezes federacji jasno zadeklarował, że nawet w przypadku złych rezultatów ma on pełne wsparcie związku. Gagatsis twardo postawił zatem na długofalowy projekt, którego twarzą miał stać się właśnie Niemiec.

Willa w Atenach i kluczowa zmiana w sztabie

Szybko jednak okazało się, że zaangażowanie Rehhagela w prowadzenie narodowej kadry można by podać w wątpliwość. Selekcjoner na co dzień nie przebywał bowiem w Helladzie, nie interesował się zbytnio funkcjonowaniem związku, a wynajęta specjalnie dla niego willa w stolicy kraju świeciła pustkami. Pikanterii całej sprawie dodawała jeszcze bariera językowa, a także znacznie różniące się od siebie kultury Grecji oraz Niemiec. Wtedy do akcji wkroczył Ioannis Topalidis – osoba, która bez cienia wątpliwości odegrała kluczową rolę w rozwoju dalszej historii. Pracujący jako skaut w Hercie Berlin Grek był zszokowany telefonem od samego selekcjonera.

Ktoś dzwoni do mnie i mówi mi, że z tej strony Otto Rehhagel. Myślałem, że to kawał, ponieważ czasami żartowałem do moich przyjaciół, że pewnego dnia poprowadzę kadrę. Na szczęście w porę się opanowałem. Potrzebował Greka, który władałby językiem niemieckim. Jestem Grekiem, ale wychowanym w Niemczech. Myślę, że dlatego byłem idealnie skrojony pod tę pracę. Byłem także dobrze zaznajomiony z obydwoma kulturami.

Topalidis stał się zatem asystentem Rehhagela, ale także przede wszystkim tłumaczem jego przekazu. Biorąc pod uwagę kontekst kulturowy, wiedział, że do Greków nie można mówić w sposób tak dosadny i bezpośredni jak czynił to Niemiec, zatem często robił to bardziej opisowo czy subtelnie. Jak się okazało, na efekty kooperacji obu panów nie trzeba było długo czekać!

Mit założycielski na Old Trafford

Każda reprezentacja w swojej historii potrzebuje przełomowego meczu, który wyznacza kierunek na kolejne lata. W przypadku Biało-Czerwonych Adama Nawałki był to warszawski triumf nad Niemcami (2:0), a Hiszpanie na drodze do 4-letniej hegemonii musieli po drodze wygrać niezwykle ciężki bój z niewygodną Italią podczas Euro 2008, zakończony wiktorią dopiero po serii jedenastek. Po fatalnym debiucie Rehhagela Grecja na zakończenie nieudanych eliminacji MŚ jechała jak na ścięcie do Manchesteru, a w rolę kata miała wcielić się reprezentacja Anglii, w której brylowali wówczas Gary Neville, Rio Ferdinand, Paul Scholes, kapitan David Beckham czy młodzi gniewni Steven Gerrard i Ashley Cole. Synowie Albionu w teorii powinni bez problemu przypieczętować awans do finałów. Tymczasem w 90 minucie na zegarze wynik wskazywał na prowadzenie przyjezdnych 2:1!

Mimo zarówno optycznej jak i indywidualnej przewagi faworytów, goście potrafili bardzo umiejętnie odgryzać się w kontratakach i po trafieniach żółtodzioba Angelosa Charisteasa i bardziej doświadczonego Demisa Nikolaidisa utrzymywali niezwykle korzystny dla siebie wynik. Podopieczni Svena-Görana Erikssona nie stanowili wówczas kolektywu, a o ich ofensywnym obliczu decydowały w zasadzie jedynie przebłyski geniuszu Davida Beckhama. Gdy wydawało się, że wyspiarze na ostatniej prostej wypuszczą z rąk prowadzenie w grupie 9, wtedy nadeszła 93 minuta. Do piłki ustawionej około 25 metrów od bramki Nikopolidisa podszedł popularny Becks i jak to miał w zwyczaju z zegarmistrzowską precyzją posłał piłkę w samo okienko!

Po dziś dzień ten gol to jedno z najbardziej kultowych trafień w XXI-wiecznej historii europejskich eliminacji mundialu, a był o tyle istotny, że wobec bezbramkowego remisu Niemców z Finami to właśnie mistrzowie globu z 1966 roku bezpośrednio zakwalifikowali się na największą światową imprezę piłkarską. Indywidualnym bohaterem popołudnia został oczywiście pomocnik Manchesteru United, ale zbiorowy laur należał się całej drużynie Piratiko (użyłem tego przydomka, chociaż przylgnął on do reprezentacji dopiero podczas ME 2004), która napędziła potężnego stracha potentatowi. Podziwu dla swoich żołnierzy nie krył również sam Otto Rehhagel, mówiąc:

Jestem bardzo zadowolony z tego występu. Mogliśmy dziś zobaczyć, że drużyna potrafi zagrać inaczej, w porównaniu choćby do tego, co pokazała z Finlandią i wcześniej.

Hellada zakończyła nieudane kwalifikacje na przedostatnim miejscu w grupie, ale teraz przynajmniej miała na czym budować optymizm przed kolejnym wyzwaniem, jakie stanowiły eliminacje UEFA Euro 2004.

Postawili na minimalizm

Mało brakło, a Grecja znalazłaby się w 4 koszyku eliminacji do europejskiego czempionatu. Trafienie do grupy z Hiszpanią, Ukrainą, Armenią i Irlandia Północną sprawiało, że 2 miejsce stanowiłoby synonim absolutnego sukcesu. Tymczasem zmagania rozpoczęły się dla naszych bohaterów po prostu fatalnie. O ile domową porażkę z La Roją (0:2) można było uznać za pewnik, o tyle zupełnie bezbarwny wyjazdowy występ w Kijowie (porażka z Ukrainą w takim samym stosunku) zapowiadał walkę co najwyżej o 3 pozycję w grupie. Wówczas selekcjoner wciąż cieszący się niesłabnącym poparciem zarządu, postanowił zacząć gruntowną rewolucję od samego siebie i zmienić parę aspektów w relacjach z piłkarzami. Tak owe zmiany wspominają sami gracze (mówi Traianos Dellas, podstawowy stoper greckiej kadry):

Dał nam wolność i okazywał szacunek, a my oddawaliśmy mu go w zamian. Dostosował się do naszej mentalności, aby w pełni ją zrozumieć. Czerpał także z greckiej historii i mitologii. Powiedział mi kiedyś: „Chcę abyś obserwował każdego z tyłu, jak Kolos Rodyjski”.

Embed from Getty Images

Antonios Nikopolidis pamięta z kolei o wielkim zastrzyku pewności siebie, jaki zafundował swoim podopiecznym Rehhagel:

Dał nam pewność, że możemy pokonać każdego. Pokazał, że możemy napisać nowy rozdział w historii reprezentacji.

Być może to, co działo się od 16 października 2002 roku do 11 dnia tego samego miesiąca roku 2003, nie należy określić jako przeobrażenie się brzydkiego kaczątka w pięknego łabędzia, bo Grecy wciąż nie prezentowali najbardziej atrakcyjnego oblicza, ale fakty pozostają faktami – przez kolejny rok już tylko wygrywali! Mało tego, do końca rozgrywek nie stracili choćby jednego gola, zachowując 6 czystych kont z rzędu! Na przełamanie pokonali Armenię (2:0), później Irlandczyków z Północy (2:0), aby kolejne 4 konfrontacje wygrać już w najbardziej minimalistycznym stylu (1:0). Wrażenie robił zwłaszcza wywieziony z Hiszpanii komplet punktów po sprytnym płaskim strzale zza szesnastki Steliosa Giannakopoulosa.

Bezdyskusyjni faworyci grupy zgubili punkty w delegacjach do Ukrainy i Irlandii Północnej i na koniec to niespodziewanie Hellada znalazła się na 1 lokacie, spychając piłkarzy z Półwyspu Iberyjskiego do strefy barażów! Nastawienie samych kibiców do reprezentantów narodu także uległo znacznej poprawie. Warto było poczekać na długofalowe efekty pracy selekcjonera, ale mimo że kadra pokazała, że przed turniejem należy się z nią liczyć, nikt nie brał jej na poważnie jako kandydata choćby do wyjścia z grupy. Tym bardziej, że los nie okazał się dla niej zbytnio łaskawy…

Grupa śmierci

30 listopada 2003 roku w lizbońskiej Altice Arenie doszło do losowania grup turnieju finałowego. Rzecz jasna miejsce dla Grecji znalazło się w ostatnim, 4 koszyku, obok Bułgarii, Szwajcarii i debiutanckiej Łotwy (jak się później miało okazać, 3 najsłabszych drużyn całego Euro). Jasne stało się zatem, że Ethniki nie unikną silnych rywali, skoro już w 3 koszyku znalazły się tak uznane drużyny jak Holandia, Chorwacja, Rosja i Dania. Kiedy Helladę przyporządkowano do grupy A obok potężnych gospodarzy – Portugalczyków, aspirujących do złotego medalu Hiszpanów i zawsze nieobliczalnej Rosji, cel nadrzędny został precyzyjnie nakreślony. Wygrać pierwszy mecz w historii greckiego futbolu na wielkiej imprezie i przede wszystkim, nie skompromitować narodu w oczach Starego Kontynentu.

Chcieliśmy wygrać jeden mecz lub zdobyć jedną bramkę. Realistycznie patrząc, to stanowiło nasz główny cel.

To słowa Nikopolidisa, wypowiedziane w dokumencie „King Otto”. Tymczasem w sparingach przed rozpoczęciem Euro grecka reprezentacja zawodziła na całej linii. Pod koniec kwietnia dała się upokorzyć Holendrom (0:4), a 29 maja w Szczecinie pokonała ją nawet Polska, po samobóju Kapsisa. Właśnie w takich nastrojach Hellada kierowała się na turniej w Portugalii.

Nieoczekiwane komplikacje

Greckie problemy zaczęły się jeszcze zanim zainaugurowano zmagania. Okazało się, że czołowe zespoły zarezerwowały wszystkie wysokiej jakości ośrodki w Portugalii. Choćby Anglicy zrobili to z rocznym wyprzedzeniem, będąc absolutnie pewnymi awansu, oczywiście w całkowitej opozycji do Greków. Ostatecznie sztabowi udało się znaleźć hotel w Porto. Otto Rehhagel wolał, aby wewnątrz budynku przebywali jedynie zawodnicy, a także członkowie teamu. Obawiał się, że obecność obcych ludzi mogłaby negatywnie wpłynąć na głównych aktorów widowiska, rozpraszając ich i odwracając uwagę od skupienia tylko na najbliższym celu. Obyło się bez luksusów, jakimi cieszyć mogli się europejscy giganci, ale boss, po raz kolejny trafnie odwołując się do greckiej tradycji, przywołał przykład Spartan, których wychowanie odbywało się w znacznie cięższych warunkach, niż te, jakimi dysponowali oni. Kiedy reprezentacja zakwaterowała się już w drugiej co do wielkości portugalskiej metropolii, przyszedł czas na przygotowywanie planu na wielką inaugurację. Terminarz chyba nie mógł wyznaczyć Helladzie cięższego przeciwnika…

Mecz otwarcia

12 czerwca o godzinie 17:00 na Estádio do Dragão w Porto miał rozbrzmieć gwizdek inaugurujący rywalizację 16 najlepszych drużyn Starego Kontynentu. Zanim jednak jedenastki gospodarzy Portugalczyków i skazanych na pożarcie Greków wybiegły na murawę, odbyła się jakże efektowna ceremonia otwarcia.

Oprócz, rzecz jasna, wyeksponowania flag wszystkich uczestników Euro mogliśmy zobaczyć także oficjalną maskotkę turnieju, tak zwanego Kinasa (nazwa pochodziła od narodowej flagi Portugalii) oraz imponujących rozmiarów okręt, symbolizujący wyprawy portugalskich odkrywców morskich. Każdy z niemal 50 tysięcy kibiców, którzy zasiedli tego dnia na słynnym Stadionie Smoka bez cienia wątpliwości miał gęsią skórkę i wyczekiwał równie efektownego otwarcia pod względem czysto sportowym.

A Seleção chcieli zrehabilitować się przed własną publicznością za nieudany mundial w Korei i Japonii i nie ukrywali tego, że mierzą w złoto. Zresztą mieli ku temu doprawdy mocne podstawy. FC Porto pod batutą José Mourinho przed zaledwie kilkoma tygodniami triumfowało w UEFA Champions League, a z tamtej złotej drużyny Smoków w kadrze znalazło się przecież aż 6 zawodników (Paulo Ferreira, Costinha, Nuno Valente, Ricardo Carvalho, Maniche oraz Deco). Co więcej, gospodarze w składzie posiadali silnych psychicznie weteranów, którzy także mieli już na swoim koncie triumfy w Lidze Mistrzów (Luis Figo i Rui Costa), wspieranych przez młode, energiczne talenty jak Cristiano Ronaldo czy Hélder Postiga. W teorii stanowiło to wprost idealną fuzję rutyny i młodzieńczej kreatywności. Jak przedstawiała się z kolei sytuacja kadrowa ich oponentów?

Aż 15 z 23 powołanych przez Otto Rehhagela graczy na co dzień występowało w lidze greckiej. Nie trzeba chyba mówić, że Alpha Ethniki nie należała do rozgrywek, które rzucałyby na kolana postronnego obserwatora. Co prawda Grecy mieli aż 3 przedstawicieli w Champions League (AEK Ateny, Olympiacos i Panathinaikos), ale żaden z nich nie przebrnął nawet fazy grupowej. Z kolei zawodnicy, którzy występowali za granicą jak Giorgos Karagounis (Inter Mediolan), Traianos Dellas (Roma), Zisis Vryzas (Fiorentina), Nikos Dabizas (Leicester City) czy Angelos Charisteas (Werder Brema), pełnili rolę jedynie rezerwowych, którzy od czasu do czasu podnosili się z ławki. Teoretycznie gospodarzy od gości dzielił zatem dystans lat świetlnych. Rehhagel przygotował jednak na ten mecz bardzo chytry plan, zgodnie ze swoim motto zwanym „kontrollierte Offensive” (kontrolowana ofensywa), zakładającym, że jego podopieczni mają atakować większą ilością graczy jedynie przy fazach przejściowych w kontratakach, a w defensywie pozostawać kompaktowymi i bronić dosyć głęboko na własnej połowie.

Coach posłał do boju swoich żołnierzy w ustawieniu 4-4-2 bez klasycznych skrzydłowych w składzie (na papierze rolę tę pełnili Karagounis i Giannakopoulos, ale jedynie drugi z nich w swojej karierze występował na skrzydle, pełniąc jednak także rolę ofensywnego pomocnika, grającego bliżej środka). Kwartet obrońców tworzyli od lewej strony Takis Fyssas, Traianos Dellas, Michalis Kapsis i Giourkas Seitaridis. Rehhagel zawsze preferował doświadczonych graczy akurat w tej formacji, a z tego schematu wyłamywał się jedynie 23-letni Seitaridis, mający zapewnić nieco więcej fajerwerków z przodu, w opozycji do występującego na lewej flance Fyssasa, prezentującego znacznie bardziej defensywne emploi. Środek pola tworzyli również zaprawieni już w bojach kapitan Theodoros Zagorakis i Angelos Basinas, a duet napastników składał się z dwóch rosłych snajperów – Angelosa Charisteasa oraz Zisisa Vryzasa, których zadania nie ograniczały się tylko do wygrywania pojedynków główkowych i utrzymywania piłki tyłem do bramki rywala, ale również zawierały ostrą pracę w pierwszej linii pressingu. Wyjściowa jedenastka nie prezentowała się więc zbytnio kreatywnie, ale goście dobrze wiedzieli jak dobrać się do skóry gospodarzom…

Giorgos Karagounis doskonale pamięta atmosferę jaka towarzyszyła temu jakże podniosłemu wydarzeniu w historii greckiej piłki. Fakt, że Ethniki rywalizowali na otwarcie akurat z gospodarzami sprawił przecież, że oczy całego świata były zwrócone także na Helladę. Przed meczem Otto Rehhagel być może nie odkrył Ameryki, ale postawił na jasny i rzetelny przekaz.

Powiedziałem: „Chłopaki, nie mamy niczego do stracenia, stracić mogą tylko oni. Możemy zagrać swobodnie i pokazać nasze największe atuty. Możemy to zrobić, bo mamy naprawdę dobrą drużynę”.

Niby nie były to odkrywcze słowa, ale jakże skuteczne w swojej wymowie, co pokazał już sam początek spotkania.

Mecz goście rozpoczęli niemal od razu od zagrania bezpośredniej i niecelnej długiej piłki. Ten trend prezentowali jednak nie tylko oni, a większość drużyn biorących udział w Euro 2004… Z perspektywy czasu wydaje się to nieco zabawne, szczególnie po rewolucji, jaką wprowadziła do futbolu w 2008 roku FC Barcelona Pepa Guardioli i co za tym idzie reprezentacja Hiszpanii. Cztery lata wcześniej nikt nie dbał jednak o przesadne pieszczenie futbolówki w środkowej strefie, szukając znacznie bardziej bezpośrednich rozwiązań. Wracając już jednak do samej konfrontacji z Portugalią, goście zdawali sobie sprawę, że cała presja spoczywa jedynie na gospodarzach. Wiedzieli, że jeśli szybko zdołają ich zaskoczyć, ta presja będzie jedynie rosnąć. I rzeczywiście zaczęli konsekwentne realizowanie swojego planu.

Już na samym początku zakotłowało się w polu karnym Os Navegadores, ale Charisteas nie trafił w piłkę doskonale wyłożoną z lewego krańca pola karnego przez Vryzasa. Bardzo groźnie było także po dalekim wyrzucie z autu Seitaridisa, po którym nerwowo interweniował Ricardo. Gospodarze mieli spętane nogi, czego kulminację mogliśmy zaobserwować w 7 minucie. Fatalnie piłkę na własnej połowie stracił prawy obrońca Paulo Ferreira. Z piłką pognał Karagounis i zdecydował się na płaski strzał zza pola karnego. Zaskoczony i zasłonięty przez obrońców Ricardo nie zdołał zainterweniować i tak oto padła pierwsza bramka czempionatu! Pomocnik mediolańskiego Interu utonął w objęciach tłumu kibiców!

Ospali gospodarze nie potrafili otrząsnąć się z wczesnego szoku. Mimo że częściej utrzymywali się przy futbolówce, to Grecja wciąż nadawała ton grze. Pomocnicy doskonale współpracowali z obrońcami zarówno w centralnych jak i bocznych strefach, udanie łącząc wysoki i średni pressing. Zagorakis fenomenalnie asekurował boki, wspomagając skrajnych obrońców, Basinas harował za dwóch w środku pola, a Traianos Dellas rozgrywał popisową partię, dominując w powietrzu, a także bezbłędnie antycypując kierunek dośrodkowań Portugalczyków, zarówno tych górnych jak i po ziemi. Doskonale rozumieli się także napastnicy. Duet Vryzas – Charisteas doprowadził do kolejnej dobrej sytuacji dla przyjezdnych, ale drugi z nich oddał bardzo niecelny strzał już w obrębie pola karnego. W ciągu premierowych trzech kwadransów Seleção zagrozili bramce Nikopolidisa w zasadzie tylko po minimalnie niecelnym uderzeniu z dystansu Andrade. Pierwsza połowa stanowiła popis ekipy Rehhagela – perfekcyjnie współpracujące ze sobą formacje, brak nieodpowiedzialnych strat mogących zainicjować szybki atak rywala czy wreszcie niezwykle sprawne wykorzystywanie wolnych przestrzeni tuż po przechwycie piłki. Z kolei faworyt wyglądał na zupełnie przytłoczonego rangą spotkania i faktem, że liczy na niego cały kraj.

Embed from Getty Images

Luiz Felipe Scolari, czyli szkoleniowiec, który dopiero co doprowadził Brazylijczyków do 5 tytułu mistrza globu, zareagował błyskawicznie i już w przerwie dokonał dwóch roszad. Na placu gry zameldowali się świeżo upieczony triumfator LM, Deco (za Ruiego Costę), a niewidocznego Simão Sabrosę zmienił najbardziej ekscytujący talent młodego pokolenia, zaledwie 19-letni Cristiano Ronaldo. Obie zmiany przyniosły niemal z marszu znaczne ożywienie. Młodziutkiego skrzydłowego Manchesteru United wprost roznosiła energia, jednak spożytkował ją w niewłaściwy sposób. Tuż na początku drugiej odsłony w polu karnym gospodarzy CR17 (bo właśnie taki numer nosił wówczas na plecach) przeciął tor biegu Giourkasa Seitaridisa, wytrącając go z równowagi i słynny Pierluigi Collina nie miał wyjścia – wskazał na 11 metr. Do piłki podszedł Angelos Basinas i tak oto zobaczyliśmy definicję perfekcyjnie wykonanego rzutu karnego. Futbolówka uderzona na wysokości nieosiągalnej dla żadnego golkipera zatańczyła blisko okienka i druga część gry rozpoczęła się dla Portugalii równie fatalnie jak ta pierwsza.

Właściwie w tym momencie skończyły się jakiekolwiek ofensywne wypady Greków. Navegadores coraz wyżej odbierali piłkę i napierali na rywali, ale brakowało im lidera z krwi i kości w drugiej linii. Pojedyncze indywidualne zrywy Ronaldo i Figo wciąż nie przynosiły oczekiwanych rezultatów. W 66 minucie na placu gry zameldował się jeszcze Nuno Gomes, który był bliski szczęścia, ale z jego chytrym uderzeniem po ziemi bez zarzutu poradził sobie Nikopolidis. Mimo pewnego prowadzenia na obraz spotkania wściekał się Rehhagel, który wprost wychodził z siebie, widząc coraz głębiej i mniej aktywnie broniących podopiecznych. Gospodarzy stać było jednak tylko na trafienie honorowe. Do piłki centrowanej z rzutu rożnego w doliczonym czasie najwyżej wyskoczył Cristiano Ronaldo i pokonał niezdecydowanego bramkarza Hellady, który najpierw wyszedł do wrzucanej futbolówki, aby stanąć na środku pola bramowego, odsłaniając w ten sposób znaczną część bramki. Niemal natychmiast po tym zdarzeniu włoski arbiter zakończył spotkanie i sensacja stała się faktem! Grecja odniosła swoje pierwsze zwycięstwo w historii imprez wielkiej rangi!

Mecz nadziei

Po sensacyjnej wiktorii los chciał, aby to druga drużyna z Półwyspu Iberyjskiego została kolejnym adwersarzem potomków Hellenów. Do starcia starych znajomych z eliminacji tym razem miało dojść już w finałach. La Roja w pierwszej serii gier także zdobyła komplet punktów (1:0 z Rosją po golu Juana Carlosa Valeróna), a potencjał ludzki, jakim dysponowała, rzucał na kolana. Najzdolniejszy bramkarz młodego pokolenia i w wieku zaledwie 23 lat już dwukrotny triumfator Ligi Mistrzów Iker Casillas, zdobywca dubletu złożonego z LaLigi i Pucharu UEFA Carlos Marchena, legenda i superstrzelec Realu Madryt Raúl czy w końcu najskuteczniejszy gracz Ligi Mistrzów w edycji 2003/2004, Fernando Morientes z AS Monaco. To tylko niektórzy z doprawdy zacnego grona futbolistów hiszpańskich. Co więcej, ludzie Iñakiego Sáeza mogli czuć się w Portugalii niemal jak w domu.

Rehhagel dokonał jednej roszady względem wyjściowego składu z pierwszego spotkania – na boisku zameldował się Kostas Katsouranis, a na ławce dosyć niespodziewanie znalazł się Angelos Basinas. Wiedząc, że Hiszpanie zapewne będą dominować w środku pola i nabijać kolejne podania, trener potrzebował w swojej układance kogoś, kto zapewni mu odpowiedni balans między obroną a atakiem, ponadto charakteryzującego się cechami klasycznego destroyera, który podostrzy grę, wybije rywala z rytmu i nie pozwoli aby piłka płynnie cyrkulowała w centralnej części.

Strategia nie była jednak realizowania przez Greków dosyć rzetelnie. Hiszpanie szybko zdobyli przewagę pozycyjną i narzucili swój styl. Jako jedni z niewielu na tych mistrzostwach potrafili cierpliwie rozgrywać piłkę i przyspieszać tylko wtedy, kiedy nadarzała się do tego odpowiednia okazja, umiejętnie stosując arytmię gry. Warto zwrócić uwagę na pozycję Carlesa Puyola, który okupował prawą flankę defensywy i prezentował niezwykle ofensywne oblicze! Zresztą to właśnie on asystował przy bramce Valeróna w starciu z Rosjanami, a teraz od początku nękał oponentów błyskotliwymi rajdami. Aktywny był także lewy defensor Raúl Bravo, którego ambitną szarżę znakomicie zastopował Charisteas, pokazując timing w odbiorze i udowadniając po raz kolejny, że jest świetnym defensywnym napastnikiem.

Piłkarze Hellady starali się, aby efektywny czas gry należał do najkrótszych, za pomocą częstych taktycznych przewinień. Hiszpanie nic sobie z tego nie robili i coraz bardziej dominowali. Ich supremacja znalazła potwierdzenie w 28 minucie. Błąd tuż przed własnym polem karnym popełnił Michalis Kapsis, prezentując piłkę Raúlowi. Ten kapitalnie odegrał piętą do wbiegającego Morientesa, a 28-letni snajper z zimną krwią wykończył tę piękną dwójkową akcję!

Pierwsza połowa postawiła zatem Galanolefki pod ścianą. Teraz nie mogli się już cofnąć i cierpliwie czekać na oponenta na własnej połowie. Należało przede wszystkim poprawić transport futbolówki z defensywy, bo to szwankowało zdecydowanie najbardziej, a długie wykopy Nikopolidisa kończyły się nieustannymi stratami. Drugą połowę armia Rehhagela zaczęła jednak bardzo bojowo i przede wszystkim znacznie podkręciła intensywność swoich działań. Niemiecki szkoleniowiec dokonał dwóch zmian, ściągając graczy, którzy mieli na swoim koncie żółte kartki (Giannakopoulosa i Karagounisa). Na początku drugiej odsłony nieźle z dystansu uderzał kapitan Zagorakis, ale jego próba minęła jednak bramkę Casillasa. Pomocnik AEKu  chwilę później oddał także pierwszy celny strzał, co pokazywało, że Grecja zaczyna wchodzić na właściwe obroty.

W 66 minucie rezerwowy Vassilios Tsiartas zdecydował się na podanie z pominięciem drugiej linii, bezpośrednio w pole karne. Piłki nie przeciął próbujący interweniować Iván Helguera i Charisteas nieoczekiwanie znalazł się w sytuacji oko w oko z bramkarzem madryckiego Realu. Piłka odbiła się jeszcze po drodze między nogami San Ikera i niechybnie zatrzepotała w siatce! Wydawało się to mało prawdopodobne, ale Grecy pokazali, że nawet, kiedy muszą gonić wynik, potrafią wrzucić 5 bieg. Rozdrażnieni Hiszpanie swoich okazji upatrywali głównie w osobie rezerwowego Joaquina, który często łamiąc z piłką do środka z bocznych sektorów próbował rozrywać zwartą w drugiej połowie grecką defensywę. W 80 minucie na boisku zameldował się także zaledwie 20-letni Fernando Torres.

La Roja do wysiłku Antoniosa Nikopolidisa zmusiła jednak tylko raz, kiedy to bramkarz Panathinaikosu pewnie wyłapał strzał głową próbującego odkupić swoje winy Helguery. Batalia na Estádio do Bessa nie obfitowała raczej w dużą ilość sytuacji i zakończyła się sprawiedliwym remisem 1:1. Po końcowym gwizdku zadowolenia nie krył Otto Rehhagel, który uniósł ręce w geście triumfu, aby następnie wpaść w ramiona członków swojego sztabu. Stało się. Grecy po dwóch spotkaniach z europejskimi potęgami mieli na koncie aż 4 punkty!

Mecz pułapka

Nastroje w ojczyźnie mitologii były wprost szampańskie. Kibice zaczęli mówić, że wcześniej wstydzili się za swoją reprezentację, a teraz rozpierała ich duma. Hellada zaliczyła dwie arcytrudne przeszkody i teraz malowała się przed nią teoretycznie ta najprostsza. Rosjanie doznali dwóch porażek, nie zdobywając przy tym choćby gola i tym samym żegnali się z turniejem. Ich kadra w jeszcze większym stopniu składała się z graczy występujących w rodzimej lidze (20 z 23). Mogło się zdawać, że Georgi Yartsev i spółka nie będą specjalnie zmotywowani na pożegnalną konfrontację. Błąd!

Doskonale wiadomo, że ranne zwierzę to zwierzę niebezpieczne. Najlepszy tego przykład stanowią sami Polacy, w których po powiedzeniu „adiós”, wstępowały zupełnie nowe siły. Tak było choćby w roku 2002 (zwycięstwo z Amerykanami w ramach światowego czempionatu), na mundialu 2006 (triumf 2:1 nad Kostaryką) i MŚ 2018 (pozostawienie w pokonanym polu Japonii 1:0). Sborna także postanowiła podążyć tym tropem i zaskoczyła Greków, którzy, jak wspomina sam Rehhagel, przed zawodami zaczęli już kalkulować, co może dać im awans do fazy pucharowej. Mecz ledwie się rozpoczął, a Nikopolidis już musiał wyciągać piłkę z siatki. Dmitri Kirichenko uprzedził niezdecydowanego Katsouranisa, popędził w kierunku bramki i oddał precyzyjny strzał w sam róg. Minęło 67 sekund, a na zegarze już widniał wynik 0:1 (do dziś ta bramka to najszybszy gol w historii Mistrzostw Europy).

Pomocnicy Hellady byli niezwykle ospali, nie pokazywali się do gry, a za rozgrywanie brał się już nawet Traianos Dellas, próbując podciągać z piłką do drugiej linii i tym samym ułatwiać jej transport w pierwszej fazie. Minął jednak dokładnie kwadrans od gola Kirichenki, a Ethniki przegrywali już różnicą dwóch bramek. Cały zespół kompletnie zaspał przy rzucie rożnym. Krycie z dziecinną łatwością zgubił Dmitri Bulykin i głową pewnie wpakował piłkę do siatki. Jasne stało się zatem, że aby awansować dalej, Grecja potrzebowała goli.

Sygnał do natarcia dawał zwłaszcza Angelos Basinas – po jego stałych fragmentach gry kilkukrotnie zrobiło się gorąco w polu karnym Malafeeva. Jednak jeszcze w pierwszej połowie grecka bajka mogła zakończyć się w niezwykle brutalny sposób. Andrei Karyaka miał na nodze przysłowiową patelnie, ale podpalił się w stuprocentowej sytuacji i jego wolej wylądował gdzieś w okolicach 10 rzędu trybun! Należało to potraktować jako znak z niebios od bogini Fortuny i zachętę do tego, aby wyrwać się ze Styksu, wprost ze szponów Charona. W 43 minucie padł klasyczny gol z niczego. Charisteas wstrzelił rozpaczliwie futbolówkę w pole karne, walkę o górną piłkę najpierw wygrał Dimitrios Papadopoulos, a Zisis Vryzas umiejętnie przepchnął grającego na plecach z „13” Romana Sharonova, dochodząc tym samym do doskonałej sytuacji. 30-letni napastnik Fiorentiny sprytnie podciął piłkę nad wychodzącym bramkarzem i skierował ją do siatki! Jak się okazało, był to być może najważniejszy gol dla losów całej historii, bo bez niego Grecy dołączyliby do Rosjan oraz do grupy pozostałych 8 zespołów pakujących manatki do domu już po etapie grupowym! Hellada miała także furę szczęścia już w samej końcówce. Gdyby rosyjski gracz zaatakował piłkę dośrodkowaną z prawej flanki dosłownie ułamek sekundy wcześniej, bez dwóch zdań pokonałby Nikopolidisa.

Ostatecznie w Faro bramki już nie padły, a greccy piłkarze po zakończeniu spotkania nie wiedzieli, czy mają cieszyć się z awansu czy też smucić z odpadnięcia. Informację o pozytywnych wieściach z Lizbony, gdzie na Estadio José Alvalade Portugalia pokonała Hiszpanię 1:0, przekazał Giorgos Karagounis i okazało się, że Ethniki po raz pierwszy w historii awansowali do ćwierćfinału Mistrzostw Europy! Rehhagel skomentował to w swoim stylu, dziękując bogini Fortunie za to, że wysłuchała ich modlitw…

Dwa światy

Embed from Getty Images

Fabien Barthez, Claude Makélélé, Lilian Thuram, Bixente Lizarazu, Robert Pirès, David Trézéguet, ale przede wszystkim Zinédine Zidane i Thierry Henry – czy to możliwe, żeby tyle talentu narodziło się w jednej ojczyźnie? Reprezentacja Francji u progu XXI wieku i na jego początku uchodziła (zresztą podobnie jak teraz) za istny gwiazdozbiór. To pokolenie graczy oprócz prawdziwego kłopotu bogactwa miało jednak jeszcze jedną niezbędną w elitarnym futbolu cechę – gen zwycięzców. Wszyscy pamiętamy dominujących w latach 2008-2012 Hiszpanów, ale fakty są takie, że Les Bleus w okresie od 1998 do 2003 roku wygrali nawet więcej trofeów, bo aż 4! Najpierw zostali mistrzami świata na własnej ziemi, później podbili Stary Kontynent, a następnie całkowicie zdominowali nieistniejący już dzisiaj Puchar Konfederacji. Do Portugalii jechali zatem w roli obrońcy tytułu. Starcie z Grekami zapowiadano jako walkę Dawida z Goliatem.

Otto Rehhagel: Słyszałem Henry’ego, który powiedział, że nie wiedzą nic o nas, i że ich nie obchodzimy. Ja mówiłem moim podopiecznym, że Francuzi to też tylko ludzie i podobnie jak my mają tylko dwie nogi. Nie od dziś funkcjonuje przecież pewien stereotyp, przedstawiający zespół znad Sekwany jako przekonany o własnej wielkości i nieco zbyt pewny siebie. Niemiecki selekcjoner nie zważając na buńczuczną postawę gwiazdy rywali, upatrywał swojej szansy w taktycznym rozsądku – aby piłkarskie braki nadrabiać inteligencją boiskową, w dalszym ciągu podążając za dewizą kontrolowanej ofensywy. Pokusił się także o analogię bokserską – Grecja nie mogła wdać się z Trójkolorowymi w otwartą wymianę ciosów, ale powinna cierpliwie czekać na jeden zabójczy sierpowy, który mógłby zakończyć walkę na ich korzyść. Szkopuł w tym, że sami piłkarze nie wierzyli w końcowy sukces.

Mówi Giorukas Seitaridis – Kiedy dowiedzieliśmy się, że zagramy przeciwko Francji, niektórzy z nas już się spakowali, aby być gotowym na opuszczenie Portugalii na drugi dzień. Wtórował mu także Takis Fyssas – Niektórzy z nas mieli zaproszenia na śluby, mieliśmy swoje zobowiązania. Byliśmy przekonani, że wrócimy do domu w ciągu 2-3 dni. Rehhagel miał jednak w sobie więcej wiary. Wiedział, że do sukcesu potrzebuje kompaktowej defensywy całego zespołu na przestrzeni 90 minut, groźnych stałych fragmentów, ale innowacją w jego taktyce była przede wszystkim osoba Seitaridisa. Defensor Panathinaikosu został desygnowany do indywidualnego krycia Thierry’ego Henry’ego. Interesować miał go jedynie napastnik Arsenalu, będący właśnie w blasku chwały zdobycia mistrzostwa Anglii bez choćby jednej porażki, oraz zainkasowania europejskiego złotego buta (30 goli Francuza w kampanii Premier League 2003/2004). Popularny Rehakles z animuszem stwierdził, że zapewne Henry nie zna Seitaridisa, ale po ćwierćfinałowym spotkaniu na długo zapamięta jego nazwisko…

Niemiec wrócił do swojego wyjściowego ustawienia 4-4-2, na ławce sadzając jednak bohatera konfrontacji z Rosją, Vryzasa (jego miejsce zajął Demis Nikolaidis, napastnik Atlético Madryt). Defensywa pozostała w swoim żelaznym składzie, a kwartet pomocników tworzyli Basinas, Katsouranis, Karagounis i Zagorakis. Grecy wyszli na boisko zupełnie odmienieni i przypominali swoją wersję z inauguracji. Płynnie wymieniali piłkę nawet pod pressingiem mistrzów Europy, byli niezwykle energiczni zwłaszcza na bokach, a napastnicy znakomicie odcinali linię podania środkowych obrońców przeciwnika, co znacznie utrudniało mu płynność w rozegraniu. Odznaczali się także pozytywną agresją, choć zapędy Karagounisa szybko zostały ostudzone żółtym kartonikiem. Pierwszy sygnał ostrzegawczy hegemonom wysłał Nikolaidis, celnie uderzając po ładnym zgraniu Charisteasa. Golem zapachniało jednak zwłaszcza po stałym fragmencie gry wykonanym przez Karagounisa. Do dogodnej pozycji strzeleckiej doszedł Katsouranis, a piłka po jego kopnięciu dosłownie zatańczyła na linii bramkowej, jednak nie przekroczyła jej pełnym obwodem, a Barthez zainterweniował w porę. Na ripostę nieco ospałych Francuzów nie trzeba było czekać długo. Lizarazu dośrodkował z lewej strony, a Henry zmarnował bardzo dogodną okazję, po niecelnej główce. Pierwsza połowa stanowiła jednak  crème de la crème w greckim emploi. Gracze Hellady do bólu skutecznie wykorzystywali swój okres czasu posiadania piłki. Gola życia jeszcze przed przerwą mógł zdobyć Fyssas, ale po jego pięknym woleju golkiper Marsylii przeniósł piłkę nad poprzeczką. Te 45 minut dobitnie pokazało, że wybrańców Jacquesa Santiniego czeka niezwykle trudna przeprawa.

Po przerwie z nieco większym animuszem do ataków przystąpili urzędujący mistrzowie kontynentalni. Nie lada zadanie stanowiło jednak złamanie defensywy, której doskonale liderował Traianos Dellas, nie tylko bezbłędnie spisując się w pojedynkach powietrznych, ale także podejmując niezwykle korzystne dla drużyny decyzję z piłką przy nodze (kiedy należało rozegrać piłkę obrońca Romy robił to bez zarzutu, a gdy trzeba było wyekspediować ją jak najdalej, również dokonywał tego bez wahania). Cichym bohaterem został jednak jego partner ze środka obrony, nierzucający się w oczy w aż takim stopniu Michalis Kapsis! Stoper ateńskiego AEK-u fantastycznie wybił piłkę tuż sprzed nosa Trézégueta, po miękkiej centrze Henry’ego.

Urwanie się ze stryczka dodało Grekom werwy, a ci wrócili do swojej dyspozycji z początku meczu. Kluczowa dla losów konfrontacji okazała się 65 minuta. Theodoros Zagorakis w wirtuozerski sposób przerzucił piłkę nad Bixente Lizarazu, dośrodkował ją na 7 metr, a tam czyhał już Charisteas, który wiedział jak robić użytek z tak wypieszczonych zagrań! To co jednak zwraca uwagę to fantastyczna praca bez piłki Kostasa Katsouranisa. Pokazaniem się w polu karnym i zrobieniem umiejętnego ruchu ten, skądinąd defensywnie usposobiony pomocnik, „zabrał” ze sobą Liliana Thurama, przez co wykreował przestrzeń właśnie dla 9-tki Werderu Brema. Obrona Trójkolorowych została wymanewrowana w iście mistrzowskim stylu!

Wysiłki ustępujących czempionów nie przyniosły już do końca żadnego wymiernego skutku. Niezłą sytuację miał jeszcze najaktywniejszy, ale kompletnie nieefektywny tego wieczora Henry, który po raz kolejny źle nastawił celownik, uderzając głową. Grecy tak bardzo przewyższali rywala zarówno dyscypliną taktyczną jak i mobilnością, że wydawało się, że w Lizbonie grali co najmniej w 13! Doprawdy nie lada sztukę stanowiłoby wybranie MVP tamtego meczu – cudowny indywidualny rajd zakończony asystą zaliczył w końcu Zagorakis, zabójczą główką popisał się Charisteas, jeden z najbardziej niedocenianych ruchów bez piłki w historii ME wykonał Katsouranis, a Karagounis fantastycznie rozgrywał piłkę pod presją, często dając się także faulować i dając popis wyjątkowego boiskowego cwaniactwa. W defensywie jak zawsze brylował Dellas, ale tego wieczora bardziej kluczowy okazał się jego partner ze środka obrony, Kapsis, notując jedną z najbardziej spektakularnych interwencji całej imprezy. Na nagrodę najbardziej wartościowego zawodnika zasłużył zatem cały zespół!

Co ciekawe zamiast podziwiać sensacyjnego kopciuszka, cała Europa obróciła się przeciwko niemu i zgodnie życzyła mu porażki. Zarzuty padały zwłaszcza za zbyt defensywny i według postronnych obserwatorów nudny styl gry. Otto nie dbał jednak o głosy malkontentów i dalej robił swoje.

Krytycy krytykują w ogóle nie znając drużyny. Nie mają pojęcia o naszych atutach. Byli w szoku, że wygraliśmy, bo jedyne co ich obchodziło to Zidane, Ronaldo itp. Nie wiedzą za to nic o Basinasie czy Karagounisie. Kiedy idziesz do teatru jest tak samo. Maria Callas to najwybitniejsza śpiewaczka świata. Była niesamowita, ale inna, dlatego słyszała słowa krytyki. Tak jak my.

Grecy konsekwentnie wykonywali zatem zadania nakreślone im przez ich przywódcę i znacznie wzmocnili się mentalnie po sprawieniu największej sensacji zmagań. Traianos Dellas wspomina także, że wraz z biegiem rozgrywek stali się bardziej niemieccy, w tym znaczeniu, że nauczyli się kontrolować swoje emocje. Podbudowani wyrzuceniem za burtę obrońców tytułu mogli rozpocząć  przygotowanie do operacji „Czechy”. Tyle, że ich półfinałowy adwersarz nie przegrał meczu o stawkę od niemal 3 lat…

Srebrny gol na wagę meczu o złoto

Jeśli Grecja (oczywiście niesłusznie) zyskała miano najbrzydziej grającego zespołu UEFA Euro 2004, to Czesi z pewnością znajdowali się na zupełnie innym biegunie. Drużyna Karela Brücknera na drodze do strefy medalowej wygrała komplet 4 spotkań i obok Anglików najczęściej trafiała do siatki (10 goli). Co więcej, dała się poznać jako prawdziwy mistrz comebacków – w końcu w fazie grupowej przegrywała w każdym swoim spotkaniu (z Holandią nawet 0:2), ale ostatecznie potrafiła wyjść z opresji i zdobyć 9 punktów jako jedyna reprezentacja. W ćwierćfinale odprawiła z kwitkiem bardzo silną Danię (3:0), a w jej szeregach szalał zwłaszcza Milan Baroš, który trafienia zanotował w każdym spotkaniu przed 1/2 finału i na koniec został królem strzelców imprezy (5 trafień). Nasi sąsiedzi nie opierali jednak swojej gry tylko na wychowanku Vigantic, posiadali świetnych zawodników niemal w każdej formacji. Wystarczy wymienić Petra Čecha, który finalizował właśnie przenosiny do Chelsea (w następnej kampanii zachował 24 czyste konta w 35 grach i był liderem najskuteczniejszej formacji defensywnej w historii Premier League), pozytywnie zweryfikowanych w topowych 5 ligach Europy Tomáša Ujfalušiego i Marka Jankulovskiego, duet z Borussi Dortmund Tomáš Rosický – Jan Koller czy dwóch starych wygów, pamiętających jeszcze wicemistrzostwo Europy sprzed 8 lat – Karela Poborskýego oraz kapitanującego Pavla Nedvěda. Swobodnie można się zatem pokusić o stwierdzenie, że wysłali oni do Portugalii swoje kolejne złote pokolenie.

Jeżeli ktoś chciałby powiedzieć, że Hellada miała w turnieju sporo szczęścia, to najbliżej byłby tego właśnie w tamtej półfinałowej konfrontacji w Porto. 90 minut upłynęło pod znakiem zdecydowanej przewagi formalnych gości. Rosický kropnął potężnie w poprzeczkę, a Antonios Nikopolidis miał pełne ręce roboty po dwóch groźnych próbach Jankulovskiego. Greków można było pochwalić w zasadzie jedynie za odcięcie od gry Baroša, który często opuszczał pozycję numer „9”, schodząc do skrzydła, ale mimo chęci nie dochodził do klarownych okazji. W drugiej połowie bogowie także czuwali nad tym, aby futbolówka nie znalazła się w greckiej bramce. Kiedy dortmundzki czeski duet fantastycznie wymienił między sobą piłkę wydawało się, że za chwilę Nikopolidis musi skapitulować, ale Koller minimalnie się pomylił. Równie dogodną okazję zmarnował zupełnie niewidoczny Baroš, kiedy to kopnięta przez niego futbolówka dosłownie o centymetry minęła słupek. Pierlugi Collina zarządził zatem dogrywkę, a żołnierze Rehhagela niczym Bear Grylls przetrwali czeską nawałnicę.

Co ciekawe, mimo że to głównie oni biegali za piłką, zachowali znacznie więcej sił witalnych na dodatkowe minuty. W końcu odepchnęli nieco rywala od własnego pola karnego i potrafili coraz pewniej utrzymywać piłkę na jego połowie. Mało brakło aby ich lepsza gra została udokumentowana golem na 1:0, ale Stelios Giannakopoulos nie zdołał pokonać Čecha po sytuacyjnym uderzeniu głową. W ostatnich sekundach pierwszej części dogrywki Piratiko wywalczyli korner. Pod nieobecność Basinasa wykonywał go rezerwowy tego dnia Vassilios Tsiartas. Dośrodkował na bliższy słupek, a tam największym sprytem wykazał się Dellas! Zszokowani Czesi mogli jedynie spuścić ręce w geście bezradności. Przypomnijmy, że wówczas przez zaledwie rok obowiązywała zasada srebrnego gola, według której spotkanie w takim przypadku zakończyć miało się już po pierwszej części dogrywki. Greccy komentatorzy wpadli w amok, krzycząc, że to istny cud, że ich ojczyzna zameldowała się w wielkim finale! Traianos Dellas został za to tym samym jedynym zdobywcą srebrnego gola w meczu międzypaństwowym! Po jego trafieniu włoski rozjemca meczu natychmiast zakończył spotkanie i nie pozwolił nawet na wznowienie gry od środka. Ethniki nie mogli sobie wybrać lepszego momentu na ukłucie oponentów!

Oszukać przeznaczenie

Cud stał się zatem faktem i underdog zyskał prawo do walki o złoty medal. Po raz pierwszy w historii Euro zestaw drużyn w finale był dokładni taki sam jak w meczu otwarcia. Historia zatoczyła zatem piękne koło i dała gospodarzom idealną okazję do zrewanżowania się za sensacyjne niepowodzenie, dokładnie po 22 dniach. Po porażce na inaugurację Portugalczycy wygrali 3 z 4 spotkań i wydawali się być drużyną znacznie dojrzalszą względem grupowego fiaska. Na Stadionie Światła w Lizbonie blaskiem lśnić mieli zatem Figo i spółka. Animuszu dodała im także Nelly Furtado, która zjawiskowo wykonała oficjalny utwór ME pod tytułem „Força” (w języku portugalskim „Siła”).

Ten dzień wręcz musiał przejść do historii jako najbardziej radosny w historii portugalskiego sportu. Grecy mając jednak świadomość, że już są bohaterami w swoim państwie, chcieli nieco zepsuć gospodarzom wielką fiestę…

W porównaniu do pierwszej batalii obu drużyn więcej roszad, bo aż 5 dokonał Luiz Felipe Scolari. Brazylijczyk niemal w całości zmienił zestawienie linii obrony (miejsce w składzie zachował jedynie Jorge Andrade), od pierwszej minuty desygnując do gry także Ronaldo i Deco. Z kolei Rehhagel nie mógł skorzystać z usług Karagounisa, którego występ uniemożliwiła mu żółta kartka przeciwko Czechom. Prócz niego,  posłał do boju swoich żelaznych żołnierzy – defensywa pozostała rzecz jasna bez zmian, za destrukcję i asekurowanie obrońców odpowiadać miał Katsouranis, balans w drugiej linii zapewniać powinien Basinas, kreatywność pokazywać Zagorakis, a boczne strefy okupowali Giannakopoulos i Charisteas.  Miejsce na szpicy zajął, rzecz jasna, Vryzas. Antonios Nikopolidis doskonale pamięta atmosferę jaka towarzyszyła jednemu z  najważniejszych wydarzeń w historii greckiego sportu.

Wchodząc na boisko nigdy nie przeżyłem niczego podobnego. Tak wiele osób przyjechało nam kibicować. Przybyli zewsząd – z Australii, Ameryki, Kanady.

W trakcie filmu „King Otto” widać także rzesze greckich fanów trzymające kciuki za swoich pupili w Nowym Jorku, Berlinie czy Montrealu. Z wysokości trybun finał oglądali z kolei przedstawiciele politycznej śmietanki obu krajów – premierzy Kostas Karamanlis i José Manuel Durão Barroso.

Co nie dziwiło, znaczną inicjatywę od pierwszego gwizdka posiadali Navegadores. Pierwszy strzał oddał Cristiano Ronaldo, ale świetnie ze swojej strefy wyszedł Dellas i zablokował jego próbę. Środek pola Hellady wyglądał niezwykle stabilnie, non stop się przesuwając, a także nie dopuszczając do sytuacji 1 na 1 w bocznych strefach (świetną pracę wykonywał w tej materii zwłaszcza Zagorakis). Portugalia swoje akcje oskrzydlała głównie flanką, na której występował Miguel, próbujący zresztą bezskutecznie zaskoczyć Nikopolidisa. Widząc problemy Fyssasa z bocznym obrońcą Benfiki, grającym tak wysoko jak niemal skrzydłowy, z odsieczą szedł także harujący w defensywie Giannakopoulos. Grecja rzadko gościła pod bramką Ricardo, ale po koronkowej wymianie między Vryzasem a Charisteasem zdołała zasiać ferment w polu karnym rywala. W 43 minucie boisko z powodu urazu opuścił Miguel, co z pewnością sprawiło ulgę szczególnie Fyssasowi. Podczas jednej z ostatnich szarży gospodarzy przed przerwą swoją przydatność w defensywie po raz wtóry potwierdził Charisteas, który wykazał się perfekcyjnym timingiem, wyłuskując piłkę spod nóg Figo. Pierwsza połowa bez dwóch zdań nie przebiegała według wymarzonego dla Seleção scenariusza.

Cierpliwość przyjezdnych powodowała zniecierpliwienie w szeregach gospodarzy. Udane bloki Dellasa i ciągła mobilność drugiej linii zmuszała podopiecznych Scolariego do podejmowania  pochopnych decyzji. Tymczasem nadeszła 57 minuta… Angelos Basinas popisał się być może najbardziej niedocenianym pod względem wagi zagraniem turnieju. Gracz Panathinaikosu ciętym crossem doskonale napędził na prawej flance Seitaridisa. Ten kierunkowo przyjął piłkę, zaczarował Ronaldo i wywalczył rzut rożny. Kibice Hellady wiedzieli co się święci… W końcu to po centrze dokładnie z tego narożnika Traianos Dellas pokonał Petra Čecha. Do piłki tym razem podszedł jednak Basinas. Dośrodkował bardzo podobnie do Tsiartasa (również na krótki słupek), wyblokowany przez Vryzasa Ricardo nie zdołał w dobrym timingu wyjść do tej wrzutki, a największym sprytem wykazał się Charisteas, zdobywając swoją 3 bramkę w turnieju! Po raz kolejny wróciły zatem demony gospodarzy z fazy grupowej!

Figo i spółka wraz z upływem czasu zaczęli podejmować coraz bardziej desperackie i nerwowe decyzje. Widzieli, że w żaden sposób nie są w stanie przedrzeć się w pole karne, zatem próbowali uderzeń z dystansu. Największą aktywnością odznaczał się Ronaldo, ale najpierw znacznie przestrzelił, a jego lepszą próbę w znakomitym stylu zatrzymał Nikopolidis, parując piłkę do boku. Grecy bronili coraz głębiej, ale od czasu do czasu potrafili zadbać także o nutkę wirtuozerii (zainteresowanym polecanym obejrzenie fantazyjnego zagrania Zagorakisa z 65 minuty!). Na kwadrans przed końcem Portugalczykom trafiła się najlepsza sytuacja do wyrównania. Defensywa Ethniki zaspała w zasadzie jedyny raz, po długim podaniu z głębi pola od Ruiego Costy, zapominając o Ronaldo, który przyjął jednak piłkę dosyć niekorzystnie i przestrzelił, mając przed sobą jedynie wychodzącego golkipera. Widząc coraz większy napór gospodarzy, Rehhagel zdecydował się w miejsce Giannakopoulosa wprowadzić nominalnego obrońcę, Stylianosa Venetidisa, aby jeszcze bardziej zabezpieczyć boki boiska, widząc aktywność Ronaldo i Figo. 31-latek w 90 minucie pięknie obrócił się w polu karnym, a następnie oddał chytry strzał po ziemi, ale futbolówka minimalnie minęła prawy słupek! W doliczonym czasie Grecy grali już bardzo mądrze, często dając się faulować, i nie pozwolili Portugalczykom na kolejne ataki. Tuż przed upływem 5 dodatkowych minut Markus Merk zagwizdał po raz ostatni! To stało się naprawdę, choć nie ma w tym żadnej logiki! Żaden obywatel Grecji nie miał prawa tamtej nocy zasnąć! Ateny i Lizbona były biało-niebieskie! Ojczyzna mitologii od 4 lipca 2004 roku mogła zatem opiewać wyczyn swoich nowych herosów!

Embed from Getty Images

Portugalczycy tego wieczora przeważali w prawie każdej statystyce. Zmiażdżyli rywala pod względem oddanych strzałów (17-4), strzałów celnych (5-1), posiadania piłki (58%-42%) i rzutów rożnych (10-1). Cóż jednak z tego? Nie mieli wystarczająco jakości, opanowania i zimnej krwi w kluczowych momentach. Grekom wystarczył z kolei jeden korner i jeden celny strzał, aby uporać się z gospodarzami, którzy po raz kolejni nie udźwignęli presji. Czasami nawet kiedy to twój przeciwnik posiada piłkę przez znacznie dłuższy czas, to ty wciąż możesz mieć kontrolę nad meczem. Grecy pokazali, jak istotną rolę odgrywa gra bez piłki, pilnowanie ustawienia w każdej formacji, podwajanie krycia, a także zbiorowa organizacja zarówno przy rzutach rożnych rywala jak i swoich. Kapitalnie przygotowali schematy rozgrywania stałych fragmentów gry, posyłali długie celne podania na rosłych napastników, którzy twardo trzymali się na nogach i zapewniali oddech kolegom z pozostałych formacji.

Czasami zastanawiam się, które finałowe zwycięstwo było odniesione w bardziej profesorskim stylu. Grecji z UEFA Euro 2004 czy może Interu Mediolan z madryckiego finału Ligi Mistrzów w 2010 roku? Oba należą zdecydowanie do moich ulubionych! Chyba żaden Grek 4 lipca nie przejmował się głosami wiecznych malkontentów, którzy zgodnie życzyli „najnudniejszej” drużynie turnieju porażki. Przecież  to właśnie Grecja zgromadziła najwięcej punktów ze wszystkich 16 drużyn (13 oczek), do 2021 roku i triumfu Włochów była ostatnią mistrzowską ekipą, która strzelała bramki w każdym spotkaniu, a od czasu ich triumfu każdy następny czempion do złotego medalu potrzebował co najmniej jednej wygranej serii rzutów karnych (czego Grecy rzecz jasna nie doświadczyli). Co więcej w fazie pucharowej nie stracili także gola, a tej sztuki odkąd w 1996 roku wprowadzono 16-drużynowy format (jaki obowiązywał do 2016 roku) dokonali jedynie niedoścignieni Hiszpanie (dwukrotnie). Ethniki zachowali także najwięcej czystych kont, kończąc mecze na zero z tyłu aż 3-krotnie. To dobitnie pokazuje, że zasłużyli aby nazywać ich królami Europy!

Oczywiście o przypadku można mówić w pojedynczym meczu (jak grupowe zwycięstwo z Portugalią), ale kiedy zespół prezentuje taką powtarzalność i pokonuje po drodze samą europejską czołówkę, tu nie ma już na niego miejsca. Co równie piękne w ich historii, to fakt, że w opozycji do nich, inne rewelacje wielkich turniejów mimo dojścia do decydujących etapów, zawsze przegrywały z późniejszymi finalistami lub triumfatorami. Tak stało się w przypadku choćby Turcji (MŚ 2002 i Euro 2008), Chorwacji (MŚ 1998 i 2018, choć Hrvatskę umieściłem tu jedynie ze względu na małą ludność kraju, bowiem ten od co najmniej dwóch dekad produkuje znakomitych futbolistów), Islandii czy Walii (Euro 2016). Po zapisaniu się złotymi zgłoskami w historii światowego sportu, stało się zatem jasne, że grecką reprezentację należy postrzegać zupełnie inaczej niż jeszcze przed czerwcem 2004 roku. Jak zatem potoczyła się jej przyszłość?

Złota dekada

Dla Pana Rehhagela, który być może nie jest Grekiem, ale dla nas stał się nawet kimś więcej. Nie mam zamiaru go pytać czy nadal chcę prowadzić naszą kadrę. Ta decyzja należy do niego. Zawsze będziemy go kochać i szanować.

Te słowa tuż po wielkim triumfie reprezentacji do selekcjonera wypowiedział urzędujący wówczas prezydent kraju. Z kolei Vasillis Gagatsis jednoznacznie stwierdził, że zatrudnił go dlatego, że był Niemcem, ale nie miał pojęcia, że ma serce Greka. Rehhagel, który po wiktorii doczekał się pseudonimu Rehakles, stał się absolutnym bohaterem całego narodu. Został także pierwszym trenerem w historii Mistrzostw Europy, który zdobył tytuł nie prowadząc swojego kraju. Oczywiste stało się zatem, że po tak spektakularnym wyczynie otrzyma mnóstwo propozycji pracy od znacznie możniejszych, czy to klubów czy reprezentacji. Jako pierwsi zgłosili się po niego jego rodacy, ale zżyty z Helladą szkoleniowiec postanowił kontynuować swoją pracę na Półwyspie Bałkańskim.

Z kolei wysiłek bohaterów Euro został doceniony w plebiscycie Złotej Piłki za 2004 rok – w jego czołowej piątce znalazł się Theodoros Zagorakis, tuż za TOP 10 ulokowany został Angelos Charisteas, a Traianosa Dellasa głosujący umieścili na 17 lokacie (2 miejsce wśród defensorów). Co zrozumiałe, bohaterowie portugalskiego turnieju stali się łakomym kąskiem dla europejskich klubów, przez co barwy zmieniali chociażby Giourkas Seitaridis (transfer do ówczesnego klubowego mistrza Europy FC Porto), Michalis Kapsis (przenosiny z AEKu do Bordeaux) czy w końcu Theodoros Zagorakis, który podpisał kontrakt z włoską Bologną. Mimo wszystko ich klubowe losy nie potoczyły się owocnie – niedawny MVP Mistrzostw Europy zaliczył szybki spadek do Serie B, po czym zawinął manatki, a Kapsis i Seitaridis również spędzili w nowych klubach zaledwie jeden sezon.

Powszechnie twierdzi się, że złoty medal Greków stanowił preludium do znacznej degrengolady zespołu. Śmiem się z powyższą tezą nie zgodzić. Owszem, w glorii Mistrzów Europy nie potrafili oni awansować na MŚ 2006 (zawiedli także na Pucharze Konfederacji 2005, nie zdobywając choćby gola), natomiast później zostali już najlepszą drużyną eliminacji ME 2008, inkasując aż 31 z 36 możliwych punktów. W Austrii i Szwajcarii jako obrońcy trofeum spisali się już znacznie gorzej, zajmując ostatnie 16 miejsce. Przegrali przede wszystkim przez indywidualne błędy Nikopolidisa. Mimo to sam awans wywalczony w świetnym stylu należało uznać już za niemały sukces. Później nastąpił ostatni turniej Rehhagela w roli selekcjonera, czyli mundial w RPA. Grecy nie potrafili wyjść z grupy złożonej z Argentyny, Korei Południowej i Nigerii, choć do osiągnięcia bariery fazy pucharowej zabrakło im zaledwie punktu.

Po 9-letnim okresie kadencji Niemca, schedę po nim przejął Fernando Santos, co stanowiło poniekąd kontynuowanie poprzedniej myśli szkoleniowej, ponieważ Portugalczyk także uchodził od zawsze za wybornego stratega, opierającego swoją filozofię głównie na solidnej organizacji gry. Eks-menedżer PAOKu wprawdzie nie nawiązał do sukcesu sprzed paru lat, ale również wykonał kawał solidnej roboty, najpierw doprowadzając zespół do ćwierćfinału polsko-ukraińskiego Euro, aby dwa lata później otrzeć się nawet o ćwierćfinał mundialu w Brazylii (pechowa porażka po rzutach karnych z Kostaryką w 1/8 finału). Przełamał także kompleks Greków na arenie mistrzostw świata, pierwszy raz wychodząc z nimi z grupy tego turnieju. W latach 2004-2014 Hellada awansowała zatem na wszystkie wielkie imprezy z wyjątkiem światowego czempionatu w Niemczech, triumfując także w Euro 2004. Szczerze mówiąc, bardzo chciałbym, abyśmy my kiedykolwiek doświadczyli tak obfitego w sukcesy okresu…

Chude lata

2014 rok stanowił dla greckiego futbolu swoistą datę graniczną. Z kadrą pożegnali się wszyscy pamiętający wielki portugalski triumf (najdłużej reprezentacji służył Karagounis, który dobił do granicy 139 występów i do dziś jego rekord nie jest zagrożony przez nikogo). Klubowe losy mistrzów Europy nie potoczyły się wcale wzorowo. Angelos Charisteas nigdy nie zdobył choćby 10 bramek w sezonie ligowym, a o reszcie jego kolegów słuch kompletnie zaginął.  Wprawdzie bramkarz Antonios Nikopolidis (który z narodowym zespołem pożegnał się po Euro 2008) zgromadził aż 24 trofea w swojej bogatej karierze, ale 23 z nich stanowiły sukcesy w ojczyźnie (m.in. 11-krotne mistrzostwo Grecji). Starzeli się także nowi liderzy kadry jak Georgios Samaras, Dimitris Salpingidis, Loukas Vyntra czy Theofanis Gekas. Kłopoty kadrowe przełożyły się na fatalne eliminacje Euro 2016. Mimo, że Grecy zatrudnili Claudio Ranieriego, ten ugrał zaledwie 1 punkt w 4 meczach, przegrywając u siebie w kompromitującym stylu z Wyspami Owczymi. Jego następcom Kostasowi Tsanasowi i Urugwajczykowi Sergio Markariánowi nie wiodło się wiele lepiej – Hellada przegrała także drugi mecz z Farerami, i kwalifikacje skończyła na ostatnim, 6 miejscu w grupie! Nieco lepiej wyglądały kolejne eliminacje, gdzie zajęli 2 lokatę za plecami Belgii, aby przegrać barażowy dwumecz o bilety do Rosji z Chorwacją (1:4). Później wrócili do zniżkowego trendu i nie zdołali po raz drugi z rzędu zakwalifikować się na czempionat Starego Kontynentu, ustępując Włochom i niespodziewanie Finom. W wyścigu po kwalifikację do przyszłorocznego katarskiego mundialu Greków wyprzedzili natomiast Hiszpanie i Szwedzi.

Nadzieja na lepsze jutro?

Mam jednak gorącą nadzieję, że zobaczę ich już na Euro 2024 w Niemczech! Byłby to pierwszy awans Piratiko na ME w 24-zespołowym formacie i nie wypada, żeby dwie dekady od wielkiej wiktorii zabrakło ich na tym wydarzeniu. Tym bardziej, że przecież na Euro jedzie teraz niemal połowa kontynentu. A Grecja naprawdę posiada w swoim składzie kilku ciekawych graczy. Dinos Mavropanos zbiera świetne recenzje za grę w VfB Stuttgart, po Kostasa Tsimikasa nie bez kozery sięgnął przecież Liverpool, Odysseas Vlachodimos ugruntował swoją pozycję w Benfice, a kapitan Tasos Bakasetas pokazuje, że powoli dorasta do liderowania drużynie narodowej. Czekam także na większy angaż Giorgosa Giakoumakisa, który w reprezentacji do tej pory wystąpił jedynie 6 razy, ale dał się poznać piłkarskiej Europie w ubiegłym sezonie Eredivisie, zostając królem strzelców holenderskiej ekstraklasy z imponującym dorobkiem 26 goli w 30 grach! I to w barwach spadkowicza VVV-Venlo! Nic dziwnego, że zapracował on na transfer do znacznie silniejszego Celtiku Glasgow. Do drużyny coraz mocniej pukają także młodzi gracze, jak 22-letni Tasos Douvikas, niemal 23-letni Vangelis Pavlidis z AZ Alkmaar (5 trafień w 19 występach kadrowych) oraz urodzony już w XXI wieku Christos Tzolis występujący na co dzień w Premier League (Norwich City). Mocno trzymam zatem kciuki za Galanolefki, aby ci spisali się na miarę swoich możliwości już w kolejnych latach!

Ich cudowna historia pokazuje bowiem, jak doskonale maksymalizować swój potencjał, a także maskować największe wady. Często zadaję sobie pytanie, co stanowiło największą sensację w historii futbolu – triumf Hellady w Euro 2004 czy może mistrzostwo Anglii zdobyte w kampanii 2015/2016 przez Leicester City. Z jednej strony, znacznie trudniejszą drogę do tytułu miały Lisy, które musiały wytrzymać zabójcze tempo aż 38 kolejek na przestrzeni 10 miesięcy. Z drugiej zaś, Foxes mierzyli się jedynie z najlepszymi piłkarzami w ojczyźnie, a Premier League znajdowała się wówczas znacznie w cieniu hiszpańskiej Primera División. Patrząc zatem z historycznego punktu widzenia, zwycięstwo Greków zyskało znacznie głębszy wymiar. Ma także kontekst czysto ludzki – pokazało bowiem, że nie należy generalizować i kultywować stereotypów. Przecież w teorii kultury Grecji i Niemiec znacznie się od siebie różnią, a mimo to w tym przypadku stworzyły fuzję idealną. Otto Rehhagel czuje się tak mocną związany z Helladą, że do dziś promuje współpracę grecko-niemiecką i od czasu do czasu prowadzi swoją mistrzowską drużynę sprzed 17 lat w meczach towarzyskich. Nie mogę zatem spuentować tej historii inaczej, aniżeli cytatem z samego selekcjonera.

Grecy są inni niż Niemcy, ale ostatecznie chodzi o to, jak wzajemnie się traktujesz. Byłem w Grecji outsiderem, ale jak pokazuje historia nawet i oni mają szansę aby stać się kimś wielkim.

Embed from Getty Images

Dodaj komentarz